Tytuł tej książki jest dość niezwykły, ale mnie bardzo zachęcił do lektury. I rzeczywiście, nie ma się co ociągać z czytaniem. Po prostu warto sięgnąć po książkę Antoniego Kroha będącą skrzyżowaniem wspomnień, gawędy z etnograficzną rozprawką poświęconą szeroko pojętej kulturze podhalańskiej.
Antoni Kroh, etnograf i historyk, jako kilkuletni chłopiec spędza w Bukowinie Tatrzańskiej kilka lat ze względów zdrowotnych. Trafia pomiędzy góralskich rówieśników z często zupełnie odmiennymi zachowaniami i znakomicie obserwuje tamtejsze życie, a także na co dzień obcuje z podhalańskimi legendami i ciekawostkami. Ten okres zresztą okazał się kluczowy dla życia Autora: wybrał studia etnograficzne i wrócił na Podhale, aby pracować w Muzeum Tatrzańskim w Zakopanem. Choć nie jest góralem zna się na góralszczyźnie jak mało kto, a w swojej książce wykazuje się dodatkowo sporym talentem literackim okraszonym solidną dawką humoru.
Książka nie ma układu chronologicznego. W pierwszych rozdziałach poznajemy wspomnienia z dzieciństwa spędzonego w Bukowinie Tatrzańskiej przepleciony z kilkoma legendami góralskimi; potem mamy już klasyczny misz-masz - niektóre rozdziały poświęcone są konkretnym osobom czy zjawiskom w kulturze góralskiej. Dykteryjki i opowieści o znanych i nieznanych wydarzeniach Autor przeplata fachowym komentarzem co do zagadnień etnograficznych, w których jest niewątpliwie ekspertem. I chyba ta mieszanka, która wcale nie jest chaosem, powoduje, że tak dobrze się tę książkę czyta. Antoni Kroh nie jest bowiem bezkrytycznym piewcą i wielbicielem góralszczyzny. Mimo niewątpliwego sentymentu i przywiązania do Podhala i jego mieszkańców potrafi przywołać nieco mniej chwalebne cechy i zwyczaje nie obawiając się nawet użyć nieco ironicznych środków wyrazu.
Wspomnienia Kroha dotyczą lat 50-tych, 60-tych i 70-tych XX w. Autor snuje opowieść, jak zmieniało się Podhale, jak życie, które uwodziło przyjezdnych prostotą, nie było sielskie z wyboru, lecz z biedy po prostu. Nie ukrywa góralskiego sknerstwa czy przesądów, opisuje wysiedlenie Łemków, wspomina mitycznych bohaterów góralskich legend, jak np. Kiklę czy harnasia. Zaczęłam od intrygującego tytułu, a przecież właśnie z nim jest związana jedna z anegdot. Okazuje się bowiem, że sklep o takiej właśnie nazwie istniał naprawdę. Można tam było kupić „poradniki rolnicze, przybory szkolne, utwory naszych wielkich pisarzy jak Putrament, Kraszewski, Kruczkowski, Czeszko, Mickiewicz i inni, a niekiedy papier toaletowy” (str. 117). Niemniej jednak, ta niebanalna nazwa pasuje jak ulał do książki o tym tytule, którą trzeba przeczytać. Powinni po nią sięgnąć nie tylko wielbiciele góralszczyzny, ale również ci, którzy tęsknią za piękną polszczyzną, za klimatem przeszłości i poczuciem humoru ze szczyptą ironii.
Przyznam szczerze, że jestem pod ogromnym wrażeniem tej książki i polecam ją gorąco!
A na koniec pewna anegdota z góralskiego dzieciństwa Autora, która pomogła mu przetrwać wiele kłopotów w dorosłym życiu. ;)
„Inny sąsiad miał córkę w moim wieku. Zawdzięczam jej aforyzm, który towarzyszy mi przez całe życie. Gdy kończyliśmy zabawę o wiele później niż należało, bała się wracać do chałupy. Przystawała, miała bardzo ważne rzeczy do powiedzenia. Aż wreszcie nadchodził moment twardej decyzji; brała się pod boki jak dorosła gaździna i mówiła z determinacją: - Coz mi zrobiom? Przecie mie nie zjedzom. A jak mie zjedzom, to mie wysrajom! Tyle lat, nie wiedząc, wspierała mnie tym skrzydlatym słowem, nawet nie podziękowałem.” (strony 18-19).
Autor: Antoni Kroh
Wydawnictwo: MG
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 460
Poznawanie kraju to moj obowiązek! Czy to na żywo czy to z książki. Bardzo mnie zainteresowałaś ;)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że książka wzbudziła Twoje zainteresowanie. Jest tego warta. :)
UsuńTa książka już jest legendarna:) Dowiedziałam się o niej dopiero czytając kryminał Kuźmińskich "Śleboda"... Jeszcze nie przeczytałam, ale jest to jedna z pozycji absolutnie do zdobycia:)
OdpowiedzUsuńMnie wpadła w oko na kilku blogach, kupiłam ją i tak sobie stała na półce z rok, aż w końcu ją przeczytałam i to była dobra decyzja. :)
UsuńJuż się z nią spotkałam w blogosferze, ale widzę, że warto by ją mieć...przecież mieszkam blisko Podhala....
OdpowiedzUsuńZdecydowanie warto ją mieć, a przeczytać na pewno! :)
UsuńByłam zachwycona książką. Po lekturze sięgnęłam po "Starorzecza". Samego autora też miałam przyjemność spotkać na krakowskich targach.
OdpowiedzUsuńhttp://dom-z-papieru.blogspot.com/2012/02/sklep-potrzeb-kulturalnych.html
Parę dni temu wypożyczyłam kolejną książkę pana Kroha pt. "Wesołego Alleluja Polsko Ludowa". Ciekawam, czy mi się spodoba. :)
UsuńMam obydwie, ale tej najnowszej też jeszcze nie czytałam.
UsuńNa temat "Sklepu..." mogę tylko powtórzyć to, co napisałam na swoim blogu w styczniu 2014 roku:
"po lekturze nie dziwi mnie nazwanie autora „polskim Szwejkiem” przez pracownicę księgarenki w Krościenku, ponieważ już od dawna żadna książka nie wzbudzała u mnie takich wybuchów śmiechu)". :)
Wydaje mi się, że "polski Szwejk" to nośne określenie, ale nie oddaje specyfiki książki. :)
Usuń