Obie części „trylogii włoskiej” Penelope Green czytałam w niewielkim odstępie czasowym parę tygodni temu, a więc postanowiłam „potraktować” je łącznie. Od razu przyznam, że lubię tego typu opowieści o zaczynaniu życia od nowa w innym zakątku świata. Większość przeczytanej przeze mnie literatury dotyczy osiedlania się osób anglojęzycznych we Włoszech. Tym razem rzecz jest napisana przez Australijkę, która rezygnuje ze wszech miar udanego życia zawodowego oraz trochę mniej udanego życia osobistego i decyduje się na odnalezienie sensu życia w słonecznej Italii, choć to jej kraj rodzinny przez wielu jest uznawany za „raj na ziemi”. Przyjeżdża, bo poczuła przesyt życiem według kanonów określonych przez wielkie korporacje, w których pracowała. Postanowiła zasmakować czegoś innego i zamieszkać w kraju, który do tej pory znała jedynie ze standardowego turystycznego wypadu.
„Rzymskie dolce vita” opisuje pierwszy etap jej włoskiej przygody, kiedy najpierw podejmuje naukę języka włoskiego w Perugii, a potem postanawia przenieść się do Rzymu. Nie jest to zadanie proste, bo środki, którymi dysponuje Penelope są ograniczone, i aby się utrzymać we włoskiej stolicy konieczne jest podjęcie pracy w zupełnie innym charakterze niż w Sydney. Tak więc, podejmuje pracę kelnerki i recepcjonistki, spotyka nowych znajomych i stara się żyć pełnią życia. Oczywiście szuka też idealnego chłopaka .
Nie wszystko wygląda tak, jak to sobie wyobrażała. Przez pół książki zastanawiałam się, jakie powody nią kierowały, aby zmienić swoje życie tak diametralnie i niekorzystnie. Początki jej pobytu w Rzymie nie są bowiem radosne, dużo czasu spędza samotnie, bez znajomych, których nie miała okazji poznać. Często tęskni do swojej rodziny i przyjaciół w Australii. Wielu włoskich znajomych, których spotyka na swojej drodze również nieco odbiega od stereotypu opalonego luzaka i zdobywcy serc niewieścich. Penelope Green szczerze – może nawet zbyt szczerze – opisuje swoje kontakty z kolejnymi chłopakami. Większość z nich – mimo zbliżania się do trzydziestki lub jej przekroczenia – nadal mieszka z rodzicami, co budzi szczere zdziwienie autorki przyzwyczajonej do zupełnie innego stylu życia, ale w Italii nie jest to nic dziwnego. Po pewnym czasie osamotnienie Penelope znika, poznaje nowych znajomych, włoskim posługuje się już całkiem dobrze, udaje jej się również zdobyć dorywcze zlecenia dziennikarskie. Rzym staje się „jej” miastem, patrzy na jego zabytki, chłonie jego historię i tradycje z perspektywy „tubylca”; w każdym kolejnym miejscu zamieszkania stara się znaleźć „swoją” knajpkę z kawą i zaprzyjaźnioną obsługą .
„Neapol moja miłość” to druga część cyklu, nieco odmienna w charakterze Autorka dostaje pracę dziennikarki we włoskiej agencji prasowej ANSA w oddziale w Neapolu. To trudne miasto do życia, naznaczone piętnem kamorry i pojawiających się cyklicznie krwawych porachunków, z którymi nie są sobie w stanie poradzić kolejne rządy i władze miejskie. Poszukiwania idealnego chłopaka nadal trwają. Mam jednak wrażenie, że autorka pożałowała nieco swojej spontaniczności i szczerości z pierwszej części cyklu, zwłaszcza w odniesieniu do relacji damsko-męskich, i w „Neapolu…” postanowiła skupić się bardziej na opisie miasta i jego problemów społecznych, nieco ograniczając relację ze swojego życia prywatnego. Niestety, choć często zapewnia, jak dobrze się żyje w Neapolu mimo codziennych problemów, zabrakło mi pokazania magii tego miasta, co autorkę w nim najbardziej urzekło.
Obie części oceniam pozytywnie. W mojej opinii, Penelope Green bardzo szczerze – zwłaszcza w „Rzymskim dolce vita” - opisała blaski i cienie tak istotnej zmiany swojego życia. Nie ma tutaj - tak charakterystycznego dla wielu pozycji tego typu literatury – „słodzenia”, jaka ta Italia cudowna, ludzie wspaniali i pomocni, a życie bezproblemowe i tanie. Drugą część oceniam jako słabszą, bo skupienie się na problemach społecznych nieco osłabiło subiektywny opis życia w nowym mieście. Zapewne był to celowy zabieg, ale jednak przy słabości warsztatu reporterskiego autorki, jej opisy rzeczywistości i problemów Neapolu były dość powierzchowne.
Obie części oceniam pozytywnie. W mojej opinii, Penelope Green bardzo szczerze – zwłaszcza w „Rzymskim dolce vita” - opisała blaski i cienie tak istotnej zmiany swojego życia. Nie ma tutaj - tak charakterystycznego dla wielu pozycji tego typu literatury – „słodzenia”, jaka ta Italia cudowna, ludzie wspaniali i pomocni, a życie bezproblemowe i tanie. Drugą część oceniam jako słabszą, bo skupienie się na problemach społecznych nieco osłabiło subiektywny opis życia w nowym mieście. Zapewne był to celowy zabieg, ale jednak przy słabości warsztatu reporterskiego autorki, jej opisy rzeczywistości i problemów Neapolu były dość powierzchowne.
Penelope Green urodziła się w Sydney i pracowała w Australii jako dziennikarka. W 2002 roku przeniosła się do Rzymu. W 2005 roku Green przeprowadziła się do Neapolu, gdzie pracowała dla Agenzia Nazionale Stampa Associata (ANSA) – największej agencji dziennikarskiej we Włoszech. Jej stronę internetową znajdziecie tu, a wywiad nt. doświadczeń "expata" - tu.
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Tytuł oryginalny: When in Rome
Tłumacz: Katarzyna Kasterka
Liczba stron: 320
Rok wydania: 2010
Autor: Penelope Green
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Tytuł oryginalny: See Naples and die
Tłumacz: Barbara Szyszko
Liczba stron: 240
Rok wydania: 2010
Właśnie dzisiaj zamierzam udać się do księgarni po tom pierwszy, mam nadzieję, że przypadnie mi do gustu :)
OdpowiedzUsuńAneto, życzę miłej lektury:)
OdpowiedzUsuń