Profesor Nicieja wydał już dziewięć tomów swojego cyklu
poświęconego Kresom Wschodnim RP, ich dziejom, osobowościom, okruchom
wspomnień, pozostałościom materialnym i duchowym, które tworzą fascynująca,
barwną mozaikę.
W tomie czwartym Autor zabiera nas w podróż na Pokucie, do
Kołomyi i Żabiego oraz do Dobromila, który z niejasnych powodów nie znalazł się
w powojennych granicach Polski mimo oczywistych powiązań gospodarczych i
komunikacyjnych.
Opowieść o Kołomyi i osobach stamtąd się wywodzących zajmują
najwięcej miejsca w tym tomie, ale to barwne miasto, pełne kolorytu i energii
dostarczało wielu wrażeń i mieszkańcom i przyjezdnym.
Żabie z kolei to stolica Huculszczyzny, której magia oczarowała wielu artystów, dość wspomnieć choćby Kazimierza Sichulskiego (malarstwo) czy Stanisława Vincenza (literatura). Dziś z tej magii niewiele się ostało, ale powspominać warto.
Żabie z kolei to stolica Huculszczyzny, której magia oczarowała wielu artystów, dość wspomnieć choćby Kazimierza Sichulskiego (malarstwo) czy Stanisława Vincenza (literatura). Dziś z tej magii niewiele się ostało, ale powspominać warto.
Szczególnie wartościowe jest spojrzenie Autora na ten
„mały”, bardzo osobisty wymiar historii, który poznajemy ze wspomnień i starych
zdjęć. Takie spojrzenie czasem pozwala więcej zrozumieć ze specyfiki dziejów
tych ziem niż z wydawnictw stricte naukowych, a ponadto sporo tam historii wartych upamiętnienia,
a niekiedy nawet filmu.
Trudno mi coś więcej napisać o tej książce, gdyż mam
nieodparte wrażenie, że będę się powtarzać w swoich pochwałach, w końcu
odniosłam się już w swoich tekstach do trzech wcześniejszych tomów (t. 1, t. 2, t. 3) :).
Pozwólcie więc, że po prostu zacytuję kilka fragmentów dotyczących
trzech opisywanych w tym tomie miast.
Kołomyja
„Kołomyja była zawsze miastem tętniącym
wyjątkowym rytmem życia. Barwę nadawała jej różnorodność narodowościowa
mieszkańców i przybyszów na słynne jarmarki, które według Stanisława Vincenza
„były żywymi pokazami dla muzeum etnograficznego, bo każda z przybywających na
targ wsi prezentowała nie tylko różne typy ludzkie, różne stroje, różne
zaprzęgi, ale nawet niejednokrotnie różniące się od siebie narzecza pokuckie.
To wszystko razem z chałatowcami – Żydami wystrojonymi w swoje święto jak
procesje kapłanów wschodnich, zatopione w barwach owoców, jarzyn, kwiatów,
wśród różniących się od siebie ras koni i bydła, było niezapomniane. A co
najciekawsze, powtarzało się, powracało co jakiś czas, jak gdyby te wszystkie
osobliwości wysypywały się z jakiegoś niewyczerpanego źródła.”
(strony 18-19)
Żabie
„Żabie – nazwa tajemnicza, wzmiankowana
po raz pierwszy w źródłach historycznych już w roku 1224, staje się jasna, gdy
dopowiemy, że początkowo nazywano to miejsce Żabie Skały albo Żabie Gody. W
kwietniu, gdy po zimie słońce zaczynało mocno grzać, nie wiedzieć czemu właśnie
tam, na płaskie skałki w trawiastych zakolach Czeremoszu, schodziło się tysiące
żab, by złożyć skrzek. Wygrzewały się w słońcu, darły się często
niemiłosiernie, przeżywając swe miodowe dni. Potem nagle milkły i znikały, by
pojawić się znów za rok.”
(s. 126)
Dobromil
„Ród dobromilskich Herburtów wymarł
całkowicie w połowie XVII wieku. Wiąże się z tym legenda o dobromilskich
orłach. Rozpowszechnić ją mieli (a może wymyślić?) lirnicy siedzący na gruzach
zamku Herburtów na modrzewiowej górze. Według ich pieśni, natychmiast po
śmierci kogoś z rodziny Herburtów na pobliskich skałach pojawiał się siwy
orzeł. Tych szlachetnych ptaków ciągle przybywało, a ich mnożeniu się towarzyszyła
pomyślność rodziny (…). Aż jeden z Herburtów, namiętny myśliwy, ciągle krążący
po okolicy z nieodłącznym potężnym łukiem, któregoś dnia wymierzył strzałę w
siedzącego na skale orła i przeszył mu pierś. Zaraz po tym w nocy umarł jego
jedyny synek. Odleciały też na zawsze orły. Po kilku tygodniach zmarł sprawca
nieszczęsnego strzału, zamykając tym samym ostatecznie dzieje sławnego
dobromilskiego rodu.”
(s. 211)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz