Marcel Proust jest autorem legendarnego, siedmioczęściowego cyklu powieściowego “W poszukiwaniu straconego czasu”, który z jednej strony znajduje się na wielu listach arcydzieł literackich, z drugiej zaś uchodzi często za dzieło zbyt trudne w odbiorze. Ten cykl zapewnił pisarzowi wieczną sławę i bezdyskusyjne miejsce w panteonie najsłynniejszych pisarzy. Eksperci ciągle piszą eseje i analizy dotyczące jego dzieła (polecam szczególnie teksty Anny Iwaszkiewiczowej, wielkiej admiratorki opus magnum Prousta), a dzieło wciąż jest obecne w przestrzeni kulturalnej, czego przykładem jest rozpoczęta najnowsza polska edycja „W poszukiwaniu straconego czasu”.
A jakim człowiekiem był Marcel Proust? Krążyły rozmaite opinie na temat jego stylu życia. Wiadomo, że wywodził się z bardzo bogatej rodziny, że poważnie chorował na astmę, że zwłaszcza w ostatnich latach życia żył „na odwrót”: w dzień spał, w nocy pracował. Wokół jego zwyczajów narosło wiele mitów, tymczasem najwięcej wiedziała o nich jego opiekunka i służąca – Celeste Albaret.
„Dzisiaj zrozumiałam – praca pana Prousta, jego zupełne poświęcenie się dziełu polegały na tym, że dobrowolnie wytrącił się z czasu, aby go lepiej odnaleźć. Kiedy czas przestaje istnieć, nastaje cisza. Potrzebna mu była cisza, bo chciał słyszeć tylko te głosy, które miały się odzywać w jego książkach.” (s. 74)
Wkroczyła ona w jego życie w 1913 r., gdy wyszła za mąż za Odile’a Albaret, ulubionego kierowcę Marcela Prousta. Po przyjeździe do Paryża z mężem została przedstawiona pisarzowi. Powoli stawała się coraz ważniejszą częścią skromnego kręgu osób, które otaczały pisarza. Początkowo zajmowała się dostarczaniem korespondencji „pana Prousta” (tak go właśnie nazywała) w mieście, a po wybuchu wojny i odejściu jego kamerdynera i męża Celeste na front, okazała się osobą niezbędną do zapewnienia pisarzowi poczucia komfortu i takiego poziomu opieki, jakiego wymagał. A jego wymagania były nader nietypowe, począwszy od kompletnie odwróconego trybu dnia i nocy aż po drobiazgi dotyczące choćby parzenia kawy.
Przez ostatnie osiem lat życia Marcel Proust coraz bardziej oddawał się pracy nad ukończeniem swojego dzieła. Jeśli wychodził na przyjęcia, to głównie po to, aby zdobyć dodatkowy materiał (oparty na szczegółowych obserwacjach uczestników spotkań) do swojego dzieła. Z ludźmi spotykał się tylko wtedy, gdy uznał to za konieczne dla dobra jego książki.
„Prawda życia mieści się w obserwacji i w pamięci, inaczej przeminie bez śladu. Żeby uczynić moje postacie prawdziwymi, włożyłem w nie wszystkie moje obserwacje i całą moją pamięć. Jeśli mają być prawdziwe, to muszą być kompletne. Dlatego ubrałem je i uczesałem zgodnie z tym, co zapamiętałem obserwując tyle innych osób w moim życiu.” (s. 321)
A jakim człowiekiem był Marcel Proust? Krążyły rozmaite opinie na temat jego stylu życia. Wiadomo, że wywodził się z bardzo bogatej rodziny, że poważnie chorował na astmę, że zwłaszcza w ostatnich latach życia żył „na odwrót”: w dzień spał, w nocy pracował. Wokół jego zwyczajów narosło wiele mitów, tymczasem najwięcej wiedziała o nich jego opiekunka i służąca – Celeste Albaret.
„Dzisiaj zrozumiałam – praca pana Prousta, jego zupełne poświęcenie się dziełu polegały na tym, że dobrowolnie wytrącił się z czasu, aby go lepiej odnaleźć. Kiedy czas przestaje istnieć, nastaje cisza. Potrzebna mu była cisza, bo chciał słyszeć tylko te głosy, które miały się odzywać w jego książkach.” (s. 74)
Wkroczyła ona w jego życie w 1913 r., gdy wyszła za mąż za Odile’a Albaret, ulubionego kierowcę Marcela Prousta. Po przyjeździe do Paryża z mężem została przedstawiona pisarzowi. Powoli stawała się coraz ważniejszą częścią skromnego kręgu osób, które otaczały pisarza. Początkowo zajmowała się dostarczaniem korespondencji „pana Prousta” (tak go właśnie nazywała) w mieście, a po wybuchu wojny i odejściu jego kamerdynera i męża Celeste na front, okazała się osobą niezbędną do zapewnienia pisarzowi poczucia komfortu i takiego poziomu opieki, jakiego wymagał. A jego wymagania były nader nietypowe, począwszy od kompletnie odwróconego trybu dnia i nocy aż po drobiazgi dotyczące choćby parzenia kawy.
Przez ostatnie osiem lat życia Marcel Proust coraz bardziej oddawał się pracy nad ukończeniem swojego dzieła. Jeśli wychodził na przyjęcia, to głównie po to, aby zdobyć dodatkowy materiał (oparty na szczegółowych obserwacjach uczestników spotkań) do swojego dzieła. Z ludźmi spotykał się tylko wtedy, gdy uznał to za konieczne dla dobra jego książki.
„Prawda życia mieści się w obserwacji i w pamięci, inaczej przeminie bez śladu. Żeby uczynić moje postacie prawdziwymi, włożyłem w nie wszystkie moje obserwacje i całą moją pamięć. Jeśli mają być prawdziwe, to muszą być kompletne. Dlatego ubrałem je i uczesałem zgodnie z tym, co zapamiętałem obserwując tyle innych osób w moim życiu.” (s. 321)
"Widok Delft" Vermeer Źródło zdjęcia |
Kolejny fragment obrazuje z kolei jego przywiązanie do szczegółu i dążenie do perfekcji, które odnalazł w jednym z obrazów Vermeera.
„W związku z jego dziełem I sposobem pracy, zafrapowało mnie bardzo zdanie, które powiedział kiedyś o obrazie Vermeera przedstawiającym pejzaż z Delft z tym słynnym fragmentem żółtego muru – a Bóg jeden wie, jak często do tego wracał. Było to pod sam koniec, kiedy znowu obejrzał ten obraz w muzeum Jeu de Paume. Wrócił zupełnie wyczerpany. W nocy powiedział mi – a w jego spojrzeniu była taka ekstaza, jakby jeszcze miał przed oczami obraz Vermeera:
- Ach, Celesto, nie wyobrażasz sobie tej precyzji, tej perfekcji! Najdrobniejsze ziarenko piasku! Malusieńka kropka to różowości, to zieleni… Jak to zostało wypracowane! Będę musiał jeszcze pracować i pracować, dodawać ziarnka piasku.” (s. 351)
„W związku z jego dziełem I sposobem pracy, zafrapowało mnie bardzo zdanie, które powiedział kiedyś o obrazie Vermeera przedstawiającym pejzaż z Delft z tym słynnym fragmentem żółtego muru – a Bóg jeden wie, jak często do tego wracał. Było to pod sam koniec, kiedy znowu obejrzał ten obraz w muzeum Jeu de Paume. Wrócił zupełnie wyczerpany. W nocy powiedział mi – a w jego spojrzeniu była taka ekstaza, jakby jeszcze miał przed oczami obraz Vermeera:
- Ach, Celesto, nie wyobrażasz sobie tej precyzji, tej perfekcji! Najdrobniejsze ziarenko piasku! Malusieńka kropka to różowości, to zieleni… Jak to zostało wypracowane! Będę musiał jeszcze pracować i pracować, dodawać ziarnka piasku.” (s. 351)
Celeste swoim oddaniem i wiernością zdobyła jego zaufanie, dzięki czemu jej relacja stanowi nieocenione źródło dla tych, którzy chcieliby się dowiedzieć, w jakich warunkach powstawało to niezwykłe dzieło i które osoby z ówczesnego „wielkiego świata” stanowiły inspirację Prousta. Niewiele brakowało, aby te wspomnienia w ogóle nie zostały spisane. Po śmierci „pana Prousta” Celeste nie rozmawiała z nikim, nie zdradziła sekretów swojego chlebodawcy, z którym łączyła ją bardzo mocna więź, któremu była oddana i wierna mimo jego dziwacznych niekiedy wymagań i zwyczajów. Dopiero pięćdziesiąt lat po jego śmierci, gdy sama była ponad 80-letnią staruszką, zdecydowała się na opisanie swojego życia z „panem Proustem”. Jej zwierzeń wysłuchał i ubrał w formę Georges Belmont. Celeste postanowiła przerwać milczenie, aby dać odpór rozmaitym kłamstwom, które były publikowane po śmierci pisarza przez ludzi, którzy nie znali go naprawdę bądź ich znajomość z nim była powierzchowna.
Celeste to strażniczka pamięci o Prouście. W swoich wspomnieniach obala nieprawdy i przeinaczenia, które zostały wypowiedziane na jego temat i choć czasami jest w tym dążeniu może zbyt gorliwa (według niej nie ma mowy, aby Proust miał skłonności homoseksualne) to siła jej oddania i wierności budzi szacunek. Śmiem przypuszczać, że w dużej mierze dzięki jej opiece pisarz mógł ukończyć swoje dzieło prowadząc odmienny od reszty ludzkości tryb życia, do czego ona się całkowicie przystosowała.
Czytając tę książkę byłam pewna, że Marcel Proust w osobie Celeste odnalazł osobę, której predyspozycje psychologiczne, takt i dyskrecja pozwoliły na dokończenie jego „opus magnum”. Jestem niemal pewna, że gdyby nie miał zapewnionej takiej opieki z jej strony, takiego poświęcenia, funkcjonowania właściwie tylko na jego potrzeby, to nie mógłby prowadzić tego rodzaju życia, jaki wybrał. Celeste, nie dość, że sprostała jego wymaganiom, to jeszcze nie krytykowała ich w najlżejszym stopniu, gdy tymczasem nam te zasady wydają się co najmniej dziwaczne. Była wierna do końca. Można żałować, że nie skorzystała z rady swojego chlebodawcy i nie prowadziła zapisków dziennych, co byłoby bardzo interesujące dla wszystkich zainteresowanych życiem pisarza, ale i tak te wspomnienia spisane po 50 latach od śmierci przynoszą wiele interesujących szczegółów. W słowach pani Albaret można odczytać głębokie przywiązanie do pana Prousta i choć czasem nazywa go tyranem, wymagającym natychmiastowego spełniania jego życzeń, to jednocześnie usprawiedliwia to chorobą i misją stworzenia dzieła, które będzie pomnikiem jego twórcy. Jak sam mówił:
“Widzisz, Celesto, chciałbym, aby moja książka była w literaturze jak katedra. Dlatego ciągle nie widać końca. Nawet, gdy jest zbudowana, trzeba ją ciągle ozdabiać tym i owym, tu witraż, tam kapitel, gdzie indziej mała kapliczka z posążkiem w kącie.” (s. 305)
Kilka lat temu przeczytałam wszystkie tomy „W poszukiwaniu straconego czasu”, ale była to lektura podparta dość ogólną wiedzą. Sądzę, że po lekturze wspomnień Celeste wiele fragmentów przemówiłoby do mnie mocniej i wyraziściej. Niewykluczone więc, że wrócę do tego dzieła, ale za jakiś czas. Może to dobra lektura na emeryturę?
Celeste to strażniczka pamięci o Prouście. W swoich wspomnieniach obala nieprawdy i przeinaczenia, które zostały wypowiedziane na jego temat i choć czasami jest w tym dążeniu może zbyt gorliwa (według niej nie ma mowy, aby Proust miał skłonności homoseksualne) to siła jej oddania i wierności budzi szacunek. Śmiem przypuszczać, że w dużej mierze dzięki jej opiece pisarz mógł ukończyć swoje dzieło prowadząc odmienny od reszty ludzkości tryb życia, do czego ona się całkowicie przystosowała.
Czytając tę książkę byłam pewna, że Marcel Proust w osobie Celeste odnalazł osobę, której predyspozycje psychologiczne, takt i dyskrecja pozwoliły na dokończenie jego „opus magnum”. Jestem niemal pewna, że gdyby nie miał zapewnionej takiej opieki z jej strony, takiego poświęcenia, funkcjonowania właściwie tylko na jego potrzeby, to nie mógłby prowadzić tego rodzaju życia, jaki wybrał. Celeste, nie dość, że sprostała jego wymaganiom, to jeszcze nie krytykowała ich w najlżejszym stopniu, gdy tymczasem nam te zasady wydają się co najmniej dziwaczne. Była wierna do końca. Można żałować, że nie skorzystała z rady swojego chlebodawcy i nie prowadziła zapisków dziennych, co byłoby bardzo interesujące dla wszystkich zainteresowanych życiem pisarza, ale i tak te wspomnienia spisane po 50 latach od śmierci przynoszą wiele interesujących szczegółów. W słowach pani Albaret można odczytać głębokie przywiązanie do pana Prousta i choć czasem nazywa go tyranem, wymagającym natychmiastowego spełniania jego życzeń, to jednocześnie usprawiedliwia to chorobą i misją stworzenia dzieła, które będzie pomnikiem jego twórcy. Jak sam mówił:
“Widzisz, Celesto, chciałbym, aby moja książka była w literaturze jak katedra. Dlatego ciągle nie widać końca. Nawet, gdy jest zbudowana, trzeba ją ciągle ozdabiać tym i owym, tu witraż, tam kapitel, gdzie indziej mała kapliczka z posążkiem w kącie.” (s. 305)
Kilka lat temu przeczytałam wszystkie tomy „W poszukiwaniu straconego czasu”, ale była to lektura podparta dość ogólną wiedzą. Sądzę, że po lekturze wspomnień Celeste wiele fragmentów przemówiłoby do mnie mocniej i wyraziściej. Niewykluczone więc, że wrócę do tego dzieła, ale za jakiś czas. Może to dobra lektura na emeryturę?
Autor: Celeste Albaret
Tytuł oryginalny: Monsieur Proust
Wydawnictwo: Czytelnik
Tłumacz: Ewa Szczepańska-Węgrzecka
Rok wydania: 1976
Liczba stron: 479
W poszukiwaniu straconego czasu to książka wymagająca odnalezienia całkiem sporego zapasu czasu, zachwycił mnie tom pierwszy, zauroczył drugi, oderwałam się i jakoś trudno zabrać za kolejne, wiedząc, że lektura wymaga czasu i przestawienia na inny, jakże piękny styl pisania. Co do wspomnień jego gospodyni i opiekunki - zastanawiam się, na ile mogą być rzetelne wspomnienia osiemdziesięcioletniej kobiety sprzed pięćdziesięciu lat, zastanawiam się z punktu widzenie kobiety ponad pięćdziesięcioletniej, której wspomnienia nawet sprzed lat trzydziestu są mocno zatarte, na ile to opis faktycznych zdarzeń, a na ile ich projekcja, ale może ja mam wyjątkowo dziurawą pamięć, a może żyję w czasach mających łatwość niszczenia wspomnień przez zbytnie tempo życia. Nie mniej jestem ciekawa biografii pisarza, może przeczytam ją przed powrotem do dzieła życia pisarza. Wielki pisarz potrzebuje kobiety, jeśli nie żony to opiekunki, gospodyni, służącej, a najlepiej dwa w jednym.
OdpowiedzUsuńTo jeszcze ponad połowa cyklu przed Tobą.:) Wspomnienia Celeste Albaret są pełne szczegółów, ale wynika to chyba z faktu, że te osiem lat pracy dla Prousta były czasem niesłychanie intensywnym i były to chyba najważniejsze lata jej życia, a takie lata pamięta się wyśmienicie.
UsuńNiektóre książki są jak wino. Im starsze, tym lepsze. A może to wina wszędobylskiej bylejakości? Nie znam tej książki, ale emerytura się zbliża, zatem zapisuję sobie do czytania Prousta, bo wstyd się przyznać, ale nie czytałam i książkę "Pan Proust" nawet wcześniej, jako preludium albo coś w tym rodzaju :)
OdpowiedzUsuńNa książkę Albaret trafiłam przypadkowo przeglądając biblioteczne półki i przyznam, że czyta się ją naprawdę dobrze. "W poszukiwaniu straconego czasu" wymaga odpowiedniego nastroju i czasu właśnie, aby można było smakować ten specyficzny tekst.
UsuńMyślę, że trzeba do Prousta dojrzeć. Jakiś stareńki tom jest sobie w domu, można stosować go jako test czy czas już nadszedł, czy jeszcze nie :)
UsuńDo Prousta zamierzam od kilku lat się przymierzyć. Owszem, czytałam dawno temu, chyba fragmenty ... na polonistyce. Byłam jednak chyba zbyt młoda, by zrozumieć, wciągnąć się w tamten świat.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że zdążę nadrobić zaległości, a może po prostu do pewnych książek trzeba dojrzeć?
Do dzieła Prousta zdecydowanie trzeba dojrzeć. Może nie trzeba czekać do emerytury, ale treść odczujemy głębiej, gdy liczymy sobie więcej niż -naście wiosen. :)
UsuńTen Proust mnie przerażał i nigdy po niego nie sięgnęłam...nawet go nie mam chociaż kupowałam książki, które do tej pory nie czytałam np. tak mam z Rollandem.
OdpowiedzUsuńAle już drugi raz czytam o tej książce i mam na nią ogromną ochotę....może później bym się jednak skusiła na lekturę jego 'W poszukiwaniu...."
Nie ma się co bać. :) Jeśli Ci się nie spodoba, można odłożyć na bok. Warto jednak spróbować i samemu wyrobić sobie zdanie, czy to lektura "dla ludzi" czy tylko dla krytyków. :)
UsuńTo prawda a na początek nabyłam sobie z parę złotych "Pana Prousta", bo na bibliotekę raczej chyba liczyć nie mogę...
UsuńTo skoro już nadrabiam zaległości u Ciebie na blogu, to Ci napiszę, że myślę o tej książce odkąd przeczytałam Twoją recenzję i kupuję, jak tylko się przeprowadzę. Do przeprowadzki mam szlaban na książkowe zakupy, i tak już jest za dużo pudeł do noszenia :) Obstaję przy tym, że Proust najbardziej ze wszystkich pisarzy w dziejach zbliżył się do wyrażenia tego, co niewyrażalne, chłonę więc każdą informację o tym niezwykłym człowieku, a o istnieniu „Pana Prousta” zupełnie nie wiedziałam.
OdpowiedzUsuńTo bardzo ciekawa pozycja, dla wszystkich, których intryguje pisarstwo Prousta. Jest do zdobycia na allegro za nieduże pieniądze, więc życzę powodzenia w zakupach po przeprowadzce, która sama w sobie jest na pewno wielkim wyzwaniem! Ciekawa jestem Twoich wrażeń.
UsuńJeśli interesuje Cię analiza stylu pisarskiego Prousta, to polecam również "Szkice i wspomnienia" Anny Iwaszkiewiczowej, która tak zanalizowała Prousta i Conrada, że po lekturze jej esejów chce się od razu sięgnąć po ich książki. :) Tu znajdziesz fragment jej eseju o pisarstwie Marcela na zachętę: http://kayecik.blogspot.com/2013/07/anna-iwaszkiewiczowa-o-sztuce-prousta.html