„Tak więc wrzesień. Początek końca. Ostatni wysiłek świata zanim zacznie powoli gasnąć, popielić się i zamierać. Heroiczny miesiąc.” (s. 102)
Andrzej Stasiuk to specyficzny twórca; albo się ulegnie magii jego pisarstwa, albo uzna za nudziarza. Jego proza ma w sobie dużo melancholii, nostalgii, szukania sensu w świece obecnym i minionym. Mimo zaszycia w swojej małej ojczyźnie w Bieszczadach zew podróży wzywa go co jakiś czas i wyrusza głównie na południe i wschód, a potem opisuje swoje wrażenia i wzruszenia w swoich książkach.
Nie pretenduję do bycia ekspertem w odniesieniu do twórczości pisarza, gdyż przed sięgnięciem po „Nie ma ekspresów przy żółtych drogach” przeczytałam do tej pory zaledwie dwie jego książki, ale przyznaję, że jego „nudziarstwo” mnie czaruje. Jego spostrzeżenia, porównania, odczucia otoczone są lekką mgiełką niedopowiedzenia, smutku i jakby dekadenckiego nastroju, co mnie osobiście czaruje, choć nie wszystkie jego teksty są na równie wysokim poziomie.
„Nie ma ekspresów przy żółtych drogach” to zbiór szkiców, który sprawia wrażenie dość przypadkowego. Nie odnalazłam tu jakiejś generalnej myśli przewodniej, no chyba, że za taką uznać podróż na wschód rozumiany szeroko od nadbużańskiej krainy dzieciństwa po stepy Mongolii i syberyjskie osady. Ten misz-masz dziwi mniej, gdy przeczytamy informację zamieszczoną na końcu książki, iż szkice zawarte w książce pochodzą z wydawnictw prasowych i internetowych z ostatnich lat.
Poziom esejów zawartych w omawianej dziś książce jest dość nierówny. Miło mi się czytało wspomnienia z wyjazdów na wieś do babci w czasach dzieciństwa autora, może dlatego, że ja również udawałam się na wakacyjny wypoczynek w tamte rejony. :) Zachwycił mnie szkic „Najsłynniejsi Łemkowie świata”, w którym Andrzej Stasiuk wspomina dwóch artystów pochodzenia łemkowskiego i z pewnością nigdy nie zgadniecie, o kim on traktuje. :)
Proza Stasiuka jest prosta i przystępna, ale nasączona melancholią i tęsknotą. Każdy może się w niej odnaleźć, choćby przez wspomnienie swoich magicznych momentów z peregrynacji dalszych i bliższych. Nie każdy jednak potrafi przekuć swoje doświadczenia w ciekawy tekst. Nie zawsze udaje się to również Stasiukowi. Lubię jego styl pisarski, ale czasami jego wnioski zupełnie rozmijają się z moimi odczuciami i zadziwiają swoją powierzchownością. Dopóki jednak Andrzej Stasiuk będzie autorem takich perełek, jak „Palenie”, „Wrzesień” czy „Wujek”, dopóty będę go czytać z nadzieją i oczekiwaniem na nowe odkrycia.
„Przyglądam się mapie wiszącej na ścianie. Wschodnia granica Unii przypomina rzekę łączącą Morze Bałtyckie z Morzem Czarnym. Przebiega u nasady naszego kontynentu, który w istocie jest maleńkim półwyspem na euroazjatyckim lądzie. Na cienką krętą linię napiera cały ogromny Wschód. Napiera Rosja z Syberią, Azja Centralna, napierają Chiny, Indie oraz Indochiny. Wszyscy pożądają europejskich bogactw, europejskiego komfortu, europejskiego luksusu. Nie ma się co oszukiwać – pożądają tego wszystkiego nawet ascetyczni i fundamentalistyczni mahometanie. Setki milionów ludzi chcą się wybrać w podróż. Dziesiątki wybierają się i stają u bram naszej krainy. (…) Przyglądam się granicy na mapie i widzę, jak jest krucha. Krucha i nie do utrzymania. Żyjemy na naszym półwyspie jak w oblężonej twierdzy. (s. 62)
Autor: Andrzej Stasiuk
Wydawnictwo: Czarne
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 176
Wydawnictwo: Czarne
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 176
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz