Dziś mija 135 rocznica urodzin Bolesława Leśmiana (ur. 22 stycznia 1877 – zm. 5 listopada 1937), wybitnego polskiego poety tworzącego głownie w okresie dwudziestolecia międzywojennego.
Młodość spędził na Ukrainie, po I wojnie światowej przeprowadził się do Hrubieszowa, potem do Zamościa, gdzie wykonywał zawód notariusza. Od 1911 r. współtworzył Teatr Artystyczny w Warszawie. Prawdziwe zainteresowanie poezją Leśmiana zaczyna się dopiero na początku lat trzydziestych, a jego oryginalność została dostrzeżona, i wyróżniona członkostwem Polskiej Akademii Literatury, dopiero pod koniec życia poety.
Był człowiekiem niskiego wzrostu, niepozornym, a jednak bardzo kochliwym. Opowiadano o nim wiele anegdot. Twórcą jednej z najbardziej znanych był Franc Fiszer, wielki przyjaciel Leśmiana, bywalec kawiarni warszawskich, z którym poeta spędzał długie godziny na rozmowach. To on miał powiedzieć, że pod Małą Ziemiańską zajechała pusta dorożka, z której wysiadł Leśmian:).
Nie pretenduję oczywiście do próby analizy twórczości Bolesława Leśmiana :) Wykorzystując rocznicę Jego urodzin chcę Wam przypomnieć kilka jego wierszy, które lubię i zrobiły na mnie wrażenie. Sądzę, że mimo upływu czasu nadal docierają do zakamarków duszy czytelników (zwłaszcza tych zakochanych :))) i udowadniają, że Leśmian był poetą ponadczasowym. Więcej informacji o tym twórcy można znaleźć na stronie: www.lesmian.org.pl .
Ty przychodzisz jak noc majowa
Ty przychodzisz jak noc majowa…
Biała noc, noc uśpiona w jaśminie…
I jaśminem pachną twe słowa…
I księżycem sen srebrny płynie…
Kocham cię…
*
Nie obiecuję ci wiele…
Bo tyle, co prawie nic…
Najwyżej wiosenną zieleń…
I pogodne dni…
Najwyżej uśmiech na twarzy…
I dłoń w potrzebie…
Nie obiecuję ci wiele…
Bo tylko po prostu siebie…
*
Kocham cię jak powietrze.
Jak dziurę w starym swetrze.
Jak drzewo na polanie…
Po prostu kocham cię… kochanie.
*
Czy pozwolisz, że ci powiem…
W wielkim skrócie i milczeniu…
Że ci oddam i otworzę…
W ciszy serc, w potoków lśnieniu…
Słowa dwa przez sen porwane…
Przez noc ukryte… przez czas chwytane…
Słowa dwa, co brzmią jak śpiew,
Dwa proste słowa… kocham cię.
Gdybym spotkał ciebie
Gdybym spotkał ciebie znowu pierwszy raz,
Ale w innym sadzie, w innym lesie –
Może by inaczej zaszumiał nam las
Wydłużony mgłami na bezkresie
Może innych kwiatów wśród zieleni bruzd
Jęłyby się dłonie dreszczem czynne –
Może by upadły z niedomyślnych ust
Jakieś inne słowa – jakieś inne…
Może by i słońce zniewoliło nas
Do spłynięcia duchem w róż kaskadzie,
Gdybym spotkał ciebie znowu pierwszy raz,
Ale w innym lesie, w innym sadzie
Com uczynił, żeś nagle pobladła
Com uczynił, żeś nagle pobladła?
Com zaszeptał, żeś wszystko odgadła?
Jakże milcząc poglądasz na drogę!
Kochać ciebie nie mogę, nie mogę!
Wieczór słońca zdmuchuje roznietę.
Nie te usta i oczy już nie te…
Drzewa szumią i szumią nad nami
Gałęziami, gałęziami, gałęziami!
Ten ci jestem, co idzie doliną
Z inną – Bogu wiadomą dziewczyną,
A ty idziesz w ślad za mną bez wiary
W łez potęgę i w oczu swych czary -
Idziesz chwiejna, jak cień, co się tuła –
Wynędzniała, na ból swój nieczuła –
Pylną drogę zamiatasz przed nami
Warkoczami, warkoczami, warkoczami!
Lubię szeptać ci słowa
Lubię szeptać ci słowa, które nic nie znaczą –
Prócz tego, że się garną do twego uśmiechu,
Pewne, że się twym ustom do cna wytłumaczą –
I nie wstydzą się swego mętu i pośpiechu.
Bezładne się w tych słowach niecierpliwią wieści –
A ja czekam, ciekawy ich poza mną trwania,
Aż je sama powiążesz i ułożysz w zdania,
I brzmieniem głosu dodasz znaczenia i treści…
Skoro je swa wargą wyszepczesz ku wiośnie -
Stają mi się tak jasne, niby rozkwit wrzosu –
I rozumiem je nagle, gdy giną radośnie
W śpiewnych falach twojego, co mnie kocha, głosu
W malinowym chruśniaku
W malinowym chruśniaku przed ciekawych wzrokiem
Zapodziani po głowy, przez długie godziny
Zrywalismy przybyłe tej nocy maliny.
Palce miałaś na oslep skrwawione ich sokiem
Bąk złośnik huczał basem, jakby straszył kwiaty,
Rdzawe guzy na słońcu wygrzewał liść chory,
Złachmaniałych pajęczyn skrzyły się wisiory,
I szedł tyłem na grzbiecie jakiś żuk kosmaty.
Duszno było od malin, któreś szepcząc, rwała,
A szept nasz tylko wówczas nacichał
Gdym wargami wygarniał z podanej mi dłoni
Owoce przepojone wonią twego ciała
I stały się maliny narzędziem pieszczoty
Tej pierwszej, tej zdziwionej, która w całym niebie
Nie zna innych upojeń, oprócz samej siebie
I chce się wciąż powtarzać dla własnej dziwoty.
I nie wiem, jak się stało, w którym okamgnieniu,
Żeś dotknęła mi wargą spoconego czoła,
Porwałem twe dłonie – oddałaś w skupieniu
A chruśniak malinowy trwał wciąż dookoła.
Fala
Niepostrzeżenie w morza urasta głębinie
Fala, która w niebiosach szuka dla się tronu.
Niepochwytna dla oka w narodzin godzinie,
Olbrzymieje tym śpieszniej, im bliższa jest godzina zgonu.
Cicha bywa, gdy wzbiera nad sióstr zmarłych tłumem,
Aż załamie się w miejscu, gdzie się skędzierzawi,
Wówczas, węsząc śmierć spodem, burzy się i wrzawi
I uderza o brzegi swym pośmiertnym szumem.
I z tym szumem, malejąc pada na kolana
I na ląd swe pozgonne wysypując śniegi.
Czy zaszumisz po śmierci, duszo przewezbrana?
Czy uderzysz raz jeszcze o znajome brzegi?
A na koniec jeden z najsłynniejszych erotyków Bolesława Leśmiana „Zazdrość moja” w interpretacji Marka Grechuty i Krystyny Jandy.
Wspaniały, wielki poeta. Lubię jego poezję, jest ciągle świeża.
OdpowiedzUsuńAvo_lusion, całkowicie się z Tobą zgadzam :)
OdpowiedzUsuń