Marie Luise Kaschnitz to znana pisarka niemiecka, z którą jednak zetknęłam się po raz pierwszy sięgając po „Miejsca”, tom wspomnieniowy dotyczący miejsc i ludzi, z którymi się zetknęła w swoim życiu. Książkę tę wybrałam zupełnie przypadkowo, głównie ze względu na fakt, iż została wydana w serii Nike, która już niejednokrotnie zapewniła mi pozytywne doświadczenia czytelnicze. Jeśli tu zaglądacie w miarę regularnie, to wiecie również, że lubię książki wspomnieniowe, a gdy dotyczą podróży to już jestem „kupiona”. :)
Rzeczywiście, autorka sporo podróżowała po świecie, głównie z uwagi na pracę męża, znanego niemieckiego archeologa. Małżonkowie często wyjeżdżali wspólnie na wyprawy badawcze w rejon Morza Śródziemnego, który stał się dla nich niemal drugim domem. Wspomnienia Kaschnitz mają charakter impresji, migawek z różnych stron świata bez zachowania chronologii. Przeskoki od młodości, do dorosłości, starości, opieki nad ciężko chorym mężem, stosunków z córką. Taki misz-masz, zawierający jednak parę cennych myśli i refleksji. Bardzo poruszające i trudne dla pisarki były fragmenty dotyczące opieki nad mężem w najcięższych momentach jego śmiertelnej choroby.
Mnie najbardziej zaciekawiły teksty dotyczące odczuć autorki jako obywatelki III Rzeszy w apogeum II wojny światowej. Kaschnitz znana była jako przeciwniczka nazizmu, niemniej jednak nie była również ofiarą prześladowań.
„Frankfurt podczas wojny, i na czym właściwie miała polegać ta nasza tak zwana wewnętrzna emigracja? Na tym, że słuchaliśmy zagranicznych stacji radiowych, że zbieraliśmy się razem i psioczyli na rząd, że czasem podawaliśmy jakiemuś Żydowi rękę na ulicy, nawet wtedy, gdy ktoś mógł nas zobaczyć? Że wywróżyliśmy najpierw wojnę, potem wojnę totalną, potem klęskę i tym samym kres partii? Nie drukowaliśmy potajemnie ulotek w piwnicy, nie rozpowszechnialiśmy ich nocą, nie należeliśmy do organizacji ruchu oporu, o których wiedzieliśmy, że istnieją, ale wcale nie pragnęliśmy tego dokładnie wiedzieć. Lepiej przeżyć, lepiej jeszcze istnieć, nadal pracować, gdy koszmar już przeminie. Nie jesteśmy politykami, nie jesteśmy bohaterami, robiliśmy coś innego. To „inne” podtrzymywało nas: męża nauka, historia śródziemnomorskich struktur, mnie opowiadanie greckich mitów, moje wiersze, później nowo skreślone przeze mnie życie francuskiego malarza Goustave’a Courbeta. Ani chwili nie wątpiliśmy w doniosłość naszej pracy, jakieś naukowe odkrycie, udana linijka wiersza, choćby nawet nigdy nie wydrukowana, mogła podług mojego ówczesnego poglądu zmienić świat, ulepszyć go, to był nasz rodzaj oporu, rodzaj, który wyobcował nas z narodu, czyniąc z nas wręcz zdrajców. (strony 119-120)
Czy istniała w ówczesnych Niemczech jakakolwiek realna opozycja? Czy emigracja wewnętrzna ludzi nie zgadzających się z władzami hitlerowskimi była pójściem na "łatwiznę" czy jedynym wyjściem, aby ocalić życie? Czy takie pogrążenie się w pracy, niewikłanie się w politykę było właściwym rozwiązaniem w tamtym czasie? Niełatwo jest ferować wyroki i jestem jak najdalsza od tego, żeby to robić, ale postawa "emigracji wewnętrznej", którą przyjęła Autorka wraz z mężem i zapewne wielu innych, być może wyjaśnia, dlaczego hitleryzm święcił triumfy przez tak długi czas.
Mimo ciekawej tematyki i niebanalnego życiorysu autorki książkę odebrałam dość obojętnie. Głównym problemem w jej odbiorze był chyba fakt, że czytałam ją bezpośrednio po fenomenalnym „Dzienniku” Sandora Maraia, a w porównaniu z tym dziełem wszystkie inne podobne wydawnictwa wypadają blado. Marie Luise Kaschnitz urodziła się w 1901 r., była właściwie rówieśniczką Maraia, tak więc porównania nasuwały mi się same, choć oczywiście nie było zamiarem autorki stworzenie książki porównywalnej z dziełem węgierskiego twórcy. Doceniam wiele fragmentów „Miejsc”, ale nie sądzę, abym jeszcze wróciła do tej książki.
Nie zachęcam, ale i nie odradzam. Jeśli ta książka wpadnie Wam w ręce może Was zaciekawić, a w pamięć może Wam zapaść coś zupełnie innego niż mnie.
Książkę przeczytałam w ramach wyzwania Czytamy serie wydawnicze
Autor: Marie Luise Kaschnitz
Tytuł oryginalny: Orte
Wydawnictwo: Czytelnik
Seria: Nike
Tłumacz: Edyta Sicińska
Rok wydania: 1978
Liczba stron: 260
Czyli nie polecasz szczególnie. Można przeczytać, ale niekoniecznie :)
OdpowiedzUsuńAutorka nie popierała polityki Hitlera, ale najwyraźniej nie miała odwagi, by spróbować coś zmienić, wolała, by inni narażali życie. Trochę zniechęcająca postawa, choć z drugiej strony nie każdy potrafi być bohaterem.
Ciekawa jestem, czy możesz wejść na blog "Czas odnaleziony", bo u mnie pokazuje się komunikat "brak uprawnień". Zastanawiam się, czy ten blog został zamknięty, a może to tylko ja nie mogę tam zaglądać.
Nie zachęcam, ale i nie zniechęcam ;) U mnie trafiła trochę w zły czas, a ponadto natknęłam się na problem techniczny, czyli kilkanaście niezadrukowanych stron, co mnie trochę zniechęciło. Najbardziej zapadły mi w pamięć fragmenty dotyczące II wojny światowej, bo siłą rzeczy człowiek zadaje sobie pytanie, gdzie się podziały po wojnie te fanatyczne tłumy popierające Fuhrera...
UsuńNa blog Izy nie mogę również wejść. :( Może postanowiła go zawiesić?
Nie tylko Ty nie możesz wejść, mogę Cię uspokoić. Brak uprawnień oznacza, że autorka bloga zmieniła opcję w ustawieniach i blog jest teraz tylko dostępny dla niej i ewentualnie wybranych osób.
OdpowiedzUsuńDziękuję za odpowiedź, Zbyszku. Czyli autorka zamknęła bloga na jakiś czas albo na zawsze. Szkoda. W ostatnich miesiącach wiele lubianych przeze mnie blogów zawiesiło działalność. Nie pisują już Lirael ani Jeżanna... Smutne to. Mam jeszcze nadzieję, że wrócą do pisania recenzji, bo bardzo lubiłam do nich zaglądać.
UsuńZ informacji wynika, że nie wszystkim blog jest udostępniony czyli tylko dla zaproszonych, ale może to ma podłoże w spamie. A może tylko sobie coś nie tak zapisała. Kiedyś tak było u książkówki, ale szybko się zmieniło.
UsuńMigracja wewnętrzna. Skąd my to znamy. W socjalizmie mieliśmy z częścią piszących podobnie. Nie przeciwstawiali się, ale i nie kolaborowali z systemem tylko emigrowali w bezpieczne tematy.
OdpowiedzUsuńTrudno osądzać, gdyż faktycznie nie każdy może być bohaterem, ale między innymi z powodu takich osób hitleryzm miał się dobrze przez wiele lat.
Dokładnie. Jak napisałam wyżej, po wojnie trudno było znaleźć hitlerowca.
UsuńA propos "zwykłych Niemców" w dobie hitleryzmu natknęłam się na arcyciekawy fragment książki Jana Karskiego, który opowiada o swoim krótkim, ale jakże znaczącym kontakcie ze swoimi niemieckimi znajomymi w 1942 r.
OdpowiedzUsuńhttp://nowahistoria.interia.pl/polska-walczaca/news-jan-karski-w-berlinie-co-kurier-polski-walczacej-robil-w-sto,nId,1414823
Interesujący artykuł. Potwierdza on, że Niemcy to Niemcy. Jakiś procent był przeciwny wojnie i się jej przeciwstawiał a bwówczas też lądował w obozach. Większość popierała swego führera, traktując go prawie jak Boga i budując mu w domach nawet ołtarzyki/ to z Remarque'a / a część żyła w strachu nie próbując się nawet przeciwstawić, robiąc swoje..
UsuńI jak się dzisiaj to pytanie Karskiego "Co miało się stać po wojnie z tym krajem, który od ponad dziesięciolecia znajdował się pod rządami reżimu likwidującego wszelkie przejawy tego, co ludzkie i przyzwoite?" do tego jak szybko Niemcy "zapomnieli" o tym, czym był ich kraj w czasie wojny dla Europy i Świata i potrafili się od niej odciąć.
Miało być : I jak się ma dzisiaj .......
UsuńZastanawiałam się czy sięgnąć po tę książkę, Jak to dobrze, że trafiłam na Twój tekst :)
OdpowiedzUsuńPolecam się na przyszłość. :)
Usuń