Do mego syna
Nie zginąłeś mi onej jesieni
aniś w tundrze w kopczyk płaski się zmienił,
ni w katyńskim nie było cię lasku.
Na pustyni, w upale i blasku,
grobu twego nie szukam dziś w piasku
ani w gruzach strasznego opactwa...
Brat myślący skrzydlatego ptactwa
- szary żuraw trafiony na przestrzał -
ognia-ś płachtą nie spadał z powietrza...
Nie zaznałeś kaźni Oświęcimia,
swąd stolicy ócz ci nie zadymiał,
nigdy wróg ci żaden nie przewodził.
Jakże losy sprzyjały ci, synu!
Jakżeś mądry był - mądry nad podziw -
żeś być nie chciał! Żeś się nie urodził!
Cela
Cela - to nie jak w bajce: cisza i błysk
wysokiego w kratach okienka.
Cela to upał, wrzask i ścisk,
brak wody i stęchły pęcak.
Cela - to nie samotność, słoma, dzban
i szczura tętenty jedwabne...
Cela to ciągła świadomość, że tam
szynel pod drzwiami i bagnet.
Nad zwałem śpiących na podłodze ciał,
by noc nie mogła być sobą,
oślepiający bąbel szkła:
żarówka tuż nad tobą...
I ta obleśna uczynność snów,
co cię podziemnym kanałem
co parę godzin wypuszcza, by znów
lojalnie odstawić nad ranem.
I te uporem zwarte kły,
i wola jak pięść ściśnieta,
żeby - na przekór tym spod drzwi -
przetrzymać - i zapamiętać!
Suplikacje
Od głodu,
od pochodów,
od deszczu,
od wszy,
od powietrza na wichrze w skos prutego twarzą,
od ognia - kiedy nocą odejść ci go każą,
od tajgi, co do kolan moczarem namaka,
od urwanej podeszwy,
od skradzionego chlebaka
- wybaw nas, Panie!
od tundry twarzą w niebo leżącej na wznak,
od zmory białych nocy,
od komarzych młak,
od nagłych a niespodzianych wymarszów ponocnych,
od świtów ołowianych
i zmroków popielnych
- Święty Boże,
- Święty Mocny,
- Święty a Nieśmiertelny,
wybaw nas, Panie!
My grzeszni,
my zmęczeni,
my obszarom wydani,
my zamarłej przestrzeni na żer żywcem rzuceni,
my wyjęci spod prawa,
z człowieczeństwa wyzuci,
my deptani jak trawa,
zaganiani i szczuci -
my nędzarze zawszeni,
my, co głód nas ogłupia,
my rzesza bezimienna
do dna krzywdą otruta,
my brudni,
my obdarci,
my aż śmieszni chwilami,
my pocieszni,
my grzeszni,
Ciebie Boga błagamy,
coś jest Wierny i Żywy,
Jeden i Niepodzielny
- Święty Boże,
- Święty Mocny,
- Święty a Nieśmiertelny,
zmiłuj się nad nami!
Przez ostatnią,
pośmiertną
Syna Twego ranę,
przez Jego Krew i Mękę
Amen - amen - amen.
Od głodu,
od pochodów,
od deszczu,
od wszy,
od powietrza na wichrze w skos prutego twarzą,
od ognia - kiedy nocą odejść ci go każą,
od tajgi, co do kolan moczarem namaka,
od urwanej podeszwy,
od skradzionego chlebaka
- wybaw nas, Panie!
od tundry twarzą w niebo leżącej na wznak,
od zmory białych nocy,
od komarzych młak,
od nagłych a niespodzianych wymarszów ponocnych,
od świtów ołowianych
i zmroków popielnych
- Święty Boże,
- Święty Mocny,
- Święty a Nieśmiertelny,
wybaw nas, Panie!
My grzeszni,
my zmęczeni,
my obszarom wydani,
my zamarłej przestrzeni na żer żywcem rzuceni,
my wyjęci spod prawa,
z człowieczeństwa wyzuci,
my deptani jak trawa,
zaganiani i szczuci -
my nędzarze zawszeni,
my, co głód nas ogłupia,
my rzesza bezimienna
do dna krzywdą otruta,
my brudni,
my obdarci,
my aż śmieszni chwilami,
my pocieszni,
my grzeszni,
Ciebie Boga błagamy,
coś jest Wierny i Żywy,
Jeden i Niepodzielny
- Święty Boże,
- Święty Mocny,
- Święty a Nieśmiertelny,
zmiłuj się nad nami!
Przez ostatnią,
pośmiertną
Syna Twego ranę,
przez Jego Krew i Mękę
Amen - amen - amen.
W bydlęcym wagonie
Przeciągnęli go potem pod ścianę,
do kąta, przyrzucili płaszczem bez guzików,
leżał sztywny i stygł...
Kto by sobie w transporcie
trupem głowę zaprzątał?
Nikt.
Jeszcze wczoraj wieczorem
mówił komuś po cichu,
że chory,
jeszcze rano dyszał...
Teraz spokój.
W tułaczych nóg zdeptane stępory
sztywność śmierci nacieka i cisza.
Nikt już wiecej po świecie
wlec ni ganiać nie będzie
tych sznurkami okręconych szmat.
Tak.
W pośmiertnej wygodzie
zdobył kąt na podłodze
i wyciągnął się wreszcie na wznak.
Czyjś?
Na pewno... Ktoś czeka,
ktoś się modli nocami,
żeby wrócił, przetrzymał to wszystko...
Ot i przepadł.
Jak dojdą, gdy nie wiemy my sami,
jakie imię miał, jakie nazwisko?
Znowu jedna śmierć taka...
Kto odbolał, opłakał,
kto ją odczuł? Nikt.
Bo któż? Nie my...
...Chyba - one. Te w strachu,
od stygnących już łachów,
po wagonie rozłażące się
- wszy.
Niezwykła poezja. Pełna bólu, poruszająca aż do głębi jestestwa. Suplikacje porażają wołaniem o zmiłowanie.)
OdpowiedzUsuńKomuś bardzo zależy, żeby ją wymazać z pamięci, o czym świadczą wznowienia (czyli ich brak). Zatem pamiętajmy.
OdpowiedzUsuńPodobnie zresztą próbuję złapać białego kruka, jakim są "Kazachstańskie noce" Naglerowej i na to też brak nadziei:(
Z tego wniosek, żeby szukać aż do skutku.
Dlatego każda rzecz zachowująca pamięć o tamtych czasach i miejscach jest bezcenna.)
UsuńTrzeba pamiętać i przypominać jakże niesłusznie zapomnianych twórców. To taka moja skromna cegiełka.
UsuńPiękna i poruszająca poezja.Dziękuję za tę skromną cegiełkę nie pozwalającą zapomnieć o czasie który był...
OdpowiedzUsuńCieszę się, że moja "cegiełka" przyczynia się do niezapominania... Pozdrawiam!
Usuńhttps://www.facebook.com/pages/Joanna-Wiejak-Illustrations/535947109767061
OdpowiedzUsuńZapraszam do posłuchania Tajgi Beaty Obertyńskiej
zamieszczona pod datą 22 marca 2013
Pozdrawiam - Andrzej Wiejak