„Arlington Park był miejscem tajemniczym; przedmieściem, a tak naprawdę wielką wioską, choć nawet tu potęga życia jawiła się w całej swej okazałości, obdzielając świat swoim niepohamowanym, odwiecznym uniwersalizmem. Wszystko tu było żywotne i niezłomne, to całe zdobywanie i posiadanie, ten rozwój, to nieustanne i wojownicze domaganie się uznania.” (s. 46)
Rachel Cusk to pisarka, której nazwisko jest już dobrze znane w kręgach literackich. „Arlington Park” to siódma książka w jej dorobku, która znalazła się w finale nagrody Orange Prize w 2007 r. Jej akcja toczy się w ciągu jednego deszczowego dnia w Arlington Park, fikcyjnym przedmieściu Londynu, zamieszkanym głównie przez rodziny z dziećmi klasy średniej. Cusk opowiada nam o jednym dniu z życia pięciu kobiet, żon i matek, które podczas rutynowych zajęć zastanawiają się nad sensem funkcjonowania w domowym kieracie. Mimo wykształcenia większość z nich nie pracuje poświęcając się życiu domowemu, które sprawia wrażenie pułapki, w której ugrzęzły ich wcześniejsze plany i aspiracje. Uczucia i rozmyślania bohaterek są zadziwiająco podobne w swoim krytycyzmie wobec macierzyństwa oraz związku z mężem. Jedna z bohaterek nawet posuwa się do stwierdzenia, że mąż ją „zamordował” podejmując decyzję o przeprowadzce na przedmieścia. Wszystkie bohaterki są zajęte swoimi problemami, swoim zmęczeniem, swoją frustracją i swoją krzywdą…
Wizja macierzyństwa i życia domowego zarysowana w tej książce jest niesłychanie pesymistyczna. Czytając ją miałam wrażenie, że wszystkie bohaterki są pogrążone w niekończącej się depresji, której powodem są dzieci i mężowie. Wszystkie z nich mają problemy w komunikowaniu się. Ich myśli, prezentowane przez Cusk w formie strumienia świadomości, są zupełnie niezgodne z tym, co robią i mówią. Na horyzoncie nie widać najbledszej iskierki sygnalizującej poprawę, gdyż wpleciony wątek dotyczący matki jednej z naszych bohaterek również nie napawa optymizmem. Po śmierci męża i rozpoczęciu przez córki życia na własny rachunek zabija ona czas alkoholem i niekończącymi się rozmowami telefonicznymi, którymi chce zagłuszyć narastającą samotność. Podsumowując, w świecie opisanym przez autorkę kobiety mają – excusez le mot - „przerąbane” w momencie, gdy założą rodzinę.
Żadna z bohaterek nie wzbudziła mojej sympatii, a jakieś żywsze uczucia odczułam jedynie wobec zaniedbanej Solly, oczekującej narodzin czwartego dziecka, która pod wpływem swojej lokatorki postanowiła zawalczyć o siebie przynajmniej w odniesieniu do przeniesienia części obowiązków na męża. Jednak jest to bohaterka, która pojawia się w książce zaledwie w jednym rozdziale i jej historia jest odseparowana od pozostałych (nie rozgrywa się jedynie podczas tego deszczowego dnia).
Paradoksalnie, wiele z odczuć bohaterek jest mi bliska. Również miałam dosyć obowiązków związanych z opieką nad dzieckiem, zasypiałam na stojąco, zmieniałam pieluchy, dziecko mnie denerwowało swoimi kaprysami, ale nigdy nie opisałabym swojego życia i doświadczenia macierzyństwa w tak ciemnych barwach. Ważną rolę w zaprowadzeniu w życiu właściwej równowagi mają nasi partnerzy. W książce Cusk mężczyźni są bezbarwni, nic nie wnoszą do akcji, chyba że przyczyniają się do jeszcze większego stresu odczuwanych przez ich żony. Może Cusk przeniosła swoje doświadczenia i odczucia do tej książki, ale są one wybitnie jednostronne i nie zgadzam się z tą wizją. Mimo że bohaterek jest aż pięć, prezentują one bardzo zbliżony pogląd na macierzyństwo, nie ma wśród nich żony i matki zadowolonej z życia, kochającej i kochanej. Wnioskując z tej książki bohaterką, która zawalczyła o siebie i swoją podmiotowość jest lokatorka jednej z bohaterek, która zostawiła męża i dziecko (któremu jest z ojcem „dobrze”) i ruszyła w świat kontynuując karierę prawniczą. Szczerze powiem, że wątpię, aby jej szczęście mogło być kompletne.
Jest to książka napisana interesująco, stylowo niewiele można jej zarzucić, gdyż nawet pewne dłużyzny zbytnio nie drażnią. Widać w niej wpływ „Pani Dalloway” Virginii Woolf, na której podobno Cusk się wzorowała. Niemniej jednak, mimo zrozumienia dla wielu uczuć i rozterek bohaterek, nie jestem w stanie zaakceptować tak beznadziejnej wizji życia rodzinnego. Nie ma wśród bohaterek żadnej, która miałaby nieco optymistyczniejsze podejście do swojej roli żony i matki. Ta jednostronność i wszechobecny pesymizm dołuje i przyznam, że z ulgą zakończyłam tę wizytę w Arlington Park. Nie żałuję, że sięgnęłam po tę książkę; nawet nie mogę powiedzieć, że jestem zaskoczona jej wydźwiękiem, gdyż czytałam parę wywiadów z pisarką, w których nie ukrywa swojego podejścia do macierzyństwa, ale jednak jestem nieco rozczarowana jednowymiarowością przekazu.
Rachel Cusk (ur. 1967) – z pochodzenia Kanadyjka, mieszkała i kształciła się w Anglii i Stanach Zjednoczonych. Autorka sześciu powieści, m.in. znanych polskim czytelnikom "Arlington Park" i "Wariacje na temat rodziny Bradshaw". Jest laureatką Nagrody im. Somerseta Maughama i Nagrody Whitbread, a w 2007 roku znalazła się w ścisłym finale Nagrody Orange przyznawanej najlepszym pisarkom.
Rachel Cusk to pisarka, której nazwisko jest już dobrze znane w kręgach literackich. „Arlington Park” to siódma książka w jej dorobku, która znalazła się w finale nagrody Orange Prize w 2007 r. Jej akcja toczy się w ciągu jednego deszczowego dnia w Arlington Park, fikcyjnym przedmieściu Londynu, zamieszkanym głównie przez rodziny z dziećmi klasy średniej. Cusk opowiada nam o jednym dniu z życia pięciu kobiet, żon i matek, które podczas rutynowych zajęć zastanawiają się nad sensem funkcjonowania w domowym kieracie. Mimo wykształcenia większość z nich nie pracuje poświęcając się życiu domowemu, które sprawia wrażenie pułapki, w której ugrzęzły ich wcześniejsze plany i aspiracje. Uczucia i rozmyślania bohaterek są zadziwiająco podobne w swoim krytycyzmie wobec macierzyństwa oraz związku z mężem. Jedna z bohaterek nawet posuwa się do stwierdzenia, że mąż ją „zamordował” podejmując decyzję o przeprowadzce na przedmieścia. Wszystkie bohaterki są zajęte swoimi problemami, swoim zmęczeniem, swoją frustracją i swoją krzywdą…
Wizja macierzyństwa i życia domowego zarysowana w tej książce jest niesłychanie pesymistyczna. Czytając ją miałam wrażenie, że wszystkie bohaterki są pogrążone w niekończącej się depresji, której powodem są dzieci i mężowie. Wszystkie z nich mają problemy w komunikowaniu się. Ich myśli, prezentowane przez Cusk w formie strumienia świadomości, są zupełnie niezgodne z tym, co robią i mówią. Na horyzoncie nie widać najbledszej iskierki sygnalizującej poprawę, gdyż wpleciony wątek dotyczący matki jednej z naszych bohaterek również nie napawa optymizmem. Po śmierci męża i rozpoczęciu przez córki życia na własny rachunek zabija ona czas alkoholem i niekończącymi się rozmowami telefonicznymi, którymi chce zagłuszyć narastającą samotność. Podsumowując, w świecie opisanym przez autorkę kobiety mają – excusez le mot - „przerąbane” w momencie, gdy założą rodzinę.
Żadna z bohaterek nie wzbudziła mojej sympatii, a jakieś żywsze uczucia odczułam jedynie wobec zaniedbanej Solly, oczekującej narodzin czwartego dziecka, która pod wpływem swojej lokatorki postanowiła zawalczyć o siebie przynajmniej w odniesieniu do przeniesienia części obowiązków na męża. Jednak jest to bohaterka, która pojawia się w książce zaledwie w jednym rozdziale i jej historia jest odseparowana od pozostałych (nie rozgrywa się jedynie podczas tego deszczowego dnia).
Paradoksalnie, wiele z odczuć bohaterek jest mi bliska. Również miałam dosyć obowiązków związanych z opieką nad dzieckiem, zasypiałam na stojąco, zmieniałam pieluchy, dziecko mnie denerwowało swoimi kaprysami, ale nigdy nie opisałabym swojego życia i doświadczenia macierzyństwa w tak ciemnych barwach. Ważną rolę w zaprowadzeniu w życiu właściwej równowagi mają nasi partnerzy. W książce Cusk mężczyźni są bezbarwni, nic nie wnoszą do akcji, chyba że przyczyniają się do jeszcze większego stresu odczuwanych przez ich żony. Może Cusk przeniosła swoje doświadczenia i odczucia do tej książki, ale są one wybitnie jednostronne i nie zgadzam się z tą wizją. Mimo że bohaterek jest aż pięć, prezentują one bardzo zbliżony pogląd na macierzyństwo, nie ma wśród nich żony i matki zadowolonej z życia, kochającej i kochanej. Wnioskując z tej książki bohaterką, która zawalczyła o siebie i swoją podmiotowość jest lokatorka jednej z bohaterek, która zostawiła męża i dziecko (któremu jest z ojcem „dobrze”) i ruszyła w świat kontynuując karierę prawniczą. Szczerze powiem, że wątpię, aby jej szczęście mogło być kompletne.
Jest to książka napisana interesująco, stylowo niewiele można jej zarzucić, gdyż nawet pewne dłużyzny zbytnio nie drażnią. Widać w niej wpływ „Pani Dalloway” Virginii Woolf, na której podobno Cusk się wzorowała. Niemniej jednak, mimo zrozumienia dla wielu uczuć i rozterek bohaterek, nie jestem w stanie zaakceptować tak beznadziejnej wizji życia rodzinnego. Nie ma wśród bohaterek żadnej, która miałaby nieco optymistyczniejsze podejście do swojej roli żony i matki. Ta jednostronność i wszechobecny pesymizm dołuje i przyznam, że z ulgą zakończyłam tę wizytę w Arlington Park. Nie żałuję, że sięgnęłam po tę książkę; nawet nie mogę powiedzieć, że jestem zaskoczona jej wydźwiękiem, gdyż czytałam parę wywiadów z pisarką, w których nie ukrywa swojego podejścia do macierzyństwa, ale jednak jestem nieco rozczarowana jednowymiarowością przekazu.
Rachel Cusk (ur. 1967) – z pochodzenia Kanadyjka, mieszkała i kształciła się w Anglii i Stanach Zjednoczonych. Autorka sześciu powieści, m.in. znanych polskim czytelnikom "Arlington Park" i "Wariacje na temat rodziny Bradshaw". Jest laureatką Nagrody im. Somerseta Maughama i Nagrody Whitbread, a w 2007 roku znalazła się w ścisłym finale Nagrody Orange przyznawanej najlepszym pisarkom.
Autor: Rachel Cusk
Tytuł oryginalny: Arlington Park
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Tłumacz: Paweł Łopatka
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 308
A fe, jak można tak jednostronnie pokazywać małżeńskie frustracje! Przecież faceci też się mogą męczyć w związkach :)
OdpowiedzUsuńCzy to jest jedna z tych książek z tezą, że autorka stara się za wszelką cenę przekonać czytelników do swoich racji i poglądów?
Rachel Cusk ma zdecydowane poglądy na życie rodzinne, czemu daje wyraz w swojej twórczości. Albo ktoś to kupuje, albo nie. :) A faceci kobiet z "Arlington Park" praktycznie nie istnieją, przemykają przez karty książki bezszelestnie jak duchy. :)
UsuńZamysł książki wydaje mi się zbliżony do Lato przed zmierzchem Doris Liesing, które niespecjalnie mi się podobało, gdzie poczucie winy było definicją macierzyństwa. Niespełnienie, zmęczenie, rozczarowanie, rozgoryczenie, jednym słowem deprecha jak stąd za ocean. Nie umiem zrozumieć takich bohaterek, które mając tak wiele (zdrowie, dom, partnera, dzieci) są wciąż nieszczęśliwe i takie "rozmemłane".
OdpowiedzUsuńLessing nie czytałam, ale Twój opis idealnie zgadza się z nastrojem wszechogarniającej depresji w "Arlington Park". I rzeczywiście, bohaterki należące do klasy średniej, najwyraźniej cierpią z powodu posiadania męża i dzieci. :)
UsuńMożna tylko współczuć takim kobietom, które z niczego w swym życiu nie są zadowolone.
OdpowiedzUsuńAle to chyba skutek ulegania ideom feministek, dla których to wszystko do czego przecież kobieta została stworzona jest nie do przyjęcia.
Tego typu książki raczej omijałabym daleko.
Książka jest kontrowersyjna i taka miała być. Porusza wiele istotnych kwestii, autorce nie można odmówić talentu, ale za dużo tych jednoznacznie negatywnych odczuć względem życia z mężem i dziećmi. Najlepiej jednak wyrobić sobie własne zdanie. :)
UsuńMoże faktycznie unaoczniła tu swoje przeżycia...
OdpowiedzUsuńPisarka w wielu wywiadach potwierdzała, że jej przeżycia mają duży wpływ na jej twórczość.
UsuńTo wlasnie macierzynstwo odciagnelo mnie od ksiazek i mimo, ze padam na nos i jestem wiecznie zajeta, to nie snulabym takiej czarnej wizji na ten temat.
OdpowiedzUsuńKsiazke mam, kiedys przeczytam, ale teraz to chyba nie jest dobry czas na nia :)
Jak miło Cię widzieć! Zastanawiałam się ostatnio, co u Ciebie słychać. Cieszę się, że się odezwałaś. :)
UsuńKsiążka Cusk, mimo moich negatywnych odczuć na temat jej przekazu, jest warta przeczytania. Jeśli jednak nie chcesz się dokumentnie "zdołować", to odłóż jej lekturę na nieco mniej stresujący czas. :) Pozdrawiam i trzymam kciuki za Waszą Czwórkę!
Nie czytalam tej ksiązki i myslę, ze jej poszukam. Uwazam, ze kwestia jest skomplikowana i na pewno wynika z oczekiwan, jakie wobec kobiet ma spoleczenstwo, i które są niewykonalne, gdyz doba ma tylko 24 godziny.
OdpowiedzUsuńKsiążka na pewno jest warta przeczytania i wyrobienia sobie własnej opinii. W swoim czasie wzbudziła ona wiele dyskusji. Cusk zwróciła uwagę na niezbyt atrakcyjne aspekty macierzyństwa, z którymi wiele matek się boryka, ale ten obraz jest - jak dla mnie - zbyt jednoznacznie pesymistyczny.
Usuń