Z „Jeżycjadą” czuję się mocno związana. Te 19 tomów, które mam na półce to kawał mojego życia. Jednak od dłuższego czasu kupowałam te książki i czytałam je bez emocji, właściwie tylko z siły przyzwyczajenia. Zaraz po zakończeniu lektury ostatnich tomów ich treść ulatywała mi z głowy i wszelkie związki rozrastającej się rodziny Borejków, Pałysów, Strybów etc. są dla mnie dość mgliste.
Wbrew większości krytycznych opinii dość pozytywnie odebrałam McDusię, 19 książkę cyklu, ale może dlatego, że nie mam już specjalnie wysoko zawieszonej poprzeczki. Ta postępująca obojętność wobec kolejnych części „Jeżycjady” spowodowała, że zupełnie nie miałam ochoty na lekturę, nie mówiąc już o kupnie, najnowszego 20 tomu serii. I może nie przeczytałabym tej książki, gdybym nie natknęła się na nią w bibliotece. Sentyment się odezwał, tak więc wypożyczyłam „Wnuczkę …” i przystąpiłam do lektury.
Autorka przenosi nas na wielkopolską wieś, a główną bohaterką czyni Dorotę Rumianek, która wychowuje się pod czułą opieką babci i jej siostry, zarządza skromnym gospodarstwem, uczy się w liceum o profilu biologicznym widząc swoją przyszłość w medycynie. Jest nieślubnym dzieckiem samotnej matki, która aktualnie pracuje w Norwegii, zarabiając na edukację córki i potrzeby gospodarstwa. Dorotę łączy z Borejkami przypadek, który sprawia, że na miesięczny pobyt w ich gospodarstwie agroturystycznym melduje się – w dużej mierze na złość obowiązkowemu mężowi, który przedłożył obowiązki zawodowe nad miesięczną włóczęgę pod namiotem - Ida Pałys, do której wkrótce dołącza siostrzeniec Ignacy Grzegorz Stryba, syn Gabrysi. Jakieś 10 km od nich, w gospodarstwie Pulpecji i Floriana przebywają seniorzy rodu Borejków (z pewnych sugestii wynika, że mogą tam zostać na dłużej) oraz rodzina Natalii i Robrojka oraz Gabrysia. Akcji tu nie ma zbyt wiele, w pamięci pozostaje głównie portret głównej bohaterki, która swą „hożością”, świeżością i optymizmem nasuwa skojarzenia z Jagienką z „Krzyżaków”. :) Nie trzeba wielkiej przenikliwości, by domyślić się, że Dorotka spotka swoją „drugą połówkę” spośród młodzieńców Borejkowego rodu, a jeśli jesteście ciekawi, o kogo chodzi, polecam lekturę książki.
Przyznam szczerze, że kompletnie mi ta lektura nie szła. Początek był jeszcze w miarę ciekawy z uwagi na nową bohaterkę, ale umówmy się, że okoliczności przygarnięcia Idy Pałys do domu Rumianków nie były zbyt wiarygodne. Najbardziej chyba jednak drażniła mnie postać młodego Stryby, który jest po prostu niemożliwym marudą i przyznam, że fragmenty z jego udziałem po prostu „przelatywałam” wzrokiem.
Mało wiarygodna jest dla mnie też sytuacja niespotykania się tak bliskiej sobie rodziny w momencie, gdy przebywają w odległości ok. 10 km. To „ukrywanie się” Idy było dla mnie kompletnie niewiarygodne. Można w treści zauważyć parę niekonsekwencji, jak np. rezygnacja Idy z wegetarianizmu „z dnia na dzień”, czy wprowadzenie wątków, które nie były zbyt frapujące (zaciągający trudną do zrozumienia gwarą sąsiad czy prymitywny kolega Dorotki ze szkoły). Jednym z niewielu fragmentów, który zapadł mi w pamięć, był ten dotyczący pożaru lasu. Autorka pokazała grozę tego zjawiska i nieszczęście ludzi dotkniętych tym kataklizmem wskazując równocześnie przepaść w reakcjach między tamtejszymi mieszkańcami a turystami, którzy potraktowali to wydarzenie jako jedną z atrakcji letniego pobytu.
Nie chcę przesądzać, ale to chyba koniec mojej fascynacji „Jeżycjadą”, która zresztą ostatnio można było nazwać w moim przypadku obojętną życzliwością. Jestem już trochę zmęczona tymi postaciami, ich ewolucją i jednak pewnym oderwaniem od rzeczywistości. Co gorsza, mam wrażenie, że Autorka też już chyba jest zmęczona tą serią i nie sprawia jej ona już takiej frajdy jak te 20 lat temu. „Wnuczki do orzechów” już nie kupię do kolekcji. Kolejną część może przeczytam, jeśli wpadnie mi w ręce, ale już bez specjalnych oczekiwań. Coś się kończy…
Autor: Małgorzata Musierowicz
Wydawnictwo: Akapit Press
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 264
ja do MM i Jeżycjady wracałam zawsze i wszędzie od ponad lat 15. Nadal darzę tę serię ogromnym uczuciem i czekam na kolejne tomy, choć szczerze powiedziawszy sądziłam że Musierowicz zakończy swój cykl na Kalamburce... Od tej książki dalsze losy bohaterów - mimo tych uśmiechu i sentencji mądrych - jawią mi się wręcz jako nieprawdopodobne..
OdpowiedzUsuńWiększość czytelników ma sentyment do starszych części. Te najnowsze nie wywołują takich emocji.
UsuńKocham Jeżycjadę, moją ulubioną książką jest "Szósta klepka", do której wracam co kilka lat. Jeśli chodzi o serię, to najdalej dotarłam do "Córki Robrojka", ostatnio nawet pomyślałam sobie, że warto by było z ciekawości przeczytać kolejne części. Ja to jednak zawsze mam tak, że zaczynam znów od początku serii i kończę właśnie gdzieś pomiędzy Pulpecją a Córką Robrojka. Albo w ogóle czytam tylko Szóstą klepkę. W ciągu ostatnich kilku lat przeczytalam dość sporo recenzji tych najnowszych tomów i... chyba nie będę po nie sięgać. Ale z chęcią wrócę do przygód Cesi Żak. :) Jakoś zawsze bardziej wolałam Żaków od Borejków. ;)
OdpowiedzUsuńMoje ukochane jeżycjadowe książki to "Ida sierpniowa", "Opium w rosole" i "Noelka" Nie wracam do nich regularnie, ale gdy już czytam to zawsze ze wzruszeniem, emocjami, przeniesieniem do innego świata. Jak słusznie wspomniała Kathy Leonia te emocje były żywe mniej więcej do "Kalamburki", potem to już nie było to, a może to ja się zestarzałam. ;)
UsuńUwielbiałam Jeżycjadę do tomu Tygrys i Róża. Ten szedł mi już z oporem. Dlatego zaniechałam późniejszych części, ale do tych starszych chętnie wracam.
OdpowiedzUsuńO.
Te starsze tytuły mają w sobie to "coś"!
UsuńDo dzisiaj mam w pamięci np. scenę emocjonalnej lektury "Dziwnych losów Jane Eyre" przez Idę Borejko.:)