Naczytałam się sporo kryminałów szwedzkich i norweskich, a tym razem postanowiłam się zapoznać z duńskim przedstawicielem gatunku. Mój wybór padł na „Siódmy dzień” Jensa Hovsgaarda.
Książka rozpoczyna się, gdy znalezione zostają zwłoki jednego z charyzmatycznych kaznodziei wolnego kościoła Słowo Ewangelii. Chociaż policja uznaje tę śmierć za samobójstwo, reporter John Hilling, który przypadkowo znalazł się na miejscu zdarzenia, postanawia przyjrzeć się tej sprawie bliżej. Spotyka się ze współpracownikami zmarłego, jego żoną, która zresztą nie wykazuje oznak żałoby i zaczyna w nim kiełkować podejrzenie, że sprawa ma jednak inne wyjaśnienie niż rozwiązanie zaproponowane przez policję. Niedługo potem na terenie całego kraju zaczynają znikać dzieci. Wkrótce tropy łączą się w zarys zbrodniczej intrygi, w której krzyżuje się wiele brudnych interesów.
Niestety, lektura tego kryminału nie sprawiła mi przyjemności. Daleko mu do najlepszych kryminałów skandynawskich. Ba! Nie przypominał on nawet tych dobrych. Jest to w mojej opinii bardzo przeciętna książka, którego autor poszedł – mówiąc kolokwialnie - na łatwiznę rzucając czytelnikom parę nośnych tematów i niewiele więcej. Wydawałoby się, że Jens Hovsgaard, uznany dziennikarz śledczy wyspecjalizowany w tematyce handlu kobietami, napisze książkę, która przedstawi w miarę dopracowaną analizę problemu i na tym tle rozegra intrygę kryminalną. Tymczasem konstrukcja kryminału przypomina klasyczny „groch z kapustą”. Czego tam nie ma? Tajemnicza sekta religijna, handel kobietami, pornografia, porwania dzieci i jeszcze parę innych wątków. Autor porusza mnóstwo zagadnień, wydaje się, że chciał pokazać splot rozmaitych problemów społeczno – kryminalnych, które gnębią dzisiejszą Danię, ale ten obraz jest zbyt niespójny, aby można go było uznać za interesujące tło obyczajowe. W trakcie lektury miałam wrażenie „ślizgania się po powierzchni”. Żadne z zagadnień poruszonych w tej książce nie zostało porządnie zdiagnozowane, a epatowanie czytelnika powierzchownymi hasłami nie jest na tyle interesujące, żeby można było czerpać przyjemność z lektury. Szwankowała również intryga kryminalna. Ciągle pojawiały się nowe tropy i wątki, gdy wcześniejsze były po prostu zostawiane samym sobie, wracając poniewczasie jak bumerang.
Główny bohater, John Hilling, (zbieżność inicjałów z autorem książki raczej nie jest przypadkowa) także mnie nie przekonał do siebie. Jest to dziennikarz śledczy ze starej szkoły, która ceni sobie pracę merytoryczną, materiały solidnie udokumentowane, a jednak pracuje w tabloidzie. Jego szef zmienia zdanie odnośnie formuły gazety jak chorągiewka, w rytm kolejnych rozmów z prezesem reprezentującym „nowoczesne” podejście do roli współczesnej gazety. Hilling ma dodatkowo dość skomplikowaną sytuację rodzinną. Jego pierwsza żona zaginęła, on sam przeżył dość traumatyczne chwile kilka lat wcześniej (opisane w pierwszej chronologicznie książce pt. „Martwe księżniczki nie śnią”), jego obecna partnerka jest w ciąży. Na skutek swego zaangażowania w sprawę i częstych wyjazdów „w teren” Hilling naraża się na pretensje zazdrosnej partnerki / żony (notabene policjantki), tak więc oprócz zaangażowania w śledztwo dziennikarskie, udziału w rozgrywkach redakcyjnych, przeżywa również zawirowania w życiu prywatnym.
Należy oddać szacunek autorowi, że podjął się przedstawienia trudnych tematów pokazujących problemy społeczne, ale – jak już wspomniałam wyżej – forma nie jest zbyt zachęcająca, co wpłynęło znacząco na moją ocenę tego kryminału. Uważam, że finał książki jest wręcz groteskowy z nadmiernym, wręcz sztucznym spiętrzeniem zbiegów okoliczności mającym na celu wyjaśnienie wszystkich pojawiających się wątków.
Podsumowując, rozczarowałam się okrutnie oczekując solidnej i przemyślanej intrygi kryminalnej, ale nie skreślam jeszcze duńskich kryminałów en bloc. :) Jest jeszcze chwalony Jussi Adler Olsen, więc podejmując następną próbę kontaktu z duńskim kryminałem chyba sięgnę właśnie po jego książki, żeby nie było przykrej niespodzianki. :)
Podsumowując, rozczarowałam się okrutnie oczekując solidnej i przemyślanej intrygi kryminalnej, ale nie skreślam jeszcze duńskich kryminałów en bloc. :) Jest jeszcze chwalony Jussi Adler Olsen, więc podejmując następną próbę kontaktu z duńskim kryminałem chyba sięgnę właśnie po jego książki, żeby nie było przykrej niespodzianki. :)
Jens Hovsgaard (ur. 1956) jest dziennikarzem śledczym i redaktorem gazety dla bezdomnych. Pracował dla Nordisk Film, Kanal2 i TvDanmark, gdzie przez 8 lat pełnił funkcję redaktora naczelnego Wiadomości. Nakręcił szereg programów dokumentalnych dla wielu europejskich stacji. Za cykl artykułów o handlu kobietami był nominowany do nagrody Cavlinga w 2006 r. W 2007 r. wydał książkę reportażową „Sprzedane na seks” dobrze przyjętą przez krytyków.
Moja ocena: 2 / 6
Autor: Jens Hovsgaard
Tytuł oryginalny: Den Syvende Dag
Wydawnictwo: Czarna Owca
Seria: Czarna seria
Tłumacz: Franciszek Jaszuński
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 336
Podobnie jak Tobie, Jens Hovsgaard ze swoją powieścią zdecydowanie nie przypadł mi do gustu, co skrupulatnie u siebie wypunktowałam. Bycie dziennikarzem, nie powoduje z automatu bycie dobrym pisarzem, o czym nie wszyscy (dziennikarze) wiedzą:).
OdpowiedzUsuńNatomiast książki Jussi Adler-Olsena bardzo mi się podobały, bardzo:).
No to jest nas dwie, którym się ta książka nie podobała :) A skoro podobały Ci się książki Adlera-Olsena, to muszę ich koniecznie poszukać :)
UsuńAutora wprawdzie nie znam, ale mam niejasne podejrzenie, że to jeden z tych "drugorzędnych", a może nawet "trzeciorzędnych" wielkich odkryć pośród skandynawskich kryminalistów, wydawanych na fali ogromnej popularności kryminałów z północy.
OdpowiedzUsuńAle Aldera-Olsena mogę polecić ze szczerego serca;-)
Agnieszko, skoro Ty go nie znasz, co oznacza, że nie jest to autor znany na rynku niemieckim, to zapewne Twoja ocena jest prawidłowa :) Czas więc przymierzyć się do Adler-Olsena :)
Usuń