czwartek, 30 stycznia 2014

Krzysztof Rutkowski, Raptularz końca wieku




„Zaprawdę, pod koniec wieku słowa i rzeczy stają się coraz bardziej dwuznaczne i wciąż nie wiadomo, skąd przyjdzie ocalenie.” (s. 102)

Raptularz ma dwa znaczenia zgodnie ze słownikiem języka polskiego:
- dawniej księga lub brulion do odręcznego spisywania różnych wiadomości, zdarzeń , anegdot itp.
- zbiór notatek w formie dziennika lub pamiętnika

Książka Krzysztofa Rutkowskiego stanowiąca drugą część „Paryskich pasaży” kojarzy mi się raczej z pierwszym znaczeniem tego słowa. Jest to bowiem eklektyczny misz-masz najrozmaitszych informacji, wrażeń, ciekawostek niespecjalnie powiązanych tematycznie. Tę różnorodność i wielotematyczność tłumaczy zapewne fakt, iż kolejne kilkustronicowe rozdziały (z których część jest powiązana ze sobą osobą bohatera) były wcześniej publikowane w Gazecie Wyborczej, której felietonistą był autor.

Krzysztof Rutkowski nie ogranicza się tym razem do Paryża i Francji, lecz prowadzi czytelnika ścieżkami wielu bohaterów głównie z kręgu polskiej i francuskiej kultury, dzięki czemu zwiedzamy Warszawę z Mironem, towarzyszymy Watowi w uwiecznieniu jego dzieła życia, obserwujemy powrót Mrożka do Krakowa mając świadomość, że to nie był jego ostatni przystanek życiowy, porównujemy koleje losu i twórczości Camusa i Sartre’a, zaglądamy do Picassa i wielu, wielu innych. Zawsze jest to jakaś ciekawa historia, odczucie, wrażenie podane w interesującej formie, choć językowo autor czasem „daje czadu”, czego przykładem są tytuły ujęte w spisie treści grupujące po kilka rozdziałów. Mamy więc, zgodnie ze spisem treści: Żale, Śnitki, Żary, Pary, Psoty, Popitki, Jęki, Formy, Trwogi, Biegi, Widzenia, Bryzgi, Dumki grupujące po kilka tekstów. Mam nadzieję, że się nie zniechęciliście. :) Autor stwierdza bowiem:

„Świadom jestem mych skłonności do przesady, ale panuję nad nimi artystycznie i łatwo potrafię udowodnić, że ostre widzenie rzeczy – to forma alegorii.” (s. 312)

Krzysztof Rutkowski to bowiem erudyta w każdym calu. Swoją mistrzowską żonglerką tematami, ludźmi, anegdotami potrafi nas zaciekawić i skłonić do dalszego zgłębiania frapującego nas zagadnienia. Często odwołuje się w tekście do książek naukowych, zwykle jednak dostępnych jedynie na rynku francuskim. Co ciekawsze tytuły to np. „Śnieżna woda albo Ciepło-Zimno” (dla niewtajemniczonych, rzecz dotyczy historii napojów chłodzących, produkcji i transportu lodu), „Historia zwierciadła” czy „Historia fryzur i fryzjerów”. 
Nie ukrywam, że z chęcią zapoznałabym się akurat z wymienionymi książkami, należącymi do kategorii „historii najdziwniejszych rzeczy ludzkich” (określenie autora). Są one dla pisarza pretekstem do dalszych rozważań i poszukiwań kulturoznawczych, aczkolwiek czytelnik nie zawsze jest mu w stanie dotrzymać kroku, choćby z uwagi na kompletną nieznajomość tematyki i autorów. Ale zawsze dobrze wiedzieć, że takie zagadnienia też znalazły swoje miejsce w literaturze popularnonaukowej. :)

To świetna książka na wieczorne podczytywanie w wygodnym fotelu po kilka, kilkanaście stron. Nie da się jej „połknąć” w kilka godzin. Forma raptularza uzasadnia treść, której nie spina ani miejsce, ani motyw, ani bohater. Forma felietonów i ich rozrzut tematyczny nie powiązany myślą przewodnią sprawia, że jest to lektura nierówna. Wiele rozdziałów czyta się rewelacyjnie i chce się więcej, inne są słabsze i nie powodują uniesień czytelniczych. :)

„Raptularz”, choć nie zachwycił mnie tak jak „Paryskie pasaże”, również przeczytałam z dużą satysfakcją. Do książek Rutkowskiego na pewno będę wracać, gdyż kontakt z jego prozą działa na mnie ożywczo, choć jednocześnie nieco mnie deprymuje, gdy uświadamiam sobie ogrom swojej niewiedzy odnośnie historii kultury europejskiej. Jest to lektura godna polecenia dla wszystkich, którzy kochają kulturę, ze szczególnym uwzględnieniem literatury i pragną poszerzyć swoje horyzonty. 
 
Książkę przeczytałam w ramach wyzwania Czytamy serie wydawnicze

 
Powiązane wpisy:

Krzysztof Rutkowski, Paryskie pasaże. Opowieść o tajemnych przejściach 

Krzysztof Rutkowski, Requiem dla moich ulic



Autor: Krzysztof Rutkowski
Wydawnictwo: słowo/obraz/terytoria
Seria: Pasaże
Rok wydania: 1997
Liczba stron: 332


wtorek, 28 stycznia 2014

Ach, ci pisarze, cz. 3


Po dłuuugiej przerwie ponownie przedstawiam kilka anegdot z życia literatów. Tak na dobry początek dnia. :)


Pewnego dnia Władysław Broniewski wszedł do sklepu spożywczego i poprosił o kilogram śledzi. Ekspedientka położyła je na wadze, zainkasowała pieniądze i wyraźnie czekała, aż klient weźmie ryby bez opakowania.
- Proszę mi je zawinąć w papier - poprosił poeta.
- Śledzi nie zawijamy - wyjaśniła pani sklepowa. - Co to, nie wie pan, że mamy obecnie przejściowe trudności z papierem?
- Wobec tego poproszę o książkę zażaleń.
Ekspedientka podała ją bez wahania, wiedząc, że cokolwiek klient napisze, nie będzie miało najmniejszego znaczenia.
- A pisz se pan, pisz - dodała z przekąsem.
Tymczasem Broniewski nie namyślając się wiele, wyrwał z zeszytu kilka kartek, zawinął w nie śledzie i nim zaskoczona sprzedawczyni zdołała wykrztusić słowo - wyszedł ze sklepu.



Pisarz amerykański, laureat nagrody Nobla w roku 1930, Sinclair Lewis płynął kiedyś statkiem. W pewnej chwili zauważył na pokładzie starszą panią zaczytaną w jego ostatniej powieści. Po grubości rozłożonych stron zorientował się, że za chwilę czytelniczka dotrze do drastycznego momentu. Obserwował ją pilnie, ciekaw reakcji.
Dama nagle wstała, podeszła do burty i zdecydowanym ruchem rzuciła książkę w morze.





Kiedyś Tomasz Mann odwiedził pewną szkołę. Nauczyciel przedstawił pisarzowi najzdolniejszą uczennicę i poprosił go, aby zadał jej jakieś pytanie.

- Jakich znasz sławnych pisarzy? - zapytał Mann dziewczynkę.
- Homer, Szekspir, Balzac i pan, ale zapomniałam pana nazwiska - odpowiedziała uczennica.








Na poczcie w Zakopanem stary góral poprosił Jana Kasprowicza o odczytanie listu od syna. Gdy przez dłuższą chwilę poeta zastanawiał się nad rozszyfrowaniem nieczytelnego pisma góral zdenerwował się: 

- Mogliście panie od razu powiedzieć, że nie umiecie czytać, a nie zabierać czas i mnie, i sobie!

 





Jedno ze swoich dzieł P.G. Wodehouse zadedykował następująco: "Mojej żonie i córce, bez których cennych rad oraz pomocy książka ta byłaby napisana dwa razy szybciej..."










Do Victora Hugo zgłosił się początkujący poeta i zaczął opowiadać o swoich planach życiowych. Na koniec rzekł z westchnieniem: 
- Zanim umrę, chciałbym dokonać czegoś wielkiego... 
Hugo zaproponował: 

- Spróbuj pan umyć słonia!






Pewnego razu dyrektor teatru Variétés obiecał Alexandrowi Dumasowi 1000 franków, jeżeli pierwsze 25 przedstawień jego sztuki przyniesie dochód co najmniej 60 tys. franków. Gdy po ostatnim spektaklu pisarz zgłosił się po premię usłyszał, iż sztuka zarobiła "tylko" 59 997 franków. Pożyczył więc od dyrektora 20 franków, zszedł do kasy, zakupił bilet na zakończone przedstawienie i ponownie zażądał wypłaty premii.






Po śmierci Dickensa pewien dziennikarz rozmawiał z karczmarzem z jego wioski.
- Śmierć pana Dickensa to wielka strata... - powiedział.
- O, tak - zgodził się karczmarz. - Wszystko piwo do domu kupował tylko u nas.







Zanim Guy de Maupassant został sławnym pisarzem, pracował we francuskim Ministerstwie Wojny na stanowisku niższego urzędnika. Oto opinia, jaką uzyskał od ówczesnego szefa: "Staranny, skromny, ale nie umie poprawnie zredagować listu".






Wszystkie zdjęcia pochodzą z Wikipedii

Powiązane wpisy:

Ach, ci pisarze, cz.1

Ach, ci pisarze, cz. 2

niedziela, 26 stycznia 2014

sobota, 25 stycznia 2014

Virginia Woolf, 25 stycznia 1915


Virginia Woolf (25.01.1882 - 28.03.1941)
Źródło zdjęcia


"Poniedziałek, 25 stycznia 1915


Moje urodziny - niech no wyliczę wszystko, co dziś dostałam. L. przysiągł, że nic mi nie ofiaruje, a ja jako dobra żona, uwierzyłam mu bez zastrzeżeń. Tymczasem podkradł się do mojego łóżka z niewielką paczuszką, w której była prześliczna zielona portmonetka. I przyniósł mi śniadanie i gazetę z wiadomością o zwycięstwie na morzu (zatopiliśmy niemiecki okręt wojenny), i prostokątną paczkę owiniętą w szary papier, w której znajdował się Opat - śliczne pierwsze wydanie. Miałam więc bardzo wesoły i przyjemny poranek - który jednakże nie dorównał przyjemnościom popołudnia. Zabrano mnie do miasta, zupełnie za darmo, i zafundowano mi najpierw kinematograf, a następnie podwieczorek w herbaciarni u Buszarda. Chyba od dziesięciu lat nikt nie świętował moich urodzin. A to naprawdę był urodzinowy dzień - ładny, mroźny, wszystko świeże i wesołe, tak jak powinno być, a nigdy nie bywa. Zdążyliśmy idealnie na bezpośredni pociąg, a ja byłam bardzo szczęśliwa i czytałam szkic ojca o Popie - rzecz dowcipną i błyskotliwą, w której nie ma ani jednego martwego zdania. Naprawdę nie wiem, kiedy miałam tak cudowne urodziny - na pewno nigdy od czasów dzieciństwa. Siedząc nad herbatą, podjęliśmy trzy postanowienia: po pierwsze, żeby wziąć, jeśli to tylko możliwe, Hogarth House; po drugie, kupić prasę drukarską ; po trzecie, kupić buldoga, który będzie się prawdopodobnie nazywał John. Jestem bardzo przejęta wszystkimi trzema projektami - a szczególnie prasą drukarską. Dostałam także paczuszkę słodyczy na drogę do domu."


Virginia Woolf, "Chwile wolności. Dziennik 1915-1941"
tłum. Magda Heydel
Wydawnictwo Literackie, 2007

środa, 22 stycznia 2014

Był taki poeta...


Krzysztof Kamil Baczyński (22.01.1921 - 4.08.1944)
Źródło zdjęcia


ŹródłoBasi
Unieś głowę jak źródło,
z niej powstanie kolor
i nazwanie wszechrzeczy,
i płynienie porom.
Widzisz, wszystko spełnione,
czas po brzeg nalany
i niebo syte żaru
jak złote fontanny.
A wszystko możesz spełnić
od nowa i począć widowiska
w obłokach tryskające oczom.
I wszystko, co przypomnisz,
będzie jak czas głuchy,
nad którym jak nad ciałem
zawirujesz duchem.
Bo kochać znaczy tworzyć,
poczynać w barwie burzy
rzeźbę gwiazdy i ptaka
w łun czerwonych marmurze.

 
O, przyjdź do mnie
 
O, przyjdź do mnie, kochana, choć we śnie,
wiosna kwiaty uprzędła tak biało,
tak wcześnie.
O, przyjdź do mnie i ręce mi podaj,
czarna, kwiatem zasnuła się białym,
rzek woda.
Ja tu tęsknię, a ty gdzieś daleko,
strumień spłynął poznania złocisty
chwil rzeką
. . . . . . . . . . . . . . . . . .
drzewa śniegiem gdzieś płaczą...
daleko...

 

 

wtorek, 21 stycznia 2014

Saul Bellow, Korzystaj z dnia




„Być może, prawdziwym jego celem, istotnym powodem jego obecności na tej ziemi jest to, że ma popełniać błędy. Być może, przeznaczone mu było popełniać je i przez nie cierpieć.” (s. 77)

Kolejny amerykański noblista mi się trafił dzięki serii Nike. :) Spotkanie z Williamem Faulknerem było całkiem udane, ciekawa byłam więc książki Saula Bellowa, laureata literackiego Nobla z 1976 roku.

„Korzystaj z dnia” to zapis jednego dnia z życia Tommy’ego Wilhelma alias Wilhelma Adlera, Amerykanina w średnim wieku przeżywającego poważny kryzys życiowy. We wczesnej młodości uległ on mirażowi kariery filmowej, w następstwie czego rzucił studia, nie przyjął do wiadomości rad rodziców i udał się na Zachodnie Wybrzeże, gdzie – jak się okazało – nikt i nic, a zwłaszcza kariera filmowa, na niego nie czekało. Dzięki pracy komiwojażera dorobił się pewnej stabilizacji i założył rodzinę. Gdy wskutek splotu okoliczności rzucił pracę, zbiegło się to w czasie z rozpadem małżeństwa i opuszczeniem dwójki dzieci. Żona nie chce dać mu rozwodu, natomiast nasz bohater jest zmuszony do opłacania wydatków rodziny. Wilhelm, a właściwie Tommy (takie imię pozostało mu po nieudanej przygodzie z filmem) zamieszkał w nowojorskim hotelu dla rentierów, w którym stałym rezydentem jest jego owdowiały ojciec, który w przeciwieństwie do syna cieszy się stabilną sytuacją finansową. Bohater książki radzi sobie coraz gorzej pogrążając się w apatii. Pieniądze się kończą, a żona zwodzi go nie dając mu nadziei na rozwód wymagając jednak słonych alimentów. Tommy liczy na pomoc surowego ojca, na dobrą wolę żony, na łut szczęścia w grze na giełdzie, ale czy wierzy w siebie? Czy zobaczy w tym dniu, w tym szczególnym momencie swojego życia szansę na wprowadzenie zmian, które uczynią go szczęśliwszym? Czy weźmie odpowiedzialność za podejmowane decyzje?

Saul Bellow wciąga nas umiejętnie w akcję książki. Choć Tommy jest głównym bohaterem i pozostaje w centrum uwagi czytelnika, a właściwie nie schodzi z kart powieści, gdyż podążamy jego śladem w tym konkretnym dniu w drugiej połowie lat 50-tych XX w. w Nowym Jorku, to jednak poznajemy również sylwetkę ojca Tommy’ego, kilku rezydentów hotelu, spośród których jeden o nazwisku Tamkin okaże się dość ważny w rozbudzeniu nadziei naszego bohatera, a następnie uzmysłowieniu sobie własnej sytuacji. 

Przewrotny tytuł, kojarzący się z zawołaniem Horacego, które wszyscy rozumieją jako zachętę do cieszenia się każdym dniem, w tej książce jest przywołane przewrotnie przez Tamkina, tę dziwną personę, pod której wpływ dostał się Tommy, który mówi:

„Duchowe zadowolenie – oto, czego szukam dla siebie. Żeby sprowadzić ludzi do chwili bieżącej, do owego „teraz i tutaj”. Do realnego świata. To znaczy do obecnego momentu. Przeszłość się nie liczy. Przyszłość budzi niepokój. Tylko chwila bieżąca jest realna – jest teraz i tutaj. Korzystaj z dnia.” (s. 92)

Tommy jednak nie jest w stanie wyrzucić z pamięci popełnionych w przeszłości błędów oraz nie martwić się o jutro. Ale tytuł książki może być też przestrogą dla bohatera czy też wołaniem, aby się otrząsnął i skorzystał z nauk, jakie mu udzieliło życie tego właśnie dnia. Ocknij się człowieku, nie licz na innych, lecz żyj odpowiedzialnie, na własny rachunek, gdyż nikt tego za Ciebie nie zrobi. Pogrążony w apatii Tommy jest jak najdalszy od myśli, aby korzystać z uroków życia, ale jeśli dobrze zrozumie lekcję, jaką zafundowało mu życie na skutek dokonanych wcześniej wyborów życiowych, to ma szansę wreszcie dorosnąć i odnaleźć w sobie siłę do stawienia czoła trudnościom, jakie niesie ludzka egzystencja. To takie amerykańskie, ale też głęboko ludzkie. 

Saul Bellow napisał inteligentną i zmuszającą do myślenia książkę, która może być lustrem, w którym przejrzy się również wielu z nas. Jeden dzień z życia przeciętnego Amerykanina na zakręcie życiowym osadzona w Nowym Jorku lat 50-tych XX wieku nic nie straciła na aktualności. Entourage jest oczywiście nieco egzotyczny, czego wyrazem jest choćby nieznana u nas instytucja hotelu dla rentierów (to moje określenie na ten przybytek) czy sytuacja żony Tommy’ego, która nie pracuje i dla wszystkich jest oczywiste, że utrzymanie rodziny spoczywa na barkach męża i ojca rodziny. Dzisiejsze czasy, pełne relatywizmu moralnego i uciekania od odpowiedzialności, kiedy wszędzie szuka się kozła ofiarnego, tylko nie w sobie i swoich zachowaniach, sprawia, że przesłanie powieści jest nadal aktualne, każe nam zastanowić się nad naszymi doświadczeniami i wyborami życiowymi. Od skutków pewnych decyzji nie da się uciec, a pogrążanie się w złudzeniach też nie pomaga. Życie może być trudne, nasycone niepowodzeniami, z posmakiem goryczy, ale to nasze życie i nikt poza nami nie weźmie za nie odpowiedzialności. A przecież może być ono i piękne, i głębokie. Czy Tommy dojdzie do ładu z samym sobą, czy płacz go wyzwoli? Cóż mogę dodać? Gorąco polecam!



Książkę przeczytałam w ramach Czytamy serie wydawnicze




Saul Bellow (1915-2005) - pisarz amerykański. Studiował antropologię i socjologię na Northwestern Uniwersity. Był urzędnikiem, wykładowcą i jednym z redaktorów Encyklopedii Britannica. W czasie wojny służył w piechocie morskiej. W 1944 zadebiutował powieścią psychologiczną „Stan zawieszenia”. Wkrótce potem wydał powieść „Ofiara”, za którą otrzymał stypendium Guggenheima, co pozwoliło mu na pobyt w Paryżu i Rzymie. Kolejna powieść „Przypadki Augie Marcha” (1953), uznane zostałyza książkę roku w USA. W 1976 r. został laureatem Nagrody Nobla w dziedzinie literatury.



Autor: Saul Bellow
Tytuł oryginalny: Seize the Day
Wydawnictwo: Czytelnik
Seria: Nike
Tłumacz: Andrzej Nowicki
Rok wydania: 1978
Liczba stron: 164


niedziela, 19 stycznia 2014

Ulotne chwile (80)



Dawno temu na Hali Gąsienicowej (chyba lata 40-te XX w.)
Pocztówka zakupiona przed wieloma laty podczas pobytu w górach
fot. Stefan Arczyński

sobota, 18 stycznia 2014

Impresje petersburskie





Po przeczytaniu wpisu Magdaleny Bioggraff o jej podróży do Sankt Petersburga ogarnął mnie nastrój wspomnieniowy, gdyż i ja odwiedziłam to miasto. Dawno, bo dawno (w 2002 r.), ale cały czas mam w pamięci te widoki i miejsca, które miałam okazję obejrzeć. Po lekturze notki wspomnieniowej Magdaleny zaczęłam szukać własnych zdjęć. Okazało się to zadaniem dość trudnym, gdyż w tamtym czasie nie miałam aparatu cyfrowego, a klisz nie mogłam odnaleźć (gdzieś na pewno są, ale nie mam pojęcia gdzie). Pozostało mi więc dosłownie parę zdjęć i widokówek, które tu mogę pokazać oraz album z rezydencji carskich. Mimo ubóstwa moich pamiątek wizualnych pragnę się z Wami podzielić zachwytem nad pięknem tego miasta.

W 2002 r. wspólnie z moją koleżanką zorganizowałyśmy sobie nietypowy dwutygodniowy wyjazd podzielony sprawiedliwie między Moskwę i Sankt Petersburg. Dzięki temu miałam niepowtarzalną okazję dotrzeć do Petersburga nocnym pociągiem z Moskwy o dźwięcznej nazwie "Krasnaja Strieła". :) W owym czasie (a wydaje mi się, że pod tym względem nic się nie zmieniło) podróż tym pociągiem była naprawdę wygodna. Jedyną niedogodnością był brak zróżnicowania przedziałów na kobiece i męskie. Jak nas poinformowano w kasie "u nas wsie wmiestie". :) No i był to pewien problem w kontekście przygotowania się do snu w dość ograniczonej przestrzeni 4-osobowego wagonu sypialnego. Kolejną ciekawostką była konieczność legitymowania się paszportem przy zakupie biletów kolejowych, co nas lekko zdziwiło, ale "co kraj to obyczaj". 


Szczęśliwie się złożyło, że odwiedzając Sankt Petersburg na własną rękę, mogłyśmy same ustalać trasy naszych spacerów oraz planować wizyty w poszczególnych atrakcjach nie będąc ograniczone ramami czasowymi.

Poniżej zamieszczam kilka fotek z naszego wyjazdu z paroma słowami komentarza. 


Pomnik Piotra I w Sankt Petersburgu

To chyba najsłynniejszy pomnik kojarzony z tym miastem, ale czy jego twórca, bezwzględny i nie tolerujący sprzeciwu, mógłby nie posiadać tu żadnej pamiątki? Pamięć o nim jest ciągle żywa, a jeśli uświadomimy sobie, jak wiele istnień ludzkich, ile krwi i potu pociągnęła za sobą budowa miasta w tak nieprzyjaznym człowiekowi miejscu, tym większy podziw pomieszany ze strachem budzi to niezwykłe miasto nad Newą.



Wenecja północy?




Wiele jest malowniczych miejsc, ale najbardziej urzekły mnie mosty.



Petersburg to miasto, w którym można umówić się na łowienie ryb

Można też spotkać tam sfinksa. :)

Największą atrakcją Petersburga (w moim skromnym przekonaniu) jest Ermitaż, cudowne, stanowiące ucztę dla oczu, muzeum. Zwiedzałam wiele najsłynniejszych europejskich muzeów i choć każde zrobiło na mnie wielkie wrażenie, to jednak zbiory Ermitażu mnie oszołomiły. Można właściwie nie wychodzić z tego budynku przez tydzień, a i tak pewnie nie zobaczy się wszystkiego. My poświęciłyśmy na zwiedzanie cały dzień, nie odpoczywałyśmy ani przez chwilę, a i tak dałyśmy radę obejrzeć tylko dwa z trzech pięter. Praktycznie każda sala zawiera klejnot, którego nie można pominąć, a to Rafael, a to da Vinci, a to Monet itd., itd. Same wnętrza również porażają pięknem. Trudno mi dobrać słowa, żeby określić bogactwo zbiorów. Jeśli będziecie mieć okazję odwiedzić to miasto, koniecznie trzeba odwiedzić Ermitaż. Choćbyście nie lubili muzeów, to jednak Ermitaż warto zobaczyć, odwiedzić, przeżyć.

Wnętrze Ermitażu


Sankt Petersburg jest pięknym miastem, ale wizyta w nim nie jest pełna bez zobaczenia rezydencji carskich. Jest ich kilka. My poświęciłyśmy dwa dni na zobaczenie Peterhofu, Carskiego Sioła, Pawłowska i Oranienbaumu. Dzięki temu nasze wrażenia są pełniejsze, a wspomnienia ciągle żywe mimo upływu 10 lat od naszej wizyty. Gdy spotykamy się z koleżanką czasem wspominamy ten wyjazd i przypominamy sobie: pamiętasz te fontanny w Peterthofie? A te złote cudeńka w Carskim Siole? A klasyczną elegancję Pawłowska? 





Przyznaję się uczciwie, że z carskich rezydencji kojarzyłam jedynie nazwę Carskie Sioło. Do Peterhofu jechałam nie zdając sobie sprawy, co mnie czeka. A jest to jedyna rezydencja, w której Piotr I rzeczywiście przez krótki czas mieszkał. Słynny jest nie tylko wspaniały pałac, ale przepiękny park pełen pomysłowych fontann, których część powstała w formie pułapek na niczego się nie spodziewających gości cara. Te fontanny zachwycają i sprawiają ogromną frajdę również dziś. :)






Pałacyk Monplaisir w peterhofskim parku.
W nim właśnie Piotr I przebywał pod koniec życia

Carskie Sioło i Peterhof to rezydencje imperialne, porażające bogactwem, przepychem i ogromem, choć jednocześnie zachwycające pięknem i finezją. Pawłowsk jest zupełnie inny. Była to rezydencja Wielkiego Księcia Pawła, syna Katarzyny II i jego małżonki Marii Fiodorowny, która miała duży wpływ na wygląd rezydencji. Pałac ten wyróżnia się klasycznym pięknem, prostotą i elegancją, która - już chyba nieco przynudzam, ale trudno mi znaleźć adekwatne słowo - mnie zachwyciła. A na koniec kilka migawek z Carskiego Sioła i Pawłowska. Niestety, nie mam zdjęć pałacu w Pawłowsku, posiłkuję się więc zdjęciem z przewodnika po rezydencjach carskich.




Fasada pałacu w Carskim Siole w zbliżeniu



Pałac w Pawłowsku z lotu ptaka

Park w Pawłowsku

To była naprawdę piękna wycieczka i choć zdjęcia nie oddają bogactwa naszych wrażeń, to wspomnienia zostają z nami na zawsze.


piątek, 17 stycznia 2014

Wokół Jane Austen (8)


Katherine Mansfield (1888-1923)
mal. Anne Estelle Rice (1918)
Źródło zdjęcia


Katherine Mansfield o Jane Austen

 
"Do lady Ottoliny Morrell                                                                 Montana, Grudzień 1921


(…) Wieczorami czytujemy z M. Jane Austen – rozkosz. „Emma” to prawdziwie doskonała książka, czy nie uważasz? Każda jej stronica napawa mnie radością. Nie mam nigdy dość panny Bates ani kaszy pana Woodhouse’a, ani uroczego pana Knightleya. Co to za radość uciec od współczesnych powieści, które czytam z musu! Rozpaczliwe twory! Gonitwa jakby opętanych autorów za erotyczną przygodą nuży ponad wszelki wyraz. Jestem tak znudzona sprawami płciowymi – wesołym hulaką, który węszy wkoło pokoju prostytutki i gorszym jeszcze ultranowoczesnym ironistą – że mogłabym umrzeć z rozpaczy. (s. 398)

 

"Do hr. Russell
                                                 Montana, Grudzień 1921

(…) Właściwie wszystko układa się nam podle i gdyby nie Jane Austen, która nam umila wieczory, bylibyśmy w rozpaczy. Czytamy wszystkie jej dzieła. Jest to jedna z tych autorek, której wartość podnosi się z biegiem lat; ujawnia wciąż nowe, cudowne zalety. Zaczęliśmy od „Emmy”. John wzdychał nad Jane Fairfax, a ja czułam, że pan Knightley, widziany wśród szpalerów, mógł istotnie stać się szczęściem. Zawiązanie intrygi, sposób, w jaki autorka wprowadza nowe powikłania – po prostu dla przyjemności – są godne podziwu. Wobec Jane Austen nowocześni twórcy epizodów, a w pierwszym rzędzie ja sama, to skończone niedołęgi. Na ogół Jane Austen wywiera zbawienny wpływ. Cóż to za niezwykła istota!” (s. 402)


 
 

Katherine Mansfield "Listy"
tłum. Maria Godlewska
Czytelnik, 1978

wtorek, 14 stycznia 2014

Jan Seghers, Zbyt piękna dziewczyna



Ten kryminał stał na mojej półce już bardzo długo. Nadszedł w końcu czas, aby zapoznać się z nowym detektywem, tym razem z Niemiec, a dokładniej z Frankfurtu.

Komisarz Robert Marthaler jest samotnym człowiekiem po czterdziestce. Jego życie prywatne praktycznie nie istnieje po tragicznej śmierci ukochanej żony piętnaście lat wcześniej. Od tej pory poświęca się wyłącznie pracy śledczego we frankfurckiej policji ograniczając znacząco swój krąg towarzyski. Gdy rozpoczyna swój urlop zostaje z niego odwołany na skutek potwornej zbrodni popełnionej na młodym mężczyźnie. Jak się okazuje był on niedoszłym panem młodym, który spędzał czas z kolegami na "kawalerskim weekendzie". Komisarz Marthaler angażuje ludzi do zespołu śledczego i rozpoczyna żmudną pracę mającą na celu wyjaśnienie, kto jest odpowiedzialny za tę zbrodnię. Wkrótce okazuje się, że w sprawę wplątana jest pewna przepiękna dziewczyna, nieuchwytna i niosąca z sobą tajemnicę. Okazuje się, że pierwsza odnaleziona ofiara nie była jedyną…

Niesamowicie piękna dziewczyna, która pojawia się w zeznaniach świadków, zachowuje się dość zagadkowo, co wzbudza zainteresowanie czytelnika. Teoretycznie, dość szybko można się domyśleć, kto stoi za zbrodniami, ale... no właśnie. Nie wszystko jest jasne jak słońce, a w momencie zakończenia lektury książki tajemnica dziewczyny nadal tkwi nam w głowie.
 
Osoba komisarza Marthalera wzbudziła moją sympatię. Nie jest on supermanem ani macho, nie też jest „gwiazdą” policji rozwiązującą wszelkie zagadki w mgnieniu oka. Jest to typ rzemieślnika, wypracowującego sobie pozycję żmudną pracą, uporem i solidnością. Nie ma właściwie życia prywatnego, jego kontakty towarzyskie są bardzo ograniczone, bez reszty poświęca się więc tropieniu przestępców. Jest również świadomy zmieniających się czasów, kiedy media zawładnęły sercami i umysłami opinii publicznej, ale stara się nie ulegać zbiorowej histerii ogarniającej jego zwierzchników na myśl o możliwym pojawieniu się na ekranie telewizora przy okazji nagłośnionej zbrodni. Coraz częściej zauważa destrukcyjny wpływ tabloidowej "czwartej władzy" na jakość pracy śledczej. Jego zdecydowanie i upór przyczyniają jednak się do rozwiązania najtrudniejszych spraw mimo popełnianych błędów. 

Ważną rolę w książce odkrywa również Frankfurt. Miasto jest jednym z pełnoprawnych bohaterów. Komisarz prowadzi nas swoimi trasami zwracając jednocześnie uwagę na ciekawe zakątki. Nie znam tego miasta, nie odczuwam potrzeby natychmiastowego poczucia jego wielkomiejskiej atmosfery, ale Jan Seghers dobrze wywiązuje się z roli frankfurckiego cicerone nadając temu miejscu pozytywne, dalekie od skojarzeń ze stolicą europejskiej finansjery, skojarzenia.

No i tak, intryga jest w porządku z ciekawym zakończeniem, główny bohater budzi sympatię, lokalny koloryt jest ładnie podany, czegóż można chcieć więcej? A jednak mimo zalet, które podniosłam wyżej, muszę przyczepić się do jednej rzeczy. Nie do końca bowiem rozumiem motywy zachowania jednej z osób wplątanych w przestępstwo. Nie mogę napisać więcej, gdyż zdradziłabym zbyt dużo, ale wątek dotyczący tej osoby ciągnie się przez dość długi czas, rozgrywają się istotne wydarzenia, a jednak jej postępowanie wydaje mi się dość nielogiczne w kontekście rozwiązania zagadki opisywanej zbrodni. Nie wiem, czy inne osoby, które przeczytały książkę zgodzą się ze mną, ale coś mi tu "zgrzytało" (i nie chodzi mi tu o tytułową dziewczynę).

Chyba nie czytałam dotąd niemieckich kryminałów, ale „Zbyt piękna dziewczyna” na pewno mnie do nich nie zniechęciła. Seghers porównywany jest w opisie na okładce do Mankella i Sjöwall / Wahlöö, ale - mimo pewnych podobieństw -uważam, że kryminały Seghersa obronią się same, gdyż mają w sobie duży potencjał, ciekawego, bliskiego czytelnikowi bohatera, fajne tło i naprawdę interesującą intrygę kryminalną. Z takim zakończeniem, które pozostawia w nas pewną dozę niepewności, jak to jednak naprawdę wszystko się stało, spotykamy się w dzisiejszych kryminałach dość rzadko, a Seghers rozegrał to naprawdę nieźle. W moim przekonaniu seria z Robertem Marthalerem rokuje dobrze. Z chęcią sięgnę po następne tomy.


 

Jan Seghers (właśc. Matthias Altenburg, ur. 1958) – niemiecki dziennikarz i pisarz. Od 2004 r. wydaje serię powieści kryminalnych z Robertem Marthalerem w roli głównej. Wywiad z Janem Seghersem o książce "Zbyt piękna dziewczyna" znajdziecie tu (źródło zdjęcia). 






Autor: Jan Seghers (właśc. Matthias Altenburg)
Tytuł oryginalny: Ein allzu schönes Mädchen
Wydawnictwo: Czarne
Seria: Ze Strachem

Tłumacz: Elżbieta Kalinowska
Rok wydania: 2009

Liczba stron: 424





niedziela, 12 stycznia 2014

Ulotne chwile (79)


Podczas zwiedzania Pragi w wyjątkowo mroźny lutowy dzień ta reklama niosła nadzieję na szklankę aromatycznego, gorącego napoju :)
Zdjęcie własne

czwartek, 9 stycznia 2014

Ingeborg Bachmann, Malina





„Jeśli ktoś jest dla drugiego wszystkim, to może być wieloma osobami w jednej.” (s. 260)


 “Malina” to książka – legenda ściśle związana z nietuzinkową osobowością I kolejami losu jej autorki. Przed rozpoczęciem lektury zapoznałam się z życiorysem Ingeborg Bachmann, ale i tak nie byłam przygotowana na taką dawkę emocji, z jaką się zetknęłam. To zapis przeżyć kobiety, która odczuwa życie i miłość całą sobą odnotowując każde drgnienie szczęścia, niepokoju, wątpliwości i każdego z pozostałej gamy uczuć i namiętności kobiety zakochanej. Bohaterka książki, której imienia, profesji i wieku nie poznajemy jest bezgranicznie zakochana w Ivanie, a jej życie nierozerwalnie związane jest z Maliną (też mężczyzną) i wydaje się, że tworzą trójkąt doskonały. 

Książka podzielona jest na trzy części. Pierwsza – to odzwierciedlenie wnętrza zakochanej kobiety odsłaniającej przed czytelnikiem w formie strumienia świadomości wszystkie swoje uczucia i niepokoje związane z zachowaniem ukochanego mężczyzny, który nawet zwraca jej uwagę na zbyt bezpośrednie zachowanie („Mówi też: Ja powinienem latać za tobą, postaraj się o to, tobie nie wolno latać za mną, potrzeba ci pilnie korepetycji, kto tego zaniedbał, nie udzielił ci elementarnych lekcji?” (s. 89)). Druga część dotyczy traumatycznych wspomnień z dzieciństwa i młodości, na których cieniem kładzie się okrutna i dominująca osobowość ojca bohaterki. Trzecia część to… sami musicie przeczytać… 

Ingeborg Bachmann była intelektualistką austriacką, która pozostawiła po sobie tylko jedną w pełni ukończoną książkę, "Malinę" właśnie. Jej życie zakończyło się tragicznie w wieku zaledwie 47 lat. Każdy, kto przeczytał „Malinę” ma świadomość, że Bachmann pisała o sobie i swoim życiu. Czy Ivan to Max Frisch? A może Paul Celan? Nie dowiemy się już tego, ale dla odbiorcy książki to w sumie nieistotne. Istotne jest to, że każda zakochana kobieta odnajdzie w tym tekście siebie, swoje emocje i pokłady uczuć, często niewypowiedzianych na głos. Bachmann w tym tekście posunęła się do odkrycia swojego wnętrza, swoich uczuć, w zapamiętaniu ukazuje stan emocji kobiety spalającej się w namiętności do ukochanego mężczyzny nie ukrywając momentów szczęścia, wątpliwości, rozpaczy...

"Ivan poruszył wreszcie moją fantazję, bogatszą od fantazji wywołanych przez yage, dzięki niemu coś niezwykłego wstąpiło we mnie i odtąd promieniuje, bezustannie opromieniam świat, któremu jest to potrzebne, z tego jednego miejsca, w którym skupia się nie tylko moje życie, lecz i moje pragnienie, by "żyć dobrze", by znów być użyteczną, bo chciałabym, żeby Ivan mnie potrzebował, jak ja jego potrzebuję, i to na całe życie." (strony 79-80)

Do tej pory wszystko wydaje się jasne i – mimo drążących nasz umysł skojarzeń, że ja też tak czułam kiedyś czy teraz – można się zastanawiać w czym tu odkrywczość? Forma narracji, niełatwa, ale znana już w literaturze i stosowana przez wielu pisarzy bardziej utalentowanych od Bachmann. Miłość to dość powszechny temat literatury pięknej, a takich Ivanów można znaleźć „na pęczki”. Wszystko to prawda, ale obraz zakłóca osoba Maliny. Kim on jest? Jeśli pierwszą część odczytuje się literalnie jako zapis trójkąta uczuciowego kobiety uwikłanej w związek z dwoma mężczyznami to przyznam, że ta książka być może nie przemówiłaby do mnie tak mocno, gdyż miałabym kłopot w odnalezieniu się w emocjach bohaterki. W momencie, gdy nadałam postaci Maliny inne znaczenie, wszystko stało się bardziej dojmujące, prawdziwe, zrozumiałe... Gdy rola Maliny dotarła do mojej świadomości byłam w stanie przetrwać nawet dłużyzny końcówki książki, a ona właśnie poraża nas ogromem rozpaczy. Każdy czytelnik „Maliny” może dokonać interpretacji zawartej tam treści na swój sposób, ale kluczem jest zrozumienie roli Maliny.   

Bachmann planowała kolejne części, miał to być rodzaj tryptyku, ale jej śmierć zniweczyła te plany. W wydaniu, które miałam przyjemność czytać, zawarte są dwa dodatkowe fragmenty opublikowane już po śmierci pisarki. Przyznam, że w moim przekonaniu nie wnoszą one niczego nowego do treści i przekazu książki i spokojnie można się bez nich obejść.

Lektura książki Bachmann to również wycieczka po Wiedniu lat 60-tych XX w., a właściwie pewnej, ściśle ograniczonej jego części skoncentrowanej wokół Ungargasse, gdzie mieszkają bohaterowie i która stanowi „ojczyznę” bohaterki. Tam się rozgrywa to, co najważniejsze w życiu bohaterki. Jeśli teraz wybierałabym się do Wiednia, starałabym się odwiedzić tę ulicę i zobaczyć trasy spacerów Ivana, Maliny i… Ingeborg. 


Niezwykła, niełatwa i fascynująca książka, której lektura była dla mnie niebywale intensywnym przeżyciem. Piszę tę notkę dobry miesiąc po lekturze, a ta książka i jej emocjonalna siła ciągle "siedzi" w mojej głowie. Autor, pisząc książkę, opiera się najczęściej na swoich doświadczeniach, twórczo je przekształcając czy też adaptując. Ingeborg Bachmann – według wielu świadectw – pisała tę książkę w zapamiętaniu i pasji. Ona tam pokazała siebie i swoje wnętrze tak, jak je rozumiała i odczuwała. Ujawniła stan duszy kobiety zakochanej, której życie zależy od miłości i nic innego nie jest ważne. Niczego nie ukryła, co najwyżej nieco zakamuflowała. Co więcej, ta książka zawiera także pewien niemal profetyczny fragment, które można odnosić do przyszłej tragicznej śmierci Bachmann:

„Zbieram wszystkie siły, odkąd z lodu wstąpiłam w ogień i w ogniu ginę, z roztapiającą się czaszką, zbieram siły (…)” (s. 197).

Ja uwierzyłam autorce i odnalazłam w „Malinie” szczerość i pasję, a także wiele ze swoich najgłębszych przemyśleń. To bardzo wiele. Ktokolwiek był w życiu zakochany może odnaleźć w zapiskach bohaterki swoje uczucia, rozterki, wątpliwości, smutki i radości...



Książkę przeczytałam w ramach wyzwania „Czytamy serie wydawnicze”




 Ingeborg Bachmann (1926 - 73) - austriacka eseistka, pisarka i poetka. Debiutanckie tomiki poezji przyniosły jej uznanie zwieńczone przyznaniem nagrody Buchnera w 1964 r. Bachmann mieszkała w różnych miastach i krajach, próbowała wielu gatunków literackich. Zginęła w pożarze w rzymskim hotelu podczas pracy nad nową książką.



Autor: Ingeborg Bachmann
Tytuł oryginalny: Malina
Wydawnictwo: Czytelnik
Seria: Nike
Tłumacz: Sławomir Błaut
Rok wydania: 1980
Liczba stron: 424




wtorek, 7 stycznia 2014

Carol Drinkwater, Powrót na oliwkową farmę





Dotarłam do końca „oliwkowego” cyklu autorstwa Carol Drinkwater, której książki zapewniły mi ciekawą podróż, dużą dawkę wzruszeń i rozterek będących udziałem Autorki i jej męża. A wszystko to dzięki miłości do mężczyzny, Prowansji i oliwek oraz  skłonności do pewnego ryzykanctwa. :)

Po wielomiesięcznych wojażach wokół Morza Śródziemnego Carol wraca na swoją farmę z mocnym postanowieniem rezygnacji z pestycydów i przejścia na ekologiczną uprawę oliwek. Łatwo się zdecydować, trudniej wykonać. Okazuje się bowiem, że muchy oliwnej niszczącej uprawy oliwek nie można zneutralizować naturalnymi środkami, a przynajmniej nikt z fachowców w tej branży nie słyszał o takim środku. Niszczycielska siła tego owada ulega jedynie pestycydom. Te z kolei najprawdopodobniej niszczą również hodowle pszczół, które masowo ginęły w ostatnich latach. Także Carol straciła pszczoły, które umieścili u niej znajomi. Autorka, zdecydowana przekształcić swoją farmę w gospodarstwo o statusie BIO, nie poddaje się. Odbywa szereg spotkań z naukowcami, przedstawicielami firm, izbami rolniczymi, organizacjami ekologicznymi, prowadzi poszukiwania w Internecie, ale nie znajduje „złotego środka”, który zapewniłby bezpieczeństwo upraw bez użycia trujących środków chemicznych. Podjęcie decyzji o uprawie drzew oliwnych bez chemii niemal na pewno spowoduje olbrzymie straty w uprawach może nawet przez kilka lat. Carol musi wraz z mężem podjąć decyzję, czy podejmą to ryzyko.

Cały „cykl oliwkowy” oceniam pozytywnie. Trzeba się przyzwyczaić do obrazowego i nieco poetyckiego stylu pisania Carol Drinkwater, ale czytelnik dostaje w zamian ciekawą historię, w której autorka całkowicie zmienia swoje życie pod wpływem miłości do ukochanego mężczyzny i do regionu, którego piękno ją urzekło. Kolejne części cyklu dotyczą różnych aspektów egzystencji Carol i Michela, łącznie z kryzysami, które również im się przydarzały. Z każdego tomu przebija jednak bezwarunkowa miłość Carol do mężczyzny, którego sobie wybrała, do farmy, na której zamieszkała i do oliwek, których historia ją zafascynowała. Nie jest to historia lekka, łatwa i przyjemna. Właściciele farmy Appassionata muszą się zmagać z wieloma problemami, od niedostatków finansowych oraz uciążliwości francuskiej biurokracji po problemy w związku. Autorka, w moim przekonaniu nie odsłania się do końca, zostawiając wiele spraw dla siebie, ale nie przeszkadza to z zainteresowaniem towarzyszyć perypetiom Carol i Michela, chociaż ten cykl miał swoje lepsze i gorsze momenty. 

Chciałoby się napisać, że – zgodnie z łacińską maksymą „finis coronat opus” - ostatnia część stanowi ukoronowanie cyklu „oliwkowego”, ale… nie mam takiego odczucia. Książka sprawia wrażenie niekoherentnej i pozbawionej myśli przewodniej. W zamierzeniu Autorki takim drogowskazem miało być dążenie do stworzenia ekologicznej farmy, wolnej od chemii i przyjaznej dla środowiska jako swoiste podsumowanie lat spędzonych na farmie. Niewątpliwie „Powrót na oliwkową farmę” może być wielce przydatna każdemu, kto stara się takie miejsce stworzyć, nie mając stosownego wykształcenia. Carol uświadamia nam, jak wiele czasu i wysiłku wymaga stworzenie takiego miejsca, zwłaszcza w obliczu rozdętej francuskiej biurokracji wymagającej tony papierów i rozmaitych zaświadczeń.
Mimo sympatii (choć nie bezkrytycznej) do Autorki i jej stylu pisania, nieco jednak dłużyły mi się opisy jej kolejnych rozmów i form kontaktów z przedstawicielami branży ochrony roślin i organizacjami ekologicznymi. Sądzę, że problemem Carol (o którym zresztą wspomina na końcu książki) był fakt, iż, w przeciwieństwie do wcześniejszych książek, pisała ją właściwie „na bieżąco”. Dlatego też pojawiają się tam zupełnie niepotrzebne wątki (np. nieprzyjemni sąsiedzi), a opisów rozmów i szczegółów prowadzonej korespondencji jest w moim odczuciu zbyt wiele.

W mojej ocenie książka jest przegadana i wydaje mi się, że dobrze by jej zrobiły pewne skróty. Jeśli o mnie chodzi, ten cykl mógłby się zakończyć na „Oliwkowym drzewie”, gdyż ostatnia część „oliwkowego” cyklu nie zdobyła mojego serca. Nie wiem, czy planowana jest jego kontynuacja, ale autorka powinna tę kwestię poważnie przemyśleć i jeśli nie ma nic istotnego do dodania, to jednak zakończenie cyklu wydaje się najwłaściwszym wyborem.


Powiązane wpisy:

Carol Drinkwater, Oliwkowa farma,

Carol Drinkwater, Sezon na oliwki,

Carol Drinkwater, Oliwkowe żniwa,

Carol Drinkwater, Oliwkowy szlak,

Carol Drinkwater, Oliwkowe drzewo


Autor: Carol Drinkwater
Tytuł oryginalny: Return to the Olive Farm
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Tłumacz: Hanna Pasierska
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 440

niedziela, 5 stycznia 2014

Ulotne chwile (78)



Anatoli Kupras ze swoją WFM na placu Zebrań Ludowych w Gdańsku, 1955 r.
Pocztówka zakupiona w jednym z warszawskich antykwariatów
Seria "Trójmiasto - ludzie i miejsca" Dziennik Bałtycki



sobota, 4 stycznia 2014

Z wizytą na ulicy Czereśniowej :)




No i stało się! Mikołaj przyniósł Młodemu zestaw popularnych książeczek o życiu mieszkańców ulicy Czereśniowej. Niewtajemniczonym wyjaśniam, że są to tzw. książeczki obrazkowe, które na kilku twardych stronicach nie zawierają tekstu, a jedynie kolorowe ilustracje porażające bogactwem szczegółów i rozgrywających się historii z sympatycznymi bohaterami w roli głównej. Każda książeczka to inna pora roku, jest też piąta część prezentująca noc na ulicy Czereśniowej, ale przedstawione są te same miejsca, postacie również się powtarzają.

Ten typ książeczek jest nam znany, chociażby ze świetnego "Miasteczka Mamoko", ale tam bohaterami były zwierzaki, kosmici i różne fantastyczne istoty. Na ulicy Czereśniowej natomiast spotykamy się ze zwyczajnymi ludźmi, mieszkańcami tej sielskiej okolicy.

 

 
 
 
Książeczki cieszą oko, zachęcają dziecko do śledzenia kolejnych wydarzeń i opowiadania o nich. Jest to też okazja do rozmowy i wymiany poglądów między rodzicem a dzieckiem. Zapewniam Was jednak, że te książeczki mogą też dostarczyć dużo frajdy także dorosłym domownikom. Na zachętę przedstawiam Wam jedną z bardzo wielu historyjek, które można odnaleźć na kartach tych książek (z góry przepraszam za marną jakość zdjęć nie oddających żywej kolorystyki ilustracji).
 

 Zimą Agnieszka, jak co dzień, wyprowadzała Tuptusia na spacer, 

 Edward biegał,

a oboje jeszcze się nie znali.

Wiosną coś się zmieniło...

Edward przewrócił się na skórce od banana w obecności Agnieszki,

a ona udzieliła mu pomocy. 


Potem udali się na spacer i miłą pogawędkę. :)


Latem biegali już razem...

Jesienią  spotykali się już regularnie,

a nawet planowali wspólny wyjazd. 

Pewnej nocy zaś zaczęła się zupełnie nowa historia... :)

Ostatnio bardzo lubimy odwiedzać mieszkańców ulicy Czereśniowej. Mam nadzieję, że ta wizyta również Wam się podobała. :)


Rotraut Susanne Berner
"Zima na ulicy Czereśniowej"
"Wiosna na ulicy Czereśniowej"
"Lato na ulicy Czereśniowej"
"Jesień na ulicy Czereśniowej" 
"Noc na ulicy Czereśniowej"
Dwie Siostry, 2012, 2013

Autorzy

Agopsowicz Monika Albaret Celeste Albom Mitch Alvtegen Karin Austen Jane Babina Natalka Bachmann Ingeborg Baranowska Małgorzata Becerra Angela Beekman Aimee Bek Aleksander Bellow Saul Bennett Alan Besala Jerzy Bobkowski Andrzej Bogucka Maria Bonda Katarzyna Borkowska Urszula Bowen Rhys Brabant Hyacinthe Braine John Brodski Josif Calvino Italo Castagno Dario Cegielski Tadeusz Cejrowski Wojciech Cherezińska Elżbieta Cleeves Ann Courtemanche Gil Covey Sean Crummey Michael Cusk Rachel Czapska Maria Czarnecka Renata Czarnyszewicz Florian Czwojdrak Bożena Dallas Sandra de Blasi Marlena Didion Joan Dmochowska Emma Doctorow E.L. Domagalski Dariusz Domańska-Kubiak Irena Dostojewska Anna Drewniak Wojciech Drinkwater Carol Drucka Nadzieja Druckerman Pamela Dunlop Fuchsia Dyer Wayne Edwardson Ake Evans Richard Fabiani Bożena Fadiman Anne Faulkner William Fiedler Arkady Filipowicz Wika Fletcher Susan Fogelström Per Anders Fønhus Mikkjel Fowler Karen Joy Frankl Viktor Franzen Jonathan Frayn Michael Fredro Aleksander Fryczkowska Anna Gaskell Elizabeth Genow Magdalena Gilmour David Giordano Paolo Goetel Ferdynand Goethe Johann Wolfgang Gołowkina Irina Grabowska-Grzyb Ałbena Grabski Maciej Green Penelope Grimes Martha Grimwood Ken Gunnarsson Gunnar Gustafsson Lars Gutowska-Adamczyk Małgorzata Guzowska Marta Hagen Wiktor Hamsun Knut Hejke Krzysztof Helsztyński Stanisław Hen Józef Herbert Zbigniew Hill Napoleon Hill Susan Hoffmanowa Klementyna Holt Anne Hovsgaard Jens Hulova Petra Ishiguro Kazuo Iwaszkiewicz Jarosław Iwaszkiewiczowa Anna Jaffrey Madhur Jahren Hope Jakowienko Mira Jamski Piotr Jaruzelska Monika Jastrzębska Magdalena Jersild Per Christian Jörgensdotter Anna Jurgała-Jureczka Joanna Kaczyńska Marta Kallentoft Mons Kanger Thomas Kanowicz Grigorij Karlsson Elise Karon Jan Karpiński Wojciech Kaschnitz Marie Luise Kolbuszewski Jacek Komuda Jacek Kościński Piotr Kowecka Elżbieta Kraszewski Józef Ignacy Kręt Helena Kroh Antoni Kruusval Catarina Krzysztoń Jerzy Kuncewiczowa Maria Kutyłowska Helena Lackberg Camilla Lanckorońska Karolina Lander Leena Larsson Asa Laurain Antoine Lehtonen Joel Loreau Dominique cytaty Lupton Rosamund Lurie Alison Ładyński Antonin Łapicka Zuzanna Łopieńska Barbara Łozińska Maja Łoziński Mikołaj Maciejewska Beata Maciorowski Mirosław Mackiewicz Józef Magris Claudio Malczewski Rafał Maloney Alison Małecki Jan Manguel Alberto Mankell Henning Mann Wojciech Mansfield Katherine Marai Sandor Marias Javier Marinina Aleksandra Marklund Liza Marquez Gabriel Masłoń Krzysztof Mazzucco Melania McKeown Greg Meder Basia Meller Marcin Meredith George Michniewicz Tomasz Miłoszewski Zygmunt Mitchell David Mizielińscy Mjaset Christer Mrożek Sławomir Mukka Timo Murakami Haruki Musierowicz Małgorzata Musso Guillaume Myśliwski Wiesław Nair Preethi Naszkowski Zbigniew Nesbø Jo Nesser Hakan Nicieja Stanisław Nothomb Amelie Nowakowski Marek Nowik Mirosław Obertyńska Beata Oksanen Sofi Orlińska Zuzanna Ossendowski Antoni Ferdynand Pająk-Puda Dorota Paukszta Eugeniusz Pawełczyńska Anna Pawlikowski Michał Pezzelli Peter Pilch Krzysztof Platerowa Katarzyna Plebanek Grażyna Płatowa Wiktoria Proust Marcel Pruszkowska Maria Pruszyńska Anna Przedpełska-Trzeciakowska Anna Puchalska Joanna Puzyńska Katarzyna Quinn Spencer Rabska Zuzanna Rankin Ian Rejmer Małgorzata Reszka Paweł Rutkowski Krzysztof Rylski Eustachy Sadler Michael Safak Elif Schirmer Marcin Seghers Jan Sobański Antoni Sobolewska Justyna Staalesen Gunnar Stanowski Krzysztor Stasiuk Andrzej Stec Ewa Stenka Danuta Stockett Kathryn Stulgińska Zofia Susso Eva Sypuła-Gliwa Joanna Szabo Magda Szalay David Szarota Piotr Szczygieł Mariusz Szejnert Małgorzata Szumska Małgorzata Terzani Tiziano Theorin Johan Thompson Ruth Todd Jackie Tomkowski Jan Tristante Jeronimo Tullet Herve Velthuijs Max Venclova Tomas Venezia Mariolina Vesaas Tarjei Wachowicz-Makowska Jolanta Waltari Mika Wałkuski Marek Wańkowicz Melchior Warmbrunn Erika Wassmo Herbjørg Wasylewski Stanisław Weissensteiner Friedrich White Patrick Wiechert Ernst Wieslander Jujja Włodek Ludwika Zevin Gabrielle Zyskowska-Ignaciak Katarzyna Żylińska Jadwiga
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...