Profesor Tomkowski w swojej książce „Zamieszkać w Bibliotece”, wspomniał, że Gabriel Garcia Marquez dokonał rzeczy niebywałej: po otrzymaniu nagrody Nobla w dziedzinie literatury napisał książkę równie wspaniałą jak ta, która została nagrodzona. Miał na myśli „Miłość w czasach zarazy” i polecał ją jako książkę o miłości, niepowtarzalną i pełną uroku. Podążyłam więc do biblioteki po książkę, aby delektować się historią Florentino i Ferminy.
Marquez przenosi nas gdzieś na Karaiby (domyślamy się, że do kolumbijskiej Cartageny) w końcu XIX wieku. Pierwsze rozdziały pisane są z perspektywy doktora Juvenala Urbino, a dotyczą śmierci jego przyjaciela i jego własnej poniesionej w tragikomicznych okolicznościach. Później okazuje się, że Urbino jest tylko jednym z bohaterów, dokładniej „tym trzecim”, a głównymi protagonistami są Florentino Ariza, nieślubny syn miejskiego bogacza, i Fermina Daza, córka przybysza znikąd, który parał się niejasnymi interesami. Pewnego dnia Florentino zawiesza wzrok na młodziutkiej Ferminie i… przepada z kretesem. Miłość Florentino charakteryzuje się uporczywym śledzeniem dziewczyny, towarzyszeniem jej podczas spacerów, wystawania pod jej domem. W dzisiejszych czasach zachowanie młodego człowieka podpadałoby zapewne pod uporczywe nękanie, ale tu jest wyrazem głębokiego uczucia, jedynego i prawdziwego. Po pewnym czasie młodzi nawiązują ze sobą kontakt, zerwany brutalnie przez ojca dziewczyny. Mimo kilkuletniej rozłąki są w ciągłym kontakcie, a jednak po powrocie do miasta Fermina zrywa z Florentino i krótko potem wychodzi za mąż za doktora Juvenala Urbino, człowieka światłego i zasłużonego w pracy na rzecz rozwoju miasta i poprawy bytu jego mieszkańców. Florentino, choć pogrąża się w rozpaczy nadal kocha Ferminę obserwując ją z daleka i z niezachwianą pewnością wierzy, że kiedyś na pewno będą razem…
Moją uwagę przykuł język powieści zwracający uwagę iście latynoską kwiecistością i niemal bombastycznością. W tekście praktycznie nie ma dialogów i można się w tym języku zatracić lub go znienawidzić, gdyż – zwłaszcza na początku - nie jest łatwy w odbiorze. Gdyby język był jedynie barwny i kwiecisty byłoby chyba zbyt cukierkowo, Marquez dba więc o jego jędrność wtrącając co jakiś czas wulgaryzmy wybijające czytelnika z rytmu.
Ta książka przez wielu jest uznawana za miłosny hymn w stylu realizmu magicznego. Mam jednak wątpliwości, czy to opowieść o miłości. Owszem, mamy tu obsesyjne uczucie Florentino do Ferminy, pokazana jest miłość małżeńska Ferminy i doktora Urbino, są gorące i nader liczne miłostki Florentino z innymi kobietami (jakby to się dziś rzekło „partnerkami seksualnymi”), ale trudno było mi odnaleźć na kartach książki oznaki miłości między Ferminą a Florentino tak jak ja ją rozumiem, czyli jako wzajemne zauroczenie i oddanie. Namiętność jest, ale chyba tylko ze strony Florentino, który jest owładnięty obsesją miłości do młodziutkiej Ferminy. W moim odczuciu Fermina Daza nie darzyła Florentino miłością. Była zakochana w jego sposobie celebrowania miłości, w pięknych gestach, listach, które jej ofiarował, gdy była nastolatką, ale gdy zobaczyła go z bliska po kilkuletniej rozłące zerwała z nim w okamgnieniu, gdy w przebłysku chwili zrozumiała, że to nie jest mężczyzna dla niej („Fermina Daza odrzuciła Florentina Arizę w przebłysku dojrzałości, który natychmiast odpokutowała atakiem żalu, nigdy jednak nie wątpiła, że podjęła słuszną decyzję.” (s. 253). On tego nie przyjął do wiadomości i wyczekiwał momentu śmierci jej męża, aby złożyć kolejną miłosną deklarację niezachwiany w swoich racjach.
Muszę też szczerze przyznać, że oboje bohaterowie nie wzbudzili mojej sympatii. Fermina jest egoistyczna, zajęta swoim życiem i sprawami, całkiem zadowolona ze swojego życia u boku doktora Urbino. Niespecjalnie lubi ludzi, włączając w to nawet własne dzieci, a przez większość swojego życia nie poświęca Florentino ani chwili uwagi. Z Florentino zaś, który jest wybitnie przerysowany w opisie zachowań, stroju, konstrukcji psychologicznej, sprawa jest jeszcze trudniejsza. Pal licho, że kopuluje ze wszystkimi bardziej i mniej chętnymi kobietami, które napotyka na swej drodze, może rzeczywiście „to tylko seks”, a prawdziwym uczuciem darzy jedynie swą wybrankę z lat młodzieńczych, ale wątek pedofilskiego związku podstarzałego Florentina z Ameryka Vicuna wzbudził we mnie odrazę. Nie mogę znaleźć ani cienia usprawiedliwienia dla bohatera. Z dziecka oddanego mu pod opiekę uczynił swą kochankę nie znajdując w tym nic zdrożnego, a opisy świadczą, że „dziecinność” bohaterki była ewidentna.
„Była jeszcze dzieckiem pod każdym względem, z wyszczerbionymi zębami, z kolanami poobijanymi w czasie szkolnych przerw, ale natychmiast przeczuł, jaką wspaniałą kobietą stanie się niebawem, i – wyłącznie dla siebie – opiekował się nią troskliwie w ciągu leniwie upływającego roku cyrkowych sobót, parkowych niedziel z lodami, dziecięcych zmierzchów, dzięki którym zdobył jej zaufanie, zdobył jej czułość, prowadząc za rączkę z łagodną przebiegłością dobrotliwego dziadziusia ku swej tajemnej jatce.” (strony 340-341)
Mimo tych zastrzeżeń nie można odmówić Marquezowi talentu, ciekawego pomysłu i jędrnego, plastycznego języka. Intrygująca jest również nielinearna narracja, która zaciekawia i sprawia, że chcemy wiedzieć, co dalej. Jest to historia zawieszona gdzieś ponad realnym światem, przeżywana w dwójnasób w świetle karaibskiego słońca, iskrząca się wieloma barwami jak egzotyczny kwiat, którego odurzający zapach obezwładnia i nastraja do myślenia tylko o tym jednym, czy to jest miłość czy kochanie… ;)
Jeśli chcecie się przekonać, czy warto czekać na miłość ponad pół wieku i czy jest ona możliwa pod koniec życia, gdy oboje bohaterowie zmierzają do kresu życia, zachęcam do lektury.
Autor: Gabriel Garcia Marquez
Tytuł oryginalny: El amor en los tiempos del cólera
Wydawnictwo: TMM Polska
Seria: Dzieła Najwybitniejszych Noblistów
Tłumacz: Marrodán Casas Carlos
Rok wydania: 2007
Liczba stron: 431