„Nie pogardzał złoczyńcami, bo tych należy sądzić, ale nie wolno pogardzać żadnym człowiekiem… Jednak komunistami pogardzał. Mówił, że nie ma gorszego od człowieka, który dopuszcza się takiej zbrodni odebrać wolność sumienia…” (s. 266)
Sandor Marai w 1948 r. opuścił Węgry na zawsze. Pierwsze kilka lat tej drugiej emigracji (pierwsza miała miejsce w latach 20-tych XX wieku) spędził właśnie w Posillipo, niedaleko Neapolu. Choć był rozczarowany sytuacją w kraju, bezpardonowym atakiem na wolność myśli uniemożliwiającego nawet milczenie, choć czuł się rozczarowany biernością Zachodu, to jednak lata spędzone we Włoszech wśród ubogich rybaków uważał z perspektywy czasu za najszczęśliwsze lata emigracji. Nic więc dziwnego, że „Krew świętego Januarego” została zadedykowana m.in. (…) biednym ludziom z Posillipo”
„Morze wiedziało wszystko. A oni tutaj urodzeni, wiedzieli wszystko o morzu. Było jak ziemia ojczysta: po morzu można było wędrować w starych łodziach, powoli, ruchem posuwistym, jakby skradając się, tak jak złodziej okradający domy przemyka pod ogrodami. Morze stwarzało cień, w którego chłodzie można było spać. (…) Na morzu były tajemne drogi, ścieżki, grunty i stromizny, załomy ulic, którędy wioślarz przesuwał się chyłkiem, uważnie obliczając swoje szanse spod ronda kapelusza nasuniętego na oczy.” (s. 156)
Pierwsza część książki opisuje warunki życia biednej społeczności Posillipo w latach 50-tych XX w. Życie mieszkańców toczy się własnym rytmem w mocnym związku z morzem i jego kaprysami. Wielu bezrobotnych rybaków poszukiwało szans choćby minimalnego zarobku, podobnie jak ich dzieci, najmłodsze i najbardziej niewinne ofiary tutejszej biedy. Narrator wspomina wizyty kolejnych sprzedawców jaj, ryb czy orzeszków ziemnych, które wyznaczały porządek dnia. Mimo wszechobecnej biedy ludzie z Posillipo są pogodzeni z losem, zachowali wzajemną życzliwość i pogodne nastawienie do życia. Być może źródłem ich siły był fakt, że byli u siebie, nikt nie zmusił ich do opuszczenia swoich domów.
„Komuniści, obiecując zbawienie społeczne, poświęcają innych… klasy, towarzyszy broni, a także wrogów urojonych i rzeczywistych, i obiecują, że gdy poświęcą wszystkich, a dodatkowo poświęcą starą sztukę i jej zasady moralne, wówczas nastąpi zbawienie. (…) Wie na pewno, że żaden system nie potrafi zbawić świata … ani system społeczny, ani religijny. Zbawić może tylko jednostka, gdy zdecyduje się na samopoświęcenie. (s.253)
W tym środowisku pojawia się tajemnicza postać uchodźcy zza „żelaznej kurtyny”. Razem ze swoją towarzyszką uciekł przed systemem niszczącym ludzką niezależność i wolność. Czy może on być „cudem” dla mieszkańców Posillipo? Czym jest cud? Czy cud można zaplanować, przyzwyczaić się do niego? Czy cud świętego Januarego mający miejsce dwa - trzy razy w roku, gdy w relikwiarzu neapolitańskiej katedry krew świętego patrona zmienia stan skupienia ze stałego w płynny, jest jeszcze świętem i nadzieją na zbawienie dla maluczkich? A może to już jest tylko pusta celebracja? Obcy staje się powoli mitem, potencjalnym zbawcą potrafiącym wysłuchać tych, którzy do niego przychodzą nie żądając nic w zamian. Jego tajemnicza śmierć staje się przedmiotem śledztwa. Przesłuchania świadków i ich wspomnienia o zmarłym stają się pretekstem do snucia opowieści o życiu zmarłego i jego poglądach, o jego osamotnieniu i braku zrozumienia. To również impuls do rozważań o uchodźctwie i niszczącym wpływie komunizmu na Europę i jej dziedzictwo…
„Krew świętego Januarego” była zaplanowana jako trzecia część „Wyznań patrycjusza” z okresu emigracji we Włoszech. Forma jest jednak odmienna, gdyż bezimienny bohater funkcjonuje niejako na marginesie toczącego się życia, a jego poglądy poznajemy z relacji osób trzecich.
Śledztwo nie dostarczy nam odpowiedzi, co było przyczyną śmierci bohatera, gdyż nie to było zamiarem pisarza. Maraia interesuje aspekt filozoficzny kondycji człowieka w świecie coraz bardziej oddalonym od idei humanizmu i kulturalnej ogłady. Gdzie bezprzykładna i tępa siła machiny politycznej miażdży ludzką wolność i autonomię.
Nie jest to arcydzieło, pewne rozważania i dygresje mogą wydać się zbyt długie i czasem się powtarzają, co wynika z przyjętej formuły leniwego śledztwa toczącego się w drugiej części książki. A jednak to właśnie te fragmenty dotyczące rozważań o sytuacji jednostki w opresyjnym świecie najmocniej przemawiają do czytelnika. Obecnie siła rażenia tych analiz jest nieco mniejsza niż w latach 50-tych XX wieku, ale i tak stanowią one ważny element dyskursu intelektualnego o sytuacji twórczej jednostki w systemie opresyjnym. Choć całość mnie nie porwała, to uważam tę książkę za ważne uzupełnienie przeczytanych wcześniej „Wyznań patrycjusza” i „Dziennika”. Potwierdzają niesamowitą przenikliwość pisarza i stanowią ważny wkład w dyskusję o kondycji inteligencji Europy Środkowej ery komunizmu.
„W szczęśliwych czasach los otacza człowieka jak atmosfera. Lecz my żyjemy w innym czasie i na tę nieszczęsną wędrówkę niezmiennie zabieramy ze sobą los, który jest bardzo mały, można go z powodzeniem schować w torbie podróżnej, jest portable…” (s. 292)
Autor: Sandor Marai
Tytuł oryginalny: San Gennaro vere
Wydawnictwo: Czytelnik
Seria: Nike
Tłumacz: Feliks Netz
Rok wydania: 2006
Liczba stron: 328
Przyznaję, że pisarz mnie intryguje. Jestem jeszcze przed "Dziennikiem", po którym sobie wiele obiecuję. Tytuł "Krew świętego Januarego" jakoś mnie odstraszył, bo zapowiada treść ciężkiego kalibru...
OdpowiedzUsuńTej książki nie polecam na pierwsze spotkanie z Maraiem. :) Jest trochę przegadana. "Dziennik" to bardzo dobry wybór.
UsuńCzytałam parę książkę Sandora Maraia i jest to jeden z moich ulubionych pisarzy. Tę książkę dawno kupiłam ale jeszcze jej nie przeczytałam :( a teraz sobie przypomniałam, że specjalnie ją zamawiałam :/ Polecam na początek jego nowele.
OdpowiedzUsuńCzytałam już kilka książek Maraia i choć początek nie był olśniewający ("Wyspa" była moim pierwszym zetknięciem z jego twórczością), to jednak każda kolejna mnie zachwycała.
UsuńPrzede mną "Dziennik', a później zobaczę co dalej.
OdpowiedzUsuńTwoja opinia, jak zwykle wnikliwa.
Dziękuję za miłe słowa. Mam nadzieję, że "Dziennik" Cię nie zawiedzie.
UsuńNie znam jeszcze twórczości Maraia, ale jestem coraz bardziej nią zaintrygowana...
OdpowiedzUsuńTo była nietuzinkowa postać, po wielu latach zapomnienia jego twórczość przeżywa renesans.
UsuńWidzę, że wsiąkłaś w Maraia jak ja w Dąbrowską :) Radość odkrywania M. jeszcze przede mną. Przeczytałam co prawda Dziedzictwo Estery oraz W podróży, ale nadal czuję niedosyt.
OdpowiedzUsuńMożna tak to ująć. :) Dwie kolejne książki zakupione, ale pewnie zrobię sobie przerwę.
UsuńPisarz mnie intryguje, ale z tego co czytam w komentarzach powinnam zacząć od ,,Dziennika,,
OdpowiedzUsuńNiekoniecznie. :) Jeśli wolałabyś zacząć od beletrystyki, to mogę polecić "Żar", wielu blogerów ciepło wypowiada się również o "Dziedzictwie Estery". Natomiast "Dziennik" i "Wyznania patrycjusza" - choć dotyczą życia Maraia - są kompletnie różne w wielu aspektach. Na mnie wywarły bardzo duże wrażenie.
Usuń