Moje wspomnienia z kontaktu z pisarstwem Faulknera są dość mgliste. We wczesnej młodości próbowałam zmęczyć „Dzikie palmy” i chyba nawet je zmęczyłam, ale wrażenie z lektury nie było zbyt pozytywne i aż do tej pory do Faulknera podchodziłam nieufnie. Dopiero teraz, przy okazji poszukiwań książek wydanych w serii Nike, wpadło mi w ręce kilka jego tytułów. Pomyślałam więc sobie, że czas się zmierzyć z twórczością noblisty. Jak nie teraz, to kiedy?
Mój wybór padł na „Kiedy umieram”. Akcja książki toczy się gdzieś w Ameryce w końcówce lat 20-tych XX w. i można ją streścić w kilku zdaniach. Gdy umiera Addie Bundren, żona Anse i matka piątki dzieci, jej rodzina postanawia wypełnić ostatnią wolę zmarłej i pochować ją w Jefferson, jej rodzinnym mieście, oddalonym dość znacznie od miejsca ich zamieszkania. Może zresztą nie było to zbyt daleko, ale Bundrenowie to „biała biedota” z Południa. Rodzina ciężko pracuje na kawałku ziemi i dysponuje jedynie wozem, którym możliwe jest przewiezienie trumny ze zwłokami matki. Ale gdy Bundrenowie trafiają na fatalną pogodę i powódź, która niszczy dwa najbliższe mosty, sytuacja wydaje się beznadziejna. Anse z dziećmi podejmują jednak trud odwiezienia ciała matki na miejsce spoczynku bez względu na okoliczności i mimo wielu ostrzeżeń. Zapis tej wędrówki najeżonej coraz to nowymi przeszkodami, podczas której odsłaniane są kolejne elementy historii tej rodziny, stanowi treść tej książki. O kolejnych wydarzeniach opowiadają w krótkich kilkustronicowych rozdziałach członkowie rodziny Bundrenów, ich znajomi, osoby nieznajome napotkane na trasie, a raz nawet głos zabiera nieboszczka, w sumie kilkanaście osób. Dzięki takiej formie narracji możemy poznać sylwetki psychologiczne bohaterów, choć koniec i tak nas zaskakuje. Mając na uwadze, że książka została wydana w roku 1930 forma przekazu uderza nowoczesnością.
Każde z dzieci Addie i Anse jest inne. Najczęściej głos zabiera Darl, którego wersja – do pewnego momentu – zdaje się najbardziej przypominać obiektywnego narratora. Cash to najstarszy syn Bundrenów, cieśla, ze skłonnością do dramatycznych wypadków. Klejnot, którego matka kochała najbardziej spośród swoich dzieci, jest inny od swoich braci i siostry. Nie chce nikomu niczego zawdzięczać, ale i tak traci podczas opisywanej podróży coś, co miał najcenniejszego w imię obowiązku, który należy wykonać. Dewey Dell to młoda dziewczyna mająca dość typowy kobiecy problem, z którego rozwiązaniem musi się borykać sama, a Vardamon, najmłodsze dziecko w rodzinie wyobraża sobie, że jego matka jest rybą. Sam Anse jest postacią niejednoznaczną, podobnie zresztą jak jego nieboszczka żona. Oboje ciężko pracują, ale ich związek był pełen uporu, stawiania na swoim i nie byli to ludzie szczęśliwi.
Najważniejszy w tej książce jest właśnie nastrój i ludzkie charaktery. Upór, graniczący czasem wręcz z szaleństwem, jaki przejawiają Bundrenowie, zadziwia. Twarde warunki życia, realizm, z jakim opisane są kolejne działania bohaterów są przesycone jakąś tajemnicą. Jej rozwiązania tak naprawdę nie poznajemy, ale nie o to tu chodzi. Człowiek to niewyczerpane źródło tajemnic, zdaje się mówić Faulkner, tylko, czy chcemy te tajemnice rozwikłać? Perypetie Bundrenów ocierają się wielokrotnie o groteskę na granicy absurdu, ale czytelnikowi nie jest do śmiechu. Momentami tekst przypomina swoistą makabreskę, która z natury rzeczy jest przerażająca, a jej przyczyny nie są do końca znane.
Mniej więcej do połowy książki miałam problem ze skupieniem się na treści mimo dynamicznej formy narracji i przystępnie napisanych rozdziałów. Formułowane zdania są proste i szorstkie, oddają treść zdarzeń, ale nie ich kontekst, który dopiero pod koniec zaczynamy rozumieć. Forma zaciekawia, ale treść przygnębia przedstawiając nie tylko smutny temat, ale również wszechobecną biedę, która doskwiera Bundrenom. Skupienie się jednak tylko na niejednokrotnie odstręczających szczegółach dotyczących przewozu ciała matki i żony to błąd. W połowie książki treść bardzo mnie wciągnęła, a bohaterów prezentujących swoją wersję zdarzeń w kolejnych rozdziałach poznałam nieco lepiej. Uległam klimatowi stworzonemu przez Faulknera, by na koniec dać się zaskoczyć i jednak nie dowierzać.
Ta książka może prowokować do skrajnych ocen, gdyż wielu czytelników może ją uznać zwyczajnie za nudną. Można albo ulec sile perswazji Faulknera i dać się porwać nastrojowi, albo uznać ją za nieciekawe dziełko o wędrówce z trumną z wieloma niemal obscenicznymi szczegółami. Jeśli o mnie chodzi, jestem na tak. Książka na tyle zaciekawiła mnie swoim klimatem i ciekawą formą narracji, że chętnie sięgnę po inne książki amerykańskiego noblisty, piewcy Południa.
Książkę przeczytałam w ramach wyzwań:
oraz
William Faulkner (1897 - 1962) - amerykański pisarz, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury w 1949 r. Uznawany za jednego z najważniejszych amerykańskich pisarzy. Autor m.in. "Wściekłość i wrzask" (1929), "Światłość w sierpniu" (1932), "Absalomie, Absalomie" (1936), "Intruz" (1948).
Źródło zdjęcia
Autor: William Faulkner
Tytuł oryginalny: As I lay dying
Wydawnictwo: Czytelnik
Seria: Nike
Tłumacz: Ewa Życieńska
Rok wydania: 1968
Liczba stron: 292
Przypominam sobie styl Faulknera. Jest tak, jak piszesz - pomimo, że książki obiektywnie nie są trudne, chwilami czytanie jest wysiłkiem.
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że "Kiedy umieram" nie miałam w rękach. Czytałam "Dzikie palmy", "Światłość w sierpniu", "Intruza", miałam też nieudane podejście do "Absalomie...".
Twój wpis zachęcił mnie do powtórki z Faulknera, tym bardziej, że to książka wydana w "Nike" :-)
Zauważyłam, że w serii Nike wydano kilka tytułów Faulknera, więc wybór jest spory :)
UsuńJego pisarstwo nie jest proste, ale chyba trzeba nieco do niego dojrzeć. Mnie naprawdę zaskoczyła forma przekazu: prosta, a jednak bardzo nowoczesna.
'Dzikie palmy" mam za sobą i nawet córkę na nie namówiłam. Ja czytałam dawno a córka miała bardzo mieszane uczucia po ich przeczytaniu.
OdpowiedzUsuńOprócz "Dzikich palm" w serii koliber mam jeszcze jego 'Wszystkich poległych lotników" i chyba jeszcze coś kupiłam, bo myślę o poznaniu go bliżej.
Ja już nie pamiętam fabuły "Dzikich palm", natomiast pamiętam, jak trudno czytało mi się tę książkę. Podobnie mam z Conradem. Podejmowałam chyba ze trzy próby przebrnięcia przez "Lorda Jima" i nie udało mi się. W rezultacie nie sięgałam po jego książki, Ale skoro Faulkner mnie zainteresował, to może i dla Conrada przyjdą lepsze czasy ;)
UsuńJestem przekonana, że czytałam coś Fauknera, ale albo było to wieki temu, albo niewielkie zrobiło na mnie wrażenie, skoro nawet tytułu nie mogę sobie przypomnieć. Ale jakoś kusi mnie tytuł Absalomie, Absalomie- znasz zapewne ten stan, kiedy jedynym powodem do lektury jest intrygujący tytuł, a ten chodzi za mną od jakiegoś czasu
OdpowiedzUsuńFaulkner chyba jest dość trudny w odbiorze w młodym wieku, przynajmniej w moim wypadku tak się okazało. Spróbuję jeszcze przeczytać coś z jego twórczości, bo teraz doceniam jego styl pisania. Tytuł, który Cię zaintrygował to chyba dobry wybór :)
OdpowiedzUsuń