Ostatnio w swoich wyborach czytelniczych oddaliłam się nieco od beletrystyki preferując literaturę wspomnieniową. Ale podczas jednej z ostatnich wizyt w bibliotece postanowiłam zabawić się w swoiste „chybił trafił” i w ten sposób w moje ręce trafiło „Jezioro Nurów” E.L. Doctorowa. Czy było to trafienie w „szóstkę”?
Akcja tej wydanej w 1980 r. książki toczy się w latach 30-tych XX w. podczas Wielkiego Kryzysu. Głównym bohaterem jest Joe Paterson, młody chłopak, który chce się wyrwać ze swojego środowiska. Po odejściu z domu trafia m.in. do wędrownej trupy cyrkowej; gdy pewnej nocy przed jego oczami przejeżdża prywatny pociąg, a w nim widzi cudnej urody dziewczynę, postanawia podążyć jego śladem. W ten sposób dociera do położonej nad jeziorem Nurów posiadłości Bennetta, bogatego przedsiębiorcy, gdzie zatrzymuje się przez pewien czas poznając Warrena Penfielda, poetę i tamtejszego rezydenta, którego koleje życia można potraktować jako lustrzane odbicie Joe. Odnajduje tam też dziewczynę…
Pierwszym skojarzeniem, jakie przywodzi mi na myśl ta książka jest jej trudność formalna. Muszę przyznać, że bez problemu mogę ją określić jako „eksperymentalną”, gdyż narracja zaskakuje czytelnika niemal na każdej stronie. Oczywiście, jest ona nielinearna, prowadzona w sposób zmienny, a więc w jednym rozdziale występuje narrator opisujący akcję z pozycji bohatera, by w następnym rozdziale, podjętym w momencie zakończenia poprzedniego fragmentu, przejść na narratora w trzeciej osobie. Odnajdziemy tu również elementy tzw. „strumienia świadomości”, a także poezji. Te ostatnie formy narracji dotyczą głównie przeżyć Warrena Penfielda będącego drugim pod względem ważności bohaterem tej książki. Z powyższych względów miałam niejakie trudności we wgłębieniu się w treść, gdy jednak przywykłam do stylu narracji mogłam oddać się lekturze tej naprawdę interesującej książki.
Z jednej strony możemy zobaczyć mroczną stronę Wielkiego Kryzysu Ameryki, gdy wielcy przedsiębiorcy wyzyskują robotników do cna używając do tego celu armii łamistrajków, „wtyczek” w kierownictwie związków zawodowych i sił policyjnych. W pamięci pozostaje nam niecny proceder wykorzystywania w najgorszy możliwy sposób istot upośledzonych, „dziwadeł”, uchodzących za atrakcje objazdowych cyrków. Opisy, zwłaszcza te dotyczące rzeczywistości prowincjonalnego cyrku, należą do najbardziej naturalistycznych w tej książce.
Z drugiej strony, można też być świadkiem niebanalnej historii aktywnej jednostki obdarzonej nieposkromioną chęcią wyrwania się z przypisanego sobie otoczenia i dążącej do ziszczenia swych marzeń. Joe Paterson jest młodzieńcem przepełnionym wolą życia i stara się nie pozostać w jednym miejscu. Wykorzystując swoje zdolności, bezczelność i spryt chce zmienić swoje życie może poprzez dotarcie do wymarzonej Kalifornii, a może do osiągnięcia wolności wewnętrznej, która jest niezależna od miejsca zamieszkania i którą mu radzi Bennett, właściciel jeziora Nurów tymi słowy:
„Wyskrob sobie miejsce na świecie, zajmij je, urządź się w nim, ale niech będzie zgodne z twoją naturą. Możesz zarządzać wielką korporacją albo zbierać stokrotki w polu, obojętne, co człowiek robi, byle to robił dobrze, byle żył pełnią życia, jakiekolwiek ono jest, byle był sobą. Jeżeli ci się to uda, to powiem ci, że zrobiłeś więcej niż większość ludzi na świecie.” (s. 127)
Warren Penfield jest w moim odbiorze odwrotnością postaci Joe. Gdy ten ostatni jest aktywny, podstawową cechą Penfielda jest bierność; gdy Joe nie zadowala się „małą stabilizacją”, Penfield nie widzi sensu rezygnacji z oferty gwarantującej mu spokojne życie; gdy Joe chce się wyrwać w świat z posiadłości Bennetta i jest ona dla niego jakby początkiem jego drogi, Penfield – którego życie było pełne dramatycznych zwrotów, czego dowiadujemy się z retrospektywnych zapisów – zmierzał jakby do tego miejsca, które dla niego oznaczało schyłek, dla Joe to zaś początek jego drogi. Jezioro Nurów jest kwintesencją pragnień obu bohaterów. Penfield zadowala się okruchami z pańskiego stołu, dla Patersona to marzenie, do którego dąży, to również miejsce, z którego poszybował w górę, które ucieleśniło jego marzenia. Książka kończy się dość niejednoznacznym podsumowaniem „amerykańskiego snu”, ale dobra literatura potrafi nadać życiu wiele odcieni szarości i to jest w niej piękne.
Nie jest to książka łatwa w odbiorze, wręcz przeciwnie! Sądzę, że wielu czytelników może odłożyć ją z niesmakiem i z poczuciem rozczarowania, ja jednak odnalazłam w tej książce sporo prawdy o życiu. Oceniam ją jako bardzo ciekawe doświadczenie czytelnicze. Nie jest to może „trafienie szóstki” w Totka, nie mogłabym jej zaliczyć do kategorii arcydzieł, ale to naprawdę dobra i ambitna proza. Taka na piątkę.
Edgar Lawrence Doctorow (ur. 1931) - amerykański pisarz nagrodzony National Book Critics Circle Award, National Book Award i PEN/Faulkner Prize. Młodość spędził w Nowym Jorku, ukończył tam Uniwersytet Columbia. Wykładał literaturę na wielu amerykańskich uniwersytetach, działał w stowarzyszeniu twórczym Authors Guild of America oraz w amerykańskim Pen Clubie.
Autor: E. L. Doctorow
Tytuł oryginalny: Loon Lake
Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy
Seria: Współczesna Proza Światowa
Tłumacz: Mira Michałowska
Rok wydania: 1991
Liczba stron: 296
Warren Penfield jest w moim odbiorze odwrotnością postaci Joe. Gdy ten ostatni jest aktywny, podstawową cechą Penfielda jest bierność; gdy Joe nie zadowala się „małą stabilizacją”, Penfield nie widzi sensu rezygnacji z oferty gwarantującej mu spokojne życie; gdy Joe chce się wyrwać w świat z posiadłości Bennetta i jest ona dla niego jakby początkiem jego drogi, Penfield – którego życie było pełne dramatycznych zwrotów, czego dowiadujemy się z retrospektywnych zapisów – zmierzał jakby do tego miejsca, które dla niego oznaczało schyłek, dla Joe to zaś początek jego drogi. Jezioro Nurów jest kwintesencją pragnień obu bohaterów. Penfield zadowala się okruchami z pańskiego stołu, dla Patersona to marzenie, do którego dąży, to również miejsce, z którego poszybował w górę, które ucieleśniło jego marzenia. Książka kończy się dość niejednoznacznym podsumowaniem „amerykańskiego snu”, ale dobra literatura potrafi nadać życiu wiele odcieni szarości i to jest w niej piękne.
Nie jest to książka łatwa w odbiorze, wręcz przeciwnie! Sądzę, że wielu czytelników może odłożyć ją z niesmakiem i z poczuciem rozczarowania, ja jednak odnalazłam w tej książce sporo prawdy o życiu. Oceniam ją jako bardzo ciekawe doświadczenie czytelnicze. Nie jest to może „trafienie szóstki” w Totka, nie mogłabym jej zaliczyć do kategorii arcydzieł, ale to naprawdę dobra i ambitna proza. Taka na piątkę.
Edgar Lawrence Doctorow (ur. 1931) - amerykański pisarz nagrodzony National Book Critics Circle Award, National Book Award i PEN/Faulkner Prize. Młodość spędził w Nowym Jorku, ukończył tam Uniwersytet Columbia. Wykładał literaturę na wielu amerykańskich uniwersytetach, działał w stowarzyszeniu twórczym Authors Guild of America oraz w amerykańskim Pen Clubie.
Autor: E. L. Doctorow
Tytuł oryginalny: Loon Lake
Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy
Seria: Współczesna Proza Światowa
Tłumacz: Mira Michałowska
Rok wydania: 1991
Liczba stron: 296
Akurat też czytałam Doctorowa :) Ale zupełnie co innego, "Homer i Langley". Dobra książka, na pewno jeszcze wrócę do tego pisarza.
OdpowiedzUsuńNazwisko pisarza było dla mnie zachętą, choć z jego książek kojarzyłam tylko "Ragtime" i "Witajcie w ciężkich czasach". Sądzę, że sięgnę jeszcze po książki jego autorstwa. Czekam na Twoją opinię!
UsuńZa ambitną literaturę się zabrałaś!:) Sama mam ostatnio ochotę zanurzyć się w literaturze pięknej, a nie wspomnieniowej, biograficznej czy historycznej;)
OdpowiedzUsuńCzasem taki "płodozmian" jest potrzebny. :) Ale nadal wpadają mi w ręce fantastyczne biografie i wspomnienia, a niektóre z nich już bardzo długo czekają na moją uwagę. :)
UsuńOdważna jesteś, bo takie zupełne chybił trafił może przynieść rozczarowanie i frustrację z powodu straty czasu, jak widać ty trafiłaś nieźle (i tak zupełnie chybił trafił, nie znając pisarza, ani tytułu?) Chyba w tej kwestii jestem mniej odważna, bowiem sięgam raczej po tytuły, które dają szansę kompatybilności z moimi oczekiwaniami. :) Choć i wtedy zdarzają się niewypały.
OdpowiedzUsuńTo nie był taki zupełny "chybił trafił", bo nazwisko Doctorowa nie było mi kompletnie obce. :) Lubię czasem wziąć do ręki książkę, która jest dla mnie zagadką i czasem jest to naprawdę ciekawe doświadczenie.
UsuńKsiążka jest kontrowersyjna i z pewnością wielu osobom się nie spodoba. Ja generalnie nie przepadam za eksperymentami formalnymi, ale tu - o dziwo - specjalnie mi nie przeszkadzały.:)
OdpowiedzUsuńNowe nazwisko ...lubię książki, z których można wyczytać prawdy o życiu ...
OdpowiedzUsuńWarto czytać książki trudniejsze, które pozostawiają po sobie refleksje, na te inne szkoda faktycznie czasu......chociaż czasem dla odprężenia i po taką lekką z przyjemnością sięgam.
„Wyskrob sobie miejsce na świecie, zajmij je, urządź się w nim, ale niech będzie zgodne z twoją naturą. Możesz zarządzać wielką korporacją albo zbierać stokrotki w polu, obojętne, co człowiek robi, byle to robił dobrze, byle żył pełnią życia, jakiekolwiek ono jest, byle był sobą. Jeżeli ci się to uda, to powiem ci, że zrobiłeś więcej niż większość ludzi na świecie.” - to zgodne z moją dewizą życiową...nie jest ważne tak naprawdę co robisz, ważne jak to robisz...czy wkładasz w to swój umysł i serce...
Przytoczony cytat bardzo do mnie przemówił.
UsuńMasz rację, warto czytać różnorodne książki, i trudniejsze, i łatwiejsze. Ostatnio jakoś nie mogę się przekonać do "lżejszych" książek, ale zapewne niedługo poczuję taką potrzebę. :)
A ja się cieszę, bo wciąż coś nowego U Ciebie odkrywam....
UsuńA ten pisarz jak sobie sprawdziłam na LC sporo napisał i to ciekawych książek...
Ale raczej nie mogę liczyć na moją bibliotekę....
Moje okoliczne biblioteki często mnie miło zaskakują, więc nigdy nie mów nigdy. :)
UsuńLubię prozę, która czasem broni się przed łatwym dostępem, taką, która wymaga wysiłku. Czasem przegrywam (Ulisses) a czasem takie książki zostają już ze mną na lata (Gra w klasy) i zmieniają się w miarę jak ja się zmieniam. Doctorow dotąd nieznany, ale to się niedługo zmieni! Zresztą czasy Wielkiego Kryzysu i w ogóle amerykańska literatura temu poświęcona wywarły na mnie wielkie wrażenie, najbardziej chyba "Grona gniewu" Steinbecka.
OdpowiedzUsuńPS a wśród Twoich innych wpisów polecanych tu poniżej widzę "Żar" Maraiego i przeczytałam właśnie Twoje wrażenia. Piękna, niezwykła. Kilka lat temu czytywałam Maraiego więcej - najbardziej chyba polubiłam "Księgę ziół", najmniej przekonał mnie "Casanova w Bolzano" (nie pamiętam teraz dokładnie tytułu). I jeszcze piękne "Wyznania patrycjusza".
"Ulissesa" przeczytałam wieki temu tylko i wyłącznie po to, żeby zaliczyć (czasem człowiek jest zbyt ambitny:)). Nie sądzę, żebym miała wrócić do tej lektury. A po Doctorowa jeszcze pewnie sięgnę. :)
UsuńMarai to moje odkrycie ubiegłego roku. Największe wrażenie zrobiły na mnie "Dziennik" i "Wyznania patrycjusza". Zaczęłam czytać "Niebo i ziemię", ale na razie odłożyłam. Wspaniały pisarz!