Przyznaję się bez bicia, że lubię skandynawskie kryminały, zwłaszcza autorstwa Nesbo lub Theorina. Po dłuższym odpoczynku od prozy kryminalnej stwierdziłam, że nadszedł czas na taką właśnie lekturę, a że akurat wpadł mi w ręce kryminał Gunnara Staalesena, na którego temat czytałam pochlebne opinie, postanowiłam zaryzykować.
Bohaterem książki, a także serii kryminalnej jest Varg Veum, były pracownik służb socjalnych, obecnie prywatny detektyw działający w Bergen. Akcja zaczyna się w momencie, gdy odwiedza go dawna szkolna koleżanka jego syna, obecnie prostytutka, i zleca mu odszukanie swojej koleżanki po fachu, która zniknęła kilka dni wcześniej. Varg rozpoczyna śledztwo, dociera do rodziny i znajomych dziewczyny, penetruje jej środowisko i natyka się na kilka tajemnic i niejasności zwłaszcza w przeszłości rodziny zaginionej dziewczyny…
Od razu powiem, że ten kryminał nie rzucił mnie na kolana. Podobno na podstawie tej serii kryminalnej powstał popularny serial telewizyjny, ale w tej książce nie dostrzegłam odpowiedniego potencjału. No, ale nie jestem producentem telewizyjnym i na pewno się nie znam. Wypowiem się więc jako czytelnik. Dla mnie ten kryminał to taki typowy „produkcyjniak” z tezą. Ta teza diagnozuje otoczenie rodziny i więzi sąsiedzkich jako niosących realne niebezpieczeństwo dla najmłodszych. Autor preferuje pogląd, w myśl którego, jeśli w rodzinie dzieje się coś złego, powinno wkraczać państwo, a sąsiedzi i rodzina, którzy chcieliby pomóc nie są właściwi do zajmowania się sprawą i najlepiej, żeby trzymali się z dala.
Uwaga, spoiler!
Historia rodzinna leżąca u źródeł intrygi kryminalnej opisanej w tej książce jest tak niewiarygodna, że kompletnie mnie nie przekonała. Mamy tu zaniedbane przez matkę dzieci, molestowanie seksualne ze strony ojca (które mimo kontroli służb socjalnych nie ujrzało światła dziennego) i wykorzystanie seksualne ze strony opiekunów. I kilkakrotne przypominanie, powtarzane jak mantra, że gdyby służby socjalne zabrały dzieci z domu rodzinnego, to na pewno byłoby lepiej…
W kontekście ostatnich doniesień o nadgorliwości norweskich służb socjalnych i odbierania dzieci polskim rodzicom z błahych powodów jest to teza w moim przekonaniu nietrafiona i suma sumarum szkodliwa.
Nie przekonał mnie również czarny i zniekształcony obraz Bergen, urokliwego miasta położonego na fiordach. Byłam tam raz i krótko, ale nie chce mi się wierzyć, że aż tak niebezpieczne jest to miasto, pełne zła, płatnego seksu i narkotyków. No, ale jakby było inaczej, to pewnie prywatny detektyw nie miałby z czego żyć. :)
Miarą mojego niewielkiego zainteresowania tą książką jest to, że po dwóch tygodniach od zakończenia lektury musiałam sobie przypominać jej treść, bo ta dość szybko uleciała mi z głowy. Nie polecam, ale wiem, że gusta są różne, więc nie wątpię, że książka ta może znaleźć swoich fanów.
Autor: Gunnar Staalesen
Tytuł oryginalny: Kalde hjerter
Wydawnictwo: słowo/obraz/terytoria
Tłumacz: Agata Beszczyńska
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 288
Mała szansa, abym miała sięgać po ten kryminał, zwłaszcza, że 1) nie przepadam za gatunkiem, 2) twoja recenzja skutecznie odstręcza od lektury, ale... pomyślałam sobie, że mój skołatany umysł wyżęty z wszystkiego, co nie jest robotą może dałby się zresetować jakimś dobrym kryminałem. Może więc sięgnę po niezawodną, jak dla mnie Agatę.
OdpowiedzUsuńA ja lubię sobie przeczytać czasem dobry kryminał, często skandynawski. Przekonuję się jednak, że w ciemno mogę sięgać tylko po Nesbo i Theorina, którzy najbardziej przypadli mi do gustu. :) Ale Agatka jest niezawodna!
UsuńI ja lubię czasem przeczytać dobry kryminał. A ponieważ lubię tak w ogóle prozę skandynawską to i kryminały też mnie przyciągają chociaż jak na razie przeczytałam jeden i odsłuchałam jeden. Ten przeczytany mi się spodobał i chętnie poznałabym całą serię tego autora nawet ze względu na taką niespieszną akcję, jak lubię.
OdpowiedzUsuńW krajach skandynawskich chyba trudno będzie z czasem żyć. Szczególnie Polakom, którzy tam emigrują za pracą.
To chyba jest norweski kryminał...być może się mylę, ale w Norwegii problem służb socjalnych odbierających dzieci polskim rodzinom jest bardzo poważny. Wystarczy ponoć nawet że dziecko w szkole jest smutne.....to już się rodziną interesują..
Czasem smutek u dziecka świadczy o tym, że źle się w domu dzieje, ale przecież nie jest to reguła.
Kryminałów skandynawskich wydaje się u nas bardzo dużo na fali zainteresowania Mankellem, Larssonem czy Nesbo. Można odnaleźć wśród nich majstersztyki, sporo dobrego rzemiosła, ale niektóre wydawnictwa są dużo słabsze. "Zimne serca" zaliczam do tej ostatniej grupy, choć autor zbiera pozytywne opinie.
OdpowiedzUsuńKwestia działań norweskich służb socjalnych jest w książce bardzo akcentowana i dlatego zwróciłam na to uwagę, zwłaszcza mając w pamięci niedawne doniesienia o kłopotach polskich rodzin tam zamieszkałych.