„Podróżowanie było dla mnie zawsze sposobem życia i teraz potraktowałem chorobę jako kolejną podróż: niedobrowolną, nieprzewidzianą, bez map, do której w żaden sposób się nie przygotowałem, ale która ze wszystkich dotychczasowych wymagała największego zaangażowania i dostarczała najbardziej intensywnych przeżyć.” (s. 16)
Czasem coś nas ciągnie do książki, o której nic nie wiemy, a nazwisko autora niewiele nam mówi. Tak też było w moim przypadku z książką Tiziano Terzaniego. Gdy zobaczyłam na okładce fotografię wąsatego mężczyzny w bieli o pogodnym spojrzeniu, coś sprawiło, że musiałam sięgnąć po tę właśnie książkę. Tym razem złamię nieco konwencję swoich wpisów, gdyż nie można omówić tej książki bez choćby podstawowej wiedzy o jej autorze. Dlatego też rozpoczynam od jego biogramu.
Tiziano Terzani (ur. 1938 – zm. 2004) był włoskim reporterem, dziennikarzem, wieloletnim wysłannikiem Der Spiegel w Azji, którą ukochał i rozumiał jak mało kto. Pochodził z biednej rodziny. Dzięki swojej determinacji ukończył prawo i sinologię. Od 1972 r. pracował jako korespondent „Der Spiegel” w Azji. W 1973 r. obserwował upadek Sajgonu. W 1980 r. Terzani był jednym z pierwszych zachodnich dziennikarzy przebywających w stolicy komunistycznych Chin za rządów Deng Xiaopinga. Badał on Chiny odmiennie niż czynili to ludzie Zachodu. Przybrał chińskie imię i starał się żyć i myśleć jak Chińczycy. Ściągnął również swoją rodzinę i próbował dopasować się do tamtejszych realiów. W swoich tekstach krytykował jednak wiele aspektów życia w ChRL. W 1984 r. reporter został aresztowany i oskarżony o działalność antykomunistyczną. Poddano go reedukacji i nakazano opuścić Chiny na wiele lat.
W latach 70-tych chiński wróżbita z Hongkongu przepowiedział Terzianiemu, że w 1993 r. zginie w katastrofie lotniczej. Dlatego też postanowił on przez cały rok 1993 przemieszczać się tylko ziemnymi i wodnymi środkami transportu, dzięki czemu miał okazję poznać inne oblicze państw azjatyckich. Swoją roczną podróż opisał w książce „Powiedział mi wróżbita” (1998, wyd. pol. 2008)
W 1997 r. Tiziano Terzani dowiedział się, że jest ciężko chory na raka. W „Nic nie zdarza się przypadkiem” podróżnik opisał swoje refleksje nad życiem i jego jakością w dzisiejszych czasach. Książka jest zapisem podróży Terzaniego po tym gdy odkryto u niego raka i musiał się on poddać intensywnemu leczeniu. Dotyczy nie tylko podróży w sensie fizycznym, chociaż przemierzył on w tym czasie kawał świata w poszukiwaniu lekarstwa, które go uleczy, ale przede wszystkim podróży duchowej, w głąb siebie, refleksji nad życiem, jego jakością, refleksji nad współczesnym światem. Choroba, która go dotknęła była zapalnikiem, który spowodował przewartościowanie jego spojrzenia na dzisiejszy świat.
„Przezwyciężenie strachu przed śmiercią jest dla człowieka wielkim krokiem ku wolności. Pomaga mu lepiej żyć (…). Dziwna rzecz, że współczesny człowiek studiuje, uczy się, wprawia w różnych rzeczach, ale nie dowiaduje się nic na temat umierania. A wręcz unika na wszelkie sposoby rozmowy o tym (uznawane jest to za niestosowne, jak kiedyś rozmowy o seksie). Unika też myślenia o śmierci i kiedy ten przewidywalny, najzupełniej naturalny moment nadchodzi, jest nieprzygotowany, straszliwie cierpi, czepia się życia, a czyniąc tak, cierpi jeszcze bardziej.” (s. 360)
Terzani zdecydował się na specjalistyczną kurację w jednej z nowoczesnych klinik w Nowym Jorku. Okres, który spędził w tym mieście, poddany intensywnym zabiegom wyniszczającym organizm, był dla niego okazją do obserwacji dzisiejszej Ameryki, do zastanowienia się nad kondycją dzisiejszego świata. Nie są to konstatacje optymistyczne, zwłaszcza dla tzw. cywilizacji zachodniej. Te obserwacje i refleksje są pełne życiowej mądrości i wzywają do opamiętania. Przyznam, że rzadko zdarza mi się odnaleźć w książce tyle przemyśleń, które trafiły do mojego serca i umysłu. Uwagi reportera dotyczące Ameryki i Amerykanów są szczególnie ostre i niepokojące.
„Być może żyjąc w samotności, traci się poczucie miary. Ale w zamian, milcząc, stajemy się bardziej wrażliwi na odbiór. Zdarzało mi się więc podczas spacerów wychwytywać fragmenty dyskusji, jakieś wypowiedziane kwestie, które jeszcze długo potem brzmiały mi w uszach. Odnosiłem wrażenie, że ludzie mówią przede wszystkim o pieniądzach, problemach, konfliktach.” (s. 71)
Pod wpływem choroby Terzani zaczął się również zastanawiać nad sensem medycyny zachodniej, zwanej też alopatyczną. Spostrzegł, że działa ona niezwykle wyrywkowo, że lekarze praktycznie nie „tracą” już czasu na rozmowę z pacjentem, gdyż ich źródłem informacji o chorobie są wysokospecjalistyczne urządzenia, dzięki którym lekarz praktycznie nie mając kontaktu z pacjentem może zaordynować stosowne leczenie. Nikt się nie zastanawia nad stanem psychicznym i nastawieniem tegoż pacjenta. Takie mechaniczne podejście, mimo niewątpliwych osiągnięć w zwalczaniu objawów chorobowych, nie ma żadnego wymiaru duchowego, pozostawia de facto chorego człowieka samemu sobie.
Dysponując kilkumiesięczną przerwą w kuracji, Terzani postanowił poszukać lekarstwa na swoją chorobę w krajach azjatyckich. Odwiedził wielu znachorów, poddał się wielu terapiom, ale po pewnym czasie zdał sobie sprawę, że nie odnajdzie leku, którego szukał. Prezentując racjonalny punkt widzenia, krytykując wiele z tych terapii wyrażał jednocześnie szacunek do rozmaitych form leczenia tradycyjnego, z którymi się zetknął. Szczególnie doceniał fakt, że medycyna zwana holistyczną skoncentrowana jest na człowieku jako odrębnym bycie, a nie na chorych organach, które trzeba „naprawić” bez oglądania się na stan psychiczny pacjenta. Tak naprawdę, podróżując po Azji szukał wskazówek, jak żyć w dzisiejszym świecie. Nie odnalazł remedium na swoją chorobę, ale zbliżył się do odkrycia, jak prowadzić życie w zgodzie ze sobą i z naturą. Podczas kilkumiesięcznego pobytu w aśramie spojrzał na swoje życie z innej perspektywy, co pomogło mu w zaakceptowaniu swojej choroby, a na koniec odnalazł ukojenie w pustelni w Himalajach, gdzie usiłował dojść do ładu w swoim życiu.
Tak jak już wspomniałam, lektura tej książki była dla mnie odkryciem. Wiele słów, zdań Tiziano Terzaniego musiałam zapisać, z częścią z nich się z Wami dzielę, ale najlepiej sięgnąć po tę błyskotliwą książkę. Skłania ona do zastanowienia się nad swoim życiem, pozwala przeprowadzić refleksję, czy naprawdę żyjemy tak, jak chcemy? Nie jest to oczywiście poradnik z gotowymi receptami na życie, ale coś znacznie więcej. Terzani pokazuje, że rozwiązanie wielu życiowych dylematów jest w nas, w naszym nastawieniu do otaczającego świata, do innych ludzi, do siebie…
Chociaż była to dla mnie ważna lektura, uważam, że zawarta w książce lista odwiedzanych znachorów i mędrców jest chyba zbyt długa. Kilku z nich po prostu zlało mi się w jedna masę. Bez szkody dla odbiorców książki mogłaby być ona nieco krótsza, co na pewno nie osłabiłoby jej wymowy. Zastanawia też fakt, że autor poddając się rozmaitym terapiom i zlecając przepisanie leków, nie stosował ich, wyczuwając, że niewiele mu pomogą. Sprzeczność? Chyba tak. Może też zastanawiać fakt, że reporter mimo tak krytycznego stosunku do medycyny zachodniej, w sytuacji krańcowej jednak zdecydował się skorzystać z jej osiągnięć, a nie z dobrodziejstw medycyny Wschodu. Początkowo mnie to raziło, ale w ostatecznym rachunku uznaję racje Terzaniego, który tłumaczy w książce powody swojego wyboru.
Ta książka jest swoistym epitafium Terzaniego. Pokazuje on nam, czytelnikom, że nawet w najtrudniejszej sytuacji zawsze można się czymś zachwycić, coś odkryć, co zmieni nasze samopoczucie i świat na lepsze. Że zawsze należy żyć świadomie. To piękna lekcja życia. Gorąco polecam, naprawdę warto.
Na koniec przytaczam mądrą przypowieść hinduską przytoczoną przez autora książki oraz kilka cytatów, które skłaniają do zastanowienia.
„A kto nie zważa na każdą chwilę swojego życia, ryzykuje, że skończy jak człowiek z historyjki, którą opowiedział [Swami – hinduski nauczyciel Tiziano] z cudowną mimiką.
Pewien człowiek wie, że na świecie istnieje kamień zdolny przemienić przez samo dotknięcie żelazo w złoto. Postanawia go odnaleźć. Przepasuje się w pasie łańcuchem i wyrusza w drogę. Podnosi każdy napotkany kamień i uderza nim w łańcuch. Żelazo pozostaje żelazem, a on wyrzuca kamień. Podnosi następny, uderza i wyrzuca. I tak przez kolejne tygodnie, miesiące – coraz mniej uważnie. Aż któregoś dnia zatrzymuje go jakieś dziecko.
- Ej stary, gdzie znalazłeś ten piękny złoty łańcuch?
Mężczyzna patrzy na łańcuch. Naprawdę stał się złoty! Ale który z tysięcy podniesionych i odrzuconych kamieni okazał się tym właściwym?” (s. 385)
„Umysł należy do najbardziej wyszukanych narzędzi, jakimi dysponujemy, ale nie bierzemy tego pod uwagę. Przyjmując postawę typową dla naszych „nowoczesnych” czasów, powierzamy działaniu chemii to, co tymczasem – przynajmniej częściowo – moglibyśmy poruczyć umysłowi. Chemia w coraz większym stopniu staje się środkiem na całe zło. Jesteśmy w depresji, zmęczeni, bezpłodni, chudzi, grubi? Zawsze istnieje jakaś wymyślona pigułka, która właśnie pojawiła się w sprzedaży, żeby rozwiązać nasz problem. Dziecko jest nadpobudliwe? Po co szukać przyczyny? Prozac go uspokoi, niezależnie od tego, czy u źródeł zdenerwowania są rozwiedzeni rodzice, którzy traktują go jak paczkę pocztową, wciąż odsyłaną do nadawcy, czy też szkoła próbuje uczynić z niego kogoś, kim nie jest. „ (s. 127)
„W pewnym stopniu również my, na Zachodzie, zaczynamy zdawać sobie sprawę, że coś jest nie tak w naszym sposobie traktowania przyrody. Czasami mamy wręcz wrażenie, że nasza chełpliwa cywilizacja, oparta na rozumie, nauce i panowaniu nad tym, co nas otacza, zaprowadziła nas w ślepy zaułek. Jednak koniec końców wciąż myślimy, że ten sam rozum i nauka pomogą nam się z niego wydostać. Wciąż więc niewzruszenie trzebimy lasy, zanieczyszczamy rzeki, osuszamy jeziora, ogałacamy oceany, hodujemy i uśmiercamy wszelkie gatunki zwierząt, bo to – jak przekonują uczeni ekonomiści tworzy dobrobyt. Łudząc się, że większy dobrobyt oznacza większe szczęście, angażujemy cała naszą energię w konsumowanie, tak jakby życie było niekończącym się, rzymskim bankietem, na którym się je i wymiotuje, żeby znów móc jeść.” (s. 199)
„Każdy postrzega siebie jako jednostkę; każdy czuje się silny swoim umysłem, swoimi zdolnościami, a przede wszystkim swoją wolnością. Ale właśnie to przekonanie o wolności i oderwanie od reszty świata powoduje wielkie poczucie osamotnienia i smutku. Przyjmujemy za pewnik tylko ten mały wycinek, który mamy wokół siebie, i przy tym ograniczonym punkcie widzenia nie jesteśmy w stanie poczuć wielkości całej reszty, choć przecież stanowimy jej część.” (s. 199)
„Wydaje się, że coraz szybsza jazda stała się naszym sposobem bycia. Wszystko jest właściwie biegiem. Żyjemy, nie zważając na samo życie. Śpimy, nie zwracając uwagi na to, co się nam śni. Patrzymy tylko na budzik. Interesuje nas wyłącznie mijający czas, posuwamy się do przodu, odkładając na potem to, czego naprawdę byśmy pragnęli. Nasza uwaga koncentruje się na „potem”, nie na „teraz”. Szczególnie w miastach życie przemija bez chwili refleksji, bez chwili spokoju, która zrównoważyłaby ten ciągły bieg. Nikt nie ma już na nic czasu. Nawet na to, żeby się zdziwić, przerazić, wzruszyć, zakochać, pobyć z samym sobą. Są tysiące wymówek, żeby się nie zatrzymać i nie zastanowić nad tym, czy ten bieg czyni nas szczęśliwszymi, a jeśli ich nie ma, jesteśmy świetni w ich wymyślaniu.” (ss. 203 – 204)
„Nie należy nigdy wracać do własnej przeszłości ani – jak mawiają mądrzy Hindusi – próbować powtórzyć dzisiaj ową chwilę radości, którą mieliśmy już szczęście przeżyć wczoraj.” (s. 287)
„Współczesny człowiek coraz mniej myśli o tym świecie. Nie ma na to czasu, a często i okazji. Życie, szczególnie w miastach, nie pozwala nam już myśleć globalnie, ponieważ wciąż uganiamy się za jakimiś szczegółami, drobiazgami, przez co gubimy sens całości. Zorientowałem się w końcu, że dotyczy to też mojego zawodu. Miałem opowiadać o wojnach, ale nie zastanawiać się, dlaczego – przy całym postępie, którym człowiek się chlubi – wciąż stanowią tak ważną część jego egzystencji. Dlaczego w miarę rozwoju cywilizacyjnego i gospodarczego kraje coraz więcej inwestują w badanie nowych, doskonalszych i bardziej śmiercionośnych broni? (…)
Nikt nie udziela już liczących się odpowiedzi, ponieważ nikt nie zadaje właściwych pytań. A już najmniej nauka, która na Zachodzie podporządkowana została wielkim interesom ekonomicznym i postawiona na ołtarzu w miejsce religii. W ten sposób sama stała się „opium dla mas”, z tym swoim fałszywym przekonaniem, że prędzej czy później zdoła rozwiązać wszystkie problemy. Nauka potrafi już klonować życie, ale nie jest w stanie powiedzieć, czym ono jest. Medycyna zdołała odsunąć śmierć, ale nie umie nam powiedzieć, co się dzieje po śmierci. A czy może naprawdę wiemy, co pozwala naszym oczom widzieć, a naszemu umysłowi myśleć?” (ss. 434 – 435)
„Codzienne życie pełne jest małych światełek, które nie pozwalają nam dostrzec wielkiego światła. Zasięg naszego umysłu skurczył się do niewiarygodnych rozmiarów – tak samo jak nasza wolność. Najczęściej kierujemy się reakcjami. Reagujemy zgodnie z ustalonymi modelami kulturowymi i społecznymi. I coraz częściej reagujemy automatycznie. Nie mamy już czasu, aby postępować inaczej.” (s. 436)
„Rodzimy się, żyjemy i umieramy, i żadna ceremonia, żaden rytuał nie wyznacza już etapów naszego przebywania na świecie. Narodziny dziecka nie skłaniają do żadnego refleksyjnego zachowania, poza zgłoszeniem do urzędu stanu cywilnego. Młode pary żyją w większości w związkach partnerskich, nie biorą ślubu, a jedynym rytuałem, w jakim uczestniczą jest przeprowadzka. Nie zaznaczają tego początku nowego życia nawet przez zmianę koszuli. A przy braku ceremonii inicjacyjnej brakuje też uświadomienia sobie przejścia do kolejnego etapu; przy braku symbolicznego kontaktu ze świętością brakuje zaangażowania. Często związek, który się w ten sposób rodzi, łączy tylko seks i rachunek telefoniczny. Sama śmierć przeżywana jest już bez świadomości i rytualnego pocieszenia.” (s. 460)
„To cudowne, cisza! A przecież my, współcześni, unikamy ciszy, niemal się jej boimy, może dlatego, że identyfikujemy ją ze śmiercią. Utraciliśmy nawyk pozostawiania w ciszy, w samotności. Jeśli mamy jakiś problem, czujemy, że ogarnia nas strach, wolimy pobiec i oszołomić się jakimś hałasem, wmieszać się w tłum, zamiast odsunąć się na bok i zastanowić w ciszy. To błąd, cisza jest bowiem pierwotnym doświadczeniem człowieka. Bez ciszy nie ma słowa. Nie ma muzyki. Bez ciszy nie można słyszeć. Tylko w ciszy można osiągnąć zgodność z samym sobą, odnaleźć związek między naszym ciałem i wszystkim tym, co jest w środku.” (s. 660)
W 1997 r. Tiziano Terzani dowiedział się, że jest ciężko chory na raka. W „Nic nie zdarza się przypadkiem” podróżnik opisał swoje refleksje nad życiem i jego jakością w dzisiejszych czasach. Książka jest zapisem podróży Terzaniego po tym gdy odkryto u niego raka i musiał się on poddać intensywnemu leczeniu. Dotyczy nie tylko podróży w sensie fizycznym, chociaż przemierzył on w tym czasie kawał świata w poszukiwaniu lekarstwa, które go uleczy, ale przede wszystkim podróży duchowej, w głąb siebie, refleksji nad życiem, jego jakością, refleksji nad współczesnym światem. Choroba, która go dotknęła była zapalnikiem, który spowodował przewartościowanie jego spojrzenia na dzisiejszy świat.
„Przezwyciężenie strachu przed śmiercią jest dla człowieka wielkim krokiem ku wolności. Pomaga mu lepiej żyć (…). Dziwna rzecz, że współczesny człowiek studiuje, uczy się, wprawia w różnych rzeczach, ale nie dowiaduje się nic na temat umierania. A wręcz unika na wszelkie sposoby rozmowy o tym (uznawane jest to za niestosowne, jak kiedyś rozmowy o seksie). Unika też myślenia o śmierci i kiedy ten przewidywalny, najzupełniej naturalny moment nadchodzi, jest nieprzygotowany, straszliwie cierpi, czepia się życia, a czyniąc tak, cierpi jeszcze bardziej.” (s. 360)
Terzani zdecydował się na specjalistyczną kurację w jednej z nowoczesnych klinik w Nowym Jorku. Okres, który spędził w tym mieście, poddany intensywnym zabiegom wyniszczającym organizm, był dla niego okazją do obserwacji dzisiejszej Ameryki, do zastanowienia się nad kondycją dzisiejszego świata. Nie są to konstatacje optymistyczne, zwłaszcza dla tzw. cywilizacji zachodniej. Te obserwacje i refleksje są pełne życiowej mądrości i wzywają do opamiętania. Przyznam, że rzadko zdarza mi się odnaleźć w książce tyle przemyśleń, które trafiły do mojego serca i umysłu. Uwagi reportera dotyczące Ameryki i Amerykanów są szczególnie ostre i niepokojące.
„Być może żyjąc w samotności, traci się poczucie miary. Ale w zamian, milcząc, stajemy się bardziej wrażliwi na odbiór. Zdarzało mi się więc podczas spacerów wychwytywać fragmenty dyskusji, jakieś wypowiedziane kwestie, które jeszcze długo potem brzmiały mi w uszach. Odnosiłem wrażenie, że ludzie mówią przede wszystkim o pieniądzach, problemach, konfliktach.” (s. 71)
Pod wpływem choroby Terzani zaczął się również zastanawiać nad sensem medycyny zachodniej, zwanej też alopatyczną. Spostrzegł, że działa ona niezwykle wyrywkowo, że lekarze praktycznie nie „tracą” już czasu na rozmowę z pacjentem, gdyż ich źródłem informacji o chorobie są wysokospecjalistyczne urządzenia, dzięki którym lekarz praktycznie nie mając kontaktu z pacjentem może zaordynować stosowne leczenie. Nikt się nie zastanawia nad stanem psychicznym i nastawieniem tegoż pacjenta. Takie mechaniczne podejście, mimo niewątpliwych osiągnięć w zwalczaniu objawów chorobowych, nie ma żadnego wymiaru duchowego, pozostawia de facto chorego człowieka samemu sobie.
Dysponując kilkumiesięczną przerwą w kuracji, Terzani postanowił poszukać lekarstwa na swoją chorobę w krajach azjatyckich. Odwiedził wielu znachorów, poddał się wielu terapiom, ale po pewnym czasie zdał sobie sprawę, że nie odnajdzie leku, którego szukał. Prezentując racjonalny punkt widzenia, krytykując wiele z tych terapii wyrażał jednocześnie szacunek do rozmaitych form leczenia tradycyjnego, z którymi się zetknął. Szczególnie doceniał fakt, że medycyna zwana holistyczną skoncentrowana jest na człowieku jako odrębnym bycie, a nie na chorych organach, które trzeba „naprawić” bez oglądania się na stan psychiczny pacjenta. Tak naprawdę, podróżując po Azji szukał wskazówek, jak żyć w dzisiejszym świecie. Nie odnalazł remedium na swoją chorobę, ale zbliżył się do odkrycia, jak prowadzić życie w zgodzie ze sobą i z naturą. Podczas kilkumiesięcznego pobytu w aśramie spojrzał na swoje życie z innej perspektywy, co pomogło mu w zaakceptowaniu swojej choroby, a na koniec odnalazł ukojenie w pustelni w Himalajach, gdzie usiłował dojść do ładu w swoim życiu.
Tak jak już wspomniałam, lektura tej książki była dla mnie odkryciem. Wiele słów, zdań Tiziano Terzaniego musiałam zapisać, z częścią z nich się z Wami dzielę, ale najlepiej sięgnąć po tę błyskotliwą książkę. Skłania ona do zastanowienia się nad swoim życiem, pozwala przeprowadzić refleksję, czy naprawdę żyjemy tak, jak chcemy? Nie jest to oczywiście poradnik z gotowymi receptami na życie, ale coś znacznie więcej. Terzani pokazuje, że rozwiązanie wielu życiowych dylematów jest w nas, w naszym nastawieniu do otaczającego świata, do innych ludzi, do siebie…
Chociaż była to dla mnie ważna lektura, uważam, że zawarta w książce lista odwiedzanych znachorów i mędrców jest chyba zbyt długa. Kilku z nich po prostu zlało mi się w jedna masę. Bez szkody dla odbiorców książki mogłaby być ona nieco krótsza, co na pewno nie osłabiłoby jej wymowy. Zastanawia też fakt, że autor poddając się rozmaitym terapiom i zlecając przepisanie leków, nie stosował ich, wyczuwając, że niewiele mu pomogą. Sprzeczność? Chyba tak. Może też zastanawiać fakt, że reporter mimo tak krytycznego stosunku do medycyny zachodniej, w sytuacji krańcowej jednak zdecydował się skorzystać z jej osiągnięć, a nie z dobrodziejstw medycyny Wschodu. Początkowo mnie to raziło, ale w ostatecznym rachunku uznaję racje Terzaniego, który tłumaczy w książce powody swojego wyboru.
Ta książka jest swoistym epitafium Terzaniego. Pokazuje on nam, czytelnikom, że nawet w najtrudniejszej sytuacji zawsze można się czymś zachwycić, coś odkryć, co zmieni nasze samopoczucie i świat na lepsze. Że zawsze należy żyć świadomie. To piękna lekcja życia. Gorąco polecam, naprawdę warto.
Na koniec przytaczam mądrą przypowieść hinduską przytoczoną przez autora książki oraz kilka cytatów, które skłaniają do zastanowienia.
„A kto nie zważa na każdą chwilę swojego życia, ryzykuje, że skończy jak człowiek z historyjki, którą opowiedział [Swami – hinduski nauczyciel Tiziano] z cudowną mimiką.
Pewien człowiek wie, że na świecie istnieje kamień zdolny przemienić przez samo dotknięcie żelazo w złoto. Postanawia go odnaleźć. Przepasuje się w pasie łańcuchem i wyrusza w drogę. Podnosi każdy napotkany kamień i uderza nim w łańcuch. Żelazo pozostaje żelazem, a on wyrzuca kamień. Podnosi następny, uderza i wyrzuca. I tak przez kolejne tygodnie, miesiące – coraz mniej uważnie. Aż któregoś dnia zatrzymuje go jakieś dziecko.
- Ej stary, gdzie znalazłeś ten piękny złoty łańcuch?
Mężczyzna patrzy na łańcuch. Naprawdę stał się złoty! Ale który z tysięcy podniesionych i odrzuconych kamieni okazał się tym właściwym?” (s. 385)
„Umysł należy do najbardziej wyszukanych narzędzi, jakimi dysponujemy, ale nie bierzemy tego pod uwagę. Przyjmując postawę typową dla naszych „nowoczesnych” czasów, powierzamy działaniu chemii to, co tymczasem – przynajmniej częściowo – moglibyśmy poruczyć umysłowi. Chemia w coraz większym stopniu staje się środkiem na całe zło. Jesteśmy w depresji, zmęczeni, bezpłodni, chudzi, grubi? Zawsze istnieje jakaś wymyślona pigułka, która właśnie pojawiła się w sprzedaży, żeby rozwiązać nasz problem. Dziecko jest nadpobudliwe? Po co szukać przyczyny? Prozac go uspokoi, niezależnie od tego, czy u źródeł zdenerwowania są rozwiedzeni rodzice, którzy traktują go jak paczkę pocztową, wciąż odsyłaną do nadawcy, czy też szkoła próbuje uczynić z niego kogoś, kim nie jest. „ (s. 127)
„W pewnym stopniu również my, na Zachodzie, zaczynamy zdawać sobie sprawę, że coś jest nie tak w naszym sposobie traktowania przyrody. Czasami mamy wręcz wrażenie, że nasza chełpliwa cywilizacja, oparta na rozumie, nauce i panowaniu nad tym, co nas otacza, zaprowadziła nas w ślepy zaułek. Jednak koniec końców wciąż myślimy, że ten sam rozum i nauka pomogą nam się z niego wydostać. Wciąż więc niewzruszenie trzebimy lasy, zanieczyszczamy rzeki, osuszamy jeziora, ogałacamy oceany, hodujemy i uśmiercamy wszelkie gatunki zwierząt, bo to – jak przekonują uczeni ekonomiści tworzy dobrobyt. Łudząc się, że większy dobrobyt oznacza większe szczęście, angażujemy cała naszą energię w konsumowanie, tak jakby życie było niekończącym się, rzymskim bankietem, na którym się je i wymiotuje, żeby znów móc jeść.” (s. 199)
„Każdy postrzega siebie jako jednostkę; każdy czuje się silny swoim umysłem, swoimi zdolnościami, a przede wszystkim swoją wolnością. Ale właśnie to przekonanie o wolności i oderwanie od reszty świata powoduje wielkie poczucie osamotnienia i smutku. Przyjmujemy za pewnik tylko ten mały wycinek, który mamy wokół siebie, i przy tym ograniczonym punkcie widzenia nie jesteśmy w stanie poczuć wielkości całej reszty, choć przecież stanowimy jej część.” (s. 199)
„Wydaje się, że coraz szybsza jazda stała się naszym sposobem bycia. Wszystko jest właściwie biegiem. Żyjemy, nie zważając na samo życie. Śpimy, nie zwracając uwagi na to, co się nam śni. Patrzymy tylko na budzik. Interesuje nas wyłącznie mijający czas, posuwamy się do przodu, odkładając na potem to, czego naprawdę byśmy pragnęli. Nasza uwaga koncentruje się na „potem”, nie na „teraz”. Szczególnie w miastach życie przemija bez chwili refleksji, bez chwili spokoju, która zrównoważyłaby ten ciągły bieg. Nikt nie ma już na nic czasu. Nawet na to, żeby się zdziwić, przerazić, wzruszyć, zakochać, pobyć z samym sobą. Są tysiące wymówek, żeby się nie zatrzymać i nie zastanowić nad tym, czy ten bieg czyni nas szczęśliwszymi, a jeśli ich nie ma, jesteśmy świetni w ich wymyślaniu.” (ss. 203 – 204)
„Nie należy nigdy wracać do własnej przeszłości ani – jak mawiają mądrzy Hindusi – próbować powtórzyć dzisiaj ową chwilę radości, którą mieliśmy już szczęście przeżyć wczoraj.” (s. 287)
„Współczesny człowiek coraz mniej myśli o tym świecie. Nie ma na to czasu, a często i okazji. Życie, szczególnie w miastach, nie pozwala nam już myśleć globalnie, ponieważ wciąż uganiamy się za jakimiś szczegółami, drobiazgami, przez co gubimy sens całości. Zorientowałem się w końcu, że dotyczy to też mojego zawodu. Miałem opowiadać o wojnach, ale nie zastanawiać się, dlaczego – przy całym postępie, którym człowiek się chlubi – wciąż stanowią tak ważną część jego egzystencji. Dlaczego w miarę rozwoju cywilizacyjnego i gospodarczego kraje coraz więcej inwestują w badanie nowych, doskonalszych i bardziej śmiercionośnych broni? (…)
Nikt nie udziela już liczących się odpowiedzi, ponieważ nikt nie zadaje właściwych pytań. A już najmniej nauka, która na Zachodzie podporządkowana została wielkim interesom ekonomicznym i postawiona na ołtarzu w miejsce religii. W ten sposób sama stała się „opium dla mas”, z tym swoim fałszywym przekonaniem, że prędzej czy później zdoła rozwiązać wszystkie problemy. Nauka potrafi już klonować życie, ale nie jest w stanie powiedzieć, czym ono jest. Medycyna zdołała odsunąć śmierć, ale nie umie nam powiedzieć, co się dzieje po śmierci. A czy może naprawdę wiemy, co pozwala naszym oczom widzieć, a naszemu umysłowi myśleć?” (ss. 434 – 435)
„Codzienne życie pełne jest małych światełek, które nie pozwalają nam dostrzec wielkiego światła. Zasięg naszego umysłu skurczył się do niewiarygodnych rozmiarów – tak samo jak nasza wolność. Najczęściej kierujemy się reakcjami. Reagujemy zgodnie z ustalonymi modelami kulturowymi i społecznymi. I coraz częściej reagujemy automatycznie. Nie mamy już czasu, aby postępować inaczej.” (s. 436)
„Rodzimy się, żyjemy i umieramy, i żadna ceremonia, żaden rytuał nie wyznacza już etapów naszego przebywania na świecie. Narodziny dziecka nie skłaniają do żadnego refleksyjnego zachowania, poza zgłoszeniem do urzędu stanu cywilnego. Młode pary żyją w większości w związkach partnerskich, nie biorą ślubu, a jedynym rytuałem, w jakim uczestniczą jest przeprowadzka. Nie zaznaczają tego początku nowego życia nawet przez zmianę koszuli. A przy braku ceremonii inicjacyjnej brakuje też uświadomienia sobie przejścia do kolejnego etapu; przy braku symbolicznego kontaktu ze świętością brakuje zaangażowania. Często związek, który się w ten sposób rodzi, łączy tylko seks i rachunek telefoniczny. Sama śmierć przeżywana jest już bez świadomości i rytualnego pocieszenia.” (s. 460)
„To cudowne, cisza! A przecież my, współcześni, unikamy ciszy, niemal się jej boimy, może dlatego, że identyfikujemy ją ze śmiercią. Utraciliśmy nawyk pozostawiania w ciszy, w samotności. Jeśli mamy jakiś problem, czujemy, że ogarnia nas strach, wolimy pobiec i oszołomić się jakimś hałasem, wmieszać się w tłum, zamiast odsunąć się na bok i zastanowić w ciszy. To błąd, cisza jest bowiem pierwotnym doświadczeniem człowieka. Bez ciszy nie ma słowa. Nie ma muzyki. Bez ciszy nie można słyszeć. Tylko w ciszy można osiągnąć zgodność z samym sobą, odnaleźć związek między naszym ciałem i wszystkim tym, co jest w środku.” (s. 660)
Moja ocena: 5 / 6
Autor: Tiziano Terzani
Tytuł oryginalny: Un altro giro di giostra
Wydawnictwo: Świat Książki
Tłumacz: Anna Osmólska – Mętrak
Rok wydania: 2008
Liczba stron: 718
Dziękuję za ten artykuł i wybrane fragmenty. Ja dzisiejszej nocy poznaję Tiziano Terzani :) pozdrawiam ciepło :)
OdpowiedzUsuńŻyczę udanej lektury. Również pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń