„Książka” Mikołaja Łozińskiego zebrała mnóstwo pozytywnych opinii, a przyznanie pisarzowi „Paszportu Polityki” właśnie za to wydawnictwo również ma swój ciężar gatunkowy.
Nie ma większego sensu streszczanie książki, gdyż jest to zadanie skazane na niepowodzenie. „Książka” jest bowiem zapisem historii rodzinnej pisarza utkanej ze szczątków wspomnień i opowieści, których katalizatorem stają się konkretne przedmioty: szuflada, okulary, znak drogowy… Praktycznie każda rzecz może wywoływać wspomnienia z przeszłości i stać się cichym bohaterem zmagań z życiem i historią członków rodziny pisarza.
A jest to historia dość skomplikowana i naznaczona piętnem niełatwej historii naszego kraju. Mimo tych zawirowań „Książkę” czyta się dobrze i szybko. Budzi ona wiele refleksji i wprawia w zadumę. Wymaga również wytężonej uwagi, żeby nie pomylić wątków, gdyż autor w kolejnych rozdziałach, o których na pewno nie można powiedzieć, że ułożone są w kolejności chronologicznej, przeskakuje od babci do matki, od perypetii dziadka do ojca, to znów do dziadka ze strony matki.
„Książka” jest świetnie napisana. Niby prosty język, konstrukcja nieco zawikłana, a wyłania się z niej nieostry, lecz mimo wszystko wyrazisty obraz jednej z wielu rodzin o trudnej, niełatwej, naznaczonej wieloma rozstaniami, miłością, nienawiścią, trudnymi wyborami historii. Jej przedstawiciele układają swoje życie rodzinne i uczuciowe często wbrew utartym schematom i konwenansom. Mikołaj Łoziński przypomina nam, że najciekawsze historie możemy często odnaleźć blisko nas, a każda rodzina może stanowić niewyczerpane źródło inspiracji, również artystycznych.
„Próbowałem w delikatny sposób wpisać małą historię rodziny w dużo większą. Jednocześnie starałem się, żeby empatia i zrozumienie życiowych wyborów nie przysłoniło mi ostrości widzenia.” (Mikołaj Łoziński, cytat z okładki książki)
Autor przyjął zasadę, że prezentując czytelnikom poszczególne urywki tej wielowątkowej opowieści opiera się wyłącznie na przekazie rodzinnym. Ma to swoje uzasadnienie i nie mogę z tego czynić mu zarzutu. Swoistym „przerywnikiem” miedzy kolejnymi rozdziałami są czarne strony z fragmentami rozmów pisarza z członkami swojej rodziny, które świadczą o specyficznej cenzurze, którą te rozmowy na autorze wymusiły. Na pewno więc ta historia nie jest pełna, nie można nazwać jej obiektywną.
„Kiedy zacząłem pisać, rodzina bardzo się ucieszyła. Wszyscy chętnie przynosili mi zdjęcia, pamiątki, radzili, o czym pisać. Ale z czasem ich nastawienie się zmieniło. Po przeczytaniu paru fragmentów powiedzieli, że stałem się niebezpieczny. Że trzeba przy mnie uważać na to, co się mówi. A nawet zaczęli mi mówić, o czym mam nie pisać. I właśnie te (częściowo wymyślone) próby cenzurowania mnie umieściłem w „Książce” jako jej warstwę współczesną.” (źródło)
Czytając tę książkę, moją uwagę przykuł bohater chyba najdłuższego rozdziału, jeden z dziadków pisarza, a przedmiotem, który wywołał jego ducha były klucze. Nie znamy jego imienia ani nazwiska, ale sądząc z faktu, że pełnił ważną funkcję w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego w najmroczniejszych latach stalinizmu, można sądzić, że sporo się o nim zachowało w archiwach IPN. I dlatego skwitowanie jego historii tylko opowieścią z punktu widzenia członków rodziny wydaje się żałośnie niepełne. Nie jest to osoba, która zostawiła po sobie jakieś pozytywne rodzinne wspomnienia, ale gdy czytam, że pisarz przytacza wypowiedź dziadka po przemianach z 1956 r, z której wynika, że on nic złego nikomu nie zrobił („Gdzie drwa lecą, tam wióry lecą. Ale ja mam czyste ręce.” – s. 103), jestem prawie pewna, że tak być nie mogło, mimo że moja wiedza o tamtych czasach i metodach selekcji na najwyższe stanowiska jest tylko szczątkowa.
Choć autor nie ujawnia zbyt wiele, stara się ograniczać swoją opowieść do sfery prywatnej, to i tak można w niej odnaleźć wiele smaczków, jak np. ta o usługach niemieckich więźniów dla stalinowskich kacyków.
„W tym czasie ojciec zabierał ją do największego więzienia w Warszawie. Zazwyczaj na przymiarki – niemieccy więźniowie mieli tam pracownię krawiecką. Wszystkie zlecenia stolarskie też przekazywał do więziennego warsztatu. Nawet buty dla niego robili.” (s. 106)
Mój powyższy komentarz odnoszący się do jednego z bohaterów "Książki" nie jest zarzutem wobec pisarza. To jego książka, jego rodzina i jego wybór, aby taką właśnie formę przekazu poznali czytelnicy. To jedynie moje odczucie, że być może to, co zostało ukryte i niedopowiedziane, byłoby istotnym uzupełnieniem, wzbogaceniem tej historii, a nawet materiałem na zupełnie nowy projekt literacki.
Warto przeczytać „Książkę” nie tylko z uwagi na nieprzeciętny i niezaprzeczalny talent pisarski autora, lecz również z powodu niebanalnej historii jednostek zmagających się z historią i własnym przeznaczeniem.
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 180
niezwykle mi się podobała.
OdpowiedzUsuńPamiętam Twój wpis i był on jednym z dwóch, który zwrócił moją uwagę na książkę M. Łozińskiego. :)
UsuńRzadko sięgam po nowości. Może wynika to z faktu, iż często doznaję zawodu. Jednak ta recenzja mówi mi że warto czasami zaryzykować,aby odkryć, że mamy młodych, dobrych pisarzy, że nieźle wróży przyszłości literatury rodzimej.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że ta książka by Cię nie zawiodła. A ostatnio rzeczywiście do mojej świadomości przebijają się coraz to nowe nazwiska młodych polskich pisarzy i chyba mamy coś w rodzaju boomu :)
UsuńWarto przeczytać by się dowiedzieć czegoś więcej o tamtych czasach i jak były przezywane.)
OdpowiedzUsuńRozrzut czasowy jest dość duży, a te historie to raczej urywki, ale bardzo celnie spuentowane czy scharakteryzowane. Czasem wystarczy jedno słowo czy zdanie, żeby przekaz autora dotarł do czytelnika z całą moca.
UsuńBrzmi bardzo ciekawie. A tak poza tym, to niesamowite, jak czasami drobiazg może wywołać tyle wspomnień. Jakieś słowo, zapach, przedmiot i już wędrujemy myślami do przeszłości. Cudne! :)
OdpowiedzUsuńDokładnie! Poza tym, można sobie uświadomić (przynajmniej ja to tak odebrałam), że jeśli chcemy poznać historię własnej rodziny, to trzeba dziadków i rodziców wypytać, kiedy chcą i mogą opowiedzieć o przeszłości. Żeby nie było za późno.
UsuńDla mnie doskonały przykład na to, że mimo oszczędności w słowach można wyrazić bardzo wiele. Rewelacyjna książka.
OdpowiedzUsuńNic dodać, nic ująć :)
Usuń