Po raz kolejny profesor Nicieja zabiera nas w podróż po zaginionym i barwnym świecie Kresów Wschodnich. Tym razem przenosimy się do Zaleszczyk, Kosowa Huculskiego, Chodorowa i Kałusza. Swoistym bonusem jest ostatni rozdział poświęcony chorwackiemu kurortowi Abacji (obecnie Opatija), do którego zjeżdżały tłumy galicyjskich Polaków, aby spędzić tam wypełniony słońcem i ciepłem urlop lub zadomowić się na dłużej poprzez kupienie tam posiadłości.
W charakterystycznym stylu Autor opowiada nam historie ludzi zamieszkałych w opisywanych miastach, przypomina sławnych i lubianych, którzy mieli związki z tym, miejscem, a wszystko na tle wielkiej historii, która w ostatecznym rozrachunku zniszczyła ten świat. Gdy czyta się tę gawędę pojawia się mnóstwo nieznanych szerzej nazwisk, które jednak stanowiły o bogactwie danego regionu. Za przykład niech posłuży choćby nazwisko doktora Apolinarego Tarnawskiego, twórcy słynnego uzdrowiska w Kosowie Huculskim, czy Aleksandra Bachmińskiego, malarza, garncarza i kaflarza, którego dzieła są do dziś poszukiwanymi rarytasami z zakresu tzw. ceramiki huculskiej.
Słoneczne Zaleszczyki były w II Rzeczpospolitej prawdziwą mekką dla turystów spragnionych słońca i ciepła. Ale było to też zagłębie sadów, które rodziły dojrzałe, smaczne, napęczniałe słońcem owoce. Zapach owoców wręcz przyprawiał o zawrót głowy, a w połowie września rozpoczynało się winobranie, co również przyciągało rzesze gości.
Ale Kresy to nie tylko rolnictwo, sentyment i barwna kolorystyka wzmacniana przez tradycję i zwyczaje mniejszości etnicznych. Profesor Nicieja przywołuje w tym tomie pamięć o dwóch miastach, które były przykładami sukcesu gospodarczego. Chodorów słynął z wzorowo prowadzonej cukrowni, jednej z większych w Europie i jest chyba jedynym miastem na świecie, gdzie wzniesiono pomnik... burakowi cukrowemu. Z kolei Kałusz był kolebką polskiego ludwisarstwa, gdzie wytwarzano najpiękniejsze dzwony w Polsce, a prawdziwymi mistrzami w tym fachu była rodzina Felczyńskich osiadła w tym kresowym mieście. Kałusz był również siedzibą Towarzystwa Eksploatacji Soli Potasowej, jednego z największych przedsiębiorstw II Rzeczpospolitej.
Książka jest ładnie wydana z arcyciekawym materiałem ilustracyjnym pochodzącym głównie ze zbiorów Autora*. Jeżeli miałabym coś wytknąć, to raczej korekcie, która nie ustrzegła się przepuszczenia paru literówek, z których najbardziej zapadły mi w pamięć „ceny dubbingowe” zamiast „dumpingowych” (s. 208).
Po przeczytanych już dwóch tomach cyklu kresowego przyzwyczaiłam się do sposobu prowadzenia opowieści i z niecierpliwością oczekuję na kolejne odcinki „małej historii”. Należy przyznać rację profesorowi Nicieji, który powiedział: "Fenomen 'Kresowych Atlantyd' polega chyba na tym, iż udało się za ich pomocą udowodnić, że historię tworzą nie tylko przywódcy - książęta, królowie, oligarchowie. Historię tworzą wszyscy". (źródło) Nic dodać, nic ująć. Na pewno przeczytam kolejne tomy tego wspaniałego cyklu, który liczy sobie na chwilę obecną siedem tomów i – zgodnie z zapowiedziami Autora – to nie koniec.
Książka została przeczytana w ramach projektu Kresy zaklęte w książkach
Autor: Stanisław Sławomir Nicieja
Wydawnictwo: MS
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 288
*Nawiasem mówiąc prof. Nicieja przytoczył w wypowiedzi dla Onetu ciekawe interakcje z czytelnikami wzbogacające zawartość treściowa wydanych książek. Wspomniał np. o tym, jak którejś nocy po wydaniu pierwszej "Kresowej Atlantydy" zadzwoniła do niego pochodząca z opisanego w tej książce Stanisławowa mieszkanka Tel Awiwu. Dopytywała o zamieszczone zdjęcie dzieci, które obsiadły elegancką limuzynę. "Powiedziałem jej, że dostałem tę fotografię od mieszkanki Opola, jednej z bohaterek zdjęcia. Samochód należał zaś do właściciela Fabryki Drożdży i Spirytusu w Stanisławowie Filipa Liebermanna. Okazało się, że dzwoniąca też jest na zdjęciu. Jest córką Liebermanna, jedyną z rodziny która przeżyła holokaust”.
Dyrektor Ossolineum Adolf Juzwenko tak powiedział o profesorze: „… Nicieja otworzył oczy Polakom na Lwów. W latach 70-80. XX wieku był to temat, który nie był podejmowany przez badaczy, a wzmianki o nim były nader skromne. Na Cmentarzu Łyczakowskim Nicieja zobaczył przeszłość Lwowa ze wszystkimi jego wybitnymi postaciami, niesamowitą historię tego miasta. Miasto to i nadal jest wspaniałe – nikt nie jest w stanie zatrzymać jego rozwoju. Do Lwowa po wojnie przyjechało bardzo dużo obcych ludzi. Ale miasto oddziaływało na nich także, jak i na polskich historyków. Prof. Nicieja nie jest rodzinnie związany ze Lwowem lub Kresami, ale i on połknął tego niezwykłego bakcyla lwowskiego – od razu i na zawsze.”
OdpowiedzUsuńJa także nie jestem związana z Kresami rodzinnie, ale "połknęłam bakcyla kresowego" i chyba już od niego się nie uwolnię.
Książka, o której piszesz, jak i pozostałe w dorobku profesora, wciąż na mojej liście - do przeczytania.
Ciekawy i trafny cytat. Podobnie jak Ty, nie jestem związana rodzinnie z Kresami, ale również połknęłam tego bakcyla i szybko mi nie przejdzie. :)
UsuńCykl profesora Nicieji wart lektury!