wtorek, 25 listopada 2014

Piotr Kościński. Przez czerwoną granicę








Jakimś dziwnym trafem od momentu rozpoczęcia projektu kresowego większość książek, które wpadają mi w ręce niby przypadkiem, dotyczy tematyki Kresów Wschodnich. Nie inaczej jest z książką Piotra Kościńskiego, o której przed wizytą w bibliotece zupełnie nic nie wiedziałam, a której sensacyjno-przygodowa akcja osadzona jest w latach 30-tych XX wieku na polsko-bolszewickiej granicy. 

Mało kto chyba wie (ja należałam do tych nieuświadomionych), że w pierwszych latach istnienia Rosji sowieckiej podjęto pewien eksperyment narodowościowy. Otóż z inicjatywy polskich komunistów, Juliana Marchlewskiego i Feliksa Dzierżyńskiego, powołano do życia dwie polskie autonomiczne jednostki administracyjne: Polski Rejon Narodowy im. Juliana Marchlewskiego (czyli „Marchlewszczyznę”) na Ukrainie (obwód wołyński) i Polski Obwód Narodowy im. Feliksa Dzierżyńskiego (tzw. „Dzierżowszczyznę”) na Białorusi (obwód miński). W obu rejonach funkcjonowały polskie szkoły, czytelnie, ukazywały się polskie gazety. Mieszkańcy poddawani byli oczywiście nieustannej propagandzie i zmuszani do kolektywizacji. Eksperyment ten został zakończony po kilku latach, gdy w 1935 r. zlikwidowano Marchlewszczyznę, a w 1938 Dzierżowszczyznę, a ludność obu regionów poddano represjom i przesiedleniom do Kazchstanu likwidując jednocześnie wszelkie instytucje o charakterze narodowym. Stworzenie radzieckiej Polski w miniaturze przestało pasować do planów komunistycznej władzy, a obu inicjatorów stworzenia tych regionów nie było już na świecie.

I właśnie w okresie istnienia Marchlewszczyzny toczy się akcja książki „Przez czerwoną granicę”. Głównym bohaterem jest Franciszek Cybulski ze wsi Janówka położonej niedaleko stolicy regionu Marchlewska (dawniej i obecnie Dowbysz). Ma on dwadzieścia parę lat, pracuje w polskiej czytelni-chacie, gdzie można zapoznać się z polskojęzycznymi gazetami informującymi głównie o prześladowaniach w kapitalistycznej Polsce. Te zbrodnie polskiego reżimu są też głównym tematem organizowanych regularnie pogadanek gości spoza regionu. Wszyscy mieszkańcy żyją biednie i w ciągłej niepewności jutra. 

Okazuje się jednak, że niektórym jednostkom lepiej się powodzi. Kuzyn Franka regularnie udaje się na przemyt do Polski, handluje zdobytym w ten sposób towarem, dzięki czemu ma on zupełnie przyzwoite dochody, jak również sporo nie do końca rozpoznanych znajomości w kręgach partyjnych. Franek, mając pewne problemy z powodu niewyparzonego języka i pewne odstawanie od wymaganego profilu „człowieka radzieckiego” dochodzi do wniosku, że chętnie spróbowałby przemytniczego życia, choćby po to, żeby przywieźć z Polski opłatek na właśnie zbliżające się Święta Bożego Narodzenia, które oczywiście będzie obchodzone w wielkiej konspiracji. Historia wyprawy Franka do Polski i jego perypetii, zderzenia rzeczywistości radzieckiej Marchlewszczyzny z życiem w prowincjonalnej nadgranicznej Polski stanowi treść tej opowieści.

Trudno mi powiedzieć, na ile wiernie Autor przedstawił warunki życia mieszkańców Marchlewszczyzny. Z opisu na okładce dowiadujemy się, że inspiracją do napisania książki była opowieść o podobnej wyprawie do Polski po opłatek przez „zieloną granicę” z ZSRR. Sądzę, że materiałów na temat tych tworów jest niewiele, w archiwach zapewne trudno odnaleźć tamtejsze gazety. Piotr Kościński - od wielu lat związany z tematyką wschodnią - wykazuje się niemałą wiedzą o tamtym okresie historii i z dużym zaciekawieniem zapoznałam się z jego wizją tamtych czasów w tym jakże specyficznym i nieznanym bliżej otoczeniu.

Znajdziemy tu niewątpliwą w tamtych czasach atmosferę zagrożenia wśród Polaków, elementy gry wywiadów obu państw, w które wplątani zostaną zwykli ludzie. Duże wrażenie robi również obraz życia nadgranicznej osady zasiedlonej przez żołnierzy KOP (Korpus Ochrony Pogranicza) i ich rodziny. Szczerze mówiąc, mam wątpliwości, czy Franek byłby tak zdeterminowany do powrotu do Janówki jak to jest przedstawione w książce, ale z drugiej strony może wtedy nic jeszcze nie zapowiadało tragicznego końca Marchlewszczyzny i jej mieszkańców.


Chociaż więc język używany przez bohaterów jest bardzo współczesny, a w perypetiach Franka jest nieco zbyt wiele cudownych zbiegów okoliczności, to jednak „Przez czerwoną granicę” jest lekturą, którą mogę z czystym sumieniem polecić wszystkim, których interesuje okres Polski międzywojennej, a zwłaszcza kontaktów z Rosją sowiecką.


P.S. Nie znam innych książek, które dotyczyłyby zagadnienia Marchlewszczyzny bądź Dzierżowszczyzny, będę wdzięczna za sugestie, jeśli ktoś z Was się zetknął z podobnym wydawnictwem. 



Książka została przeczytana w ramach projektu Kresy zaklęte w książkach 


Piotr Kościński (ur. 1959) - polski dziennikarz, analityk, politolog. Od 1991 do 2013 r. związany z "Rzeczpospolitą", gdzie zajmował się tematyką wschodnią. Od 2013 r. pracuje w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych. Jest autorem trzech powieści poświęconych losom Polaków w sowieckiej Rosji w dwudziestoleciu międzywojennym: "Przez czerwoną granicę" (2008), "Przez czerwony step" (2010), "Przez czerwony wir" (2014)





Autor: Piotr Kościński
Wydawnictwo: LTW
Rok wydania: 2008
Liczba stron: 224

14 komentarzy:

  1. Nic w tym temacie jeszcze nie czytałam, więc chętnie zapoznałabym się z tą książką ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak widzę, nie ja jedna po raz pierwszy zetknęłam się z tym tematem. :)

      Usuń
  2. Temat kompletnie mi nieznany.
    Jak to jednak nasz projekt przyciąga pewne lektury. Czyżby jakiś magnes?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, jak to się dzieje, ale tak jest. Nie czytam obecnie zbyt dużo i nawet jeśli książka nie dotyczy stricte Kresów, to znajdują się tam pewne elementy opisowe dotyczące tych rejonów. :) To chyba jakaś magia. :)

      Usuń
  3. No proszę, tak się temat zagrzebał w mrokach dziejów, że pierwsze słyszę. Aż się kolegi historyka zapytam, ciekawe co mi na ten temat opowie. Lubię go wyciągać na spytki, bo jest wspaniałym gawędziarzem, a ja mam darmowe korki z historii :) Szczególnie, gdy piszę recenzję książki historycznej i chcę kilka słów napisać o tle dziejowym, lecę do niego na konsultacje.
    „Marchlewszczyzna” i „Dzierżowszczyzna” - terra incognita!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzom ciekawa opinii kolegi historyka. :) Inna wersja Dzierżowszczyzny to "Dzierżyńszczyzna", jak podaje Wikipedia :)

      Usuń
  4. Ja tez nic na ten temat nie wiedzialam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę się cieszę, że nie jestem osamotniona w swojej niewiedzy. ;) A tak na poważnie, to temat był chyba mocno zakamuflowany.

      Usuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W czytelni-chacie królowała, niestety, nachalna propaganda. :( Nawiasem mówiąc, wikipedia podaje, że na Marchlewszczyźnie wprowadzono w polskojęzycznych wydawnictwach uproszczoną ortografię, bez burżuazyjnych podziałów na rz i ż, ó i u, h i ch. Taka ciekawostka. :)

      Usuń
  6. Bardzo ciekawy temat, choć mi również zupełnie nieznany. Książkę widziałam kiedyś w księgarni, ale wtedy jakoś na nią nie zwróciłam uwagi. Teraz wiem, że chętnie przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam, że w księgarni też bym raczej nie obejrzała jej dokładniej. W bibliotece przeczytałam opis i pomyślałam, że może być ciekawie. Ale książka musiała się spodobać, bo powstały kolejne dwie części przygód Franka.
      Zapomniałam też w tekście napisać, że ta książka budzi oczywiste skojarzenia z twórczością Sergiusza Piaseckiego.

      Usuń
  7. Interesujące są takie odkrycia...też się z czymś takim nie spotkałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak widać, czytanie poszerza nasz zasób wiedzy. :)

      Usuń