„Gdy człowiek w końcu zrozumie, że w życiu naprawdę ciekawe jest tylko to, co ukryte za kulisami, godzina między czwartą a piątą nad ranem w Wenecji całkowicie mu wystarcza, a kiedy mieszkańcy i turyści zaczynają się budzić, rusza w dalszą drogę albo kładzie się spać.” (s. 105)
Sándor Márai to pisarz, którego mam ochotę poznać bliżej. Jego "Dzienniki" czekają na wolniejszą chwilę i spokojniejszy umysł, a tymczasem pierwszeństwo uzyskał zbiorek felietonów podróżniczych wydany w kultowej serii Fundacji Zeszytów Literackich. "W podróży" wydawało mi się dobrym wyborem na początku roku, kiedy podczas wietrznej i deszczowej pogody, jaka królowała za oknami na początku stycznia, można było się przenieść w inne czasy i miejsca. Wydawnictwo to oparte zostało na materiałach opublikowanych w różnych zbiorach felietonów Máraia, a wszystkie teksty pochodzą z okresu międzywojennego za wyjątkiem jednego materiału opublikowanego już w czasie wojny, w 1941 r.
Jego felietony z licznych podróży, jakie odbył przed II wojną Światową były przeznaczone dla gazet, których korespondentem był młody Márai. Najwcześniejsze teksty pisał młodzieniec dwudziestokilkuletni, a jego spostrzegawczość i intuicja robią duże wrażenie na czytelniku. Krótka forma tych tekstów zawiera bogactwo treści i ciekawych przemyśleń dotyczących i „tu i teraz”, i głębszych obserwacji, choćby tych dotyczących jakości współczesnego pisarzowi podróżowania. Márai konstatuje z dojmującym smutkiem i pewną rezygnacją zmiany na niekorzyść jakie zaszły w tradycji i procesie podróżowania.
„Dawny podróżnik obserwował, słuchał, widział i zapamiętywał. My już tylko jeździmy.
Podróżujemy wygodnie, bardzo szybko i na wielką skalę. W ciągu dziesięciu godzin przelatujemy z Pesztu do Helsinek. A pocztówka, którą wysyłamy do kraju ze stolicy Finlandii, Londynu czy Rzymu, najczęściej przychodzi później niż my, niespokojni wędrowcy. Mój krewniak przed stu laty jechał przez świat powoli, ale coś widział. Każda rzecz była dla niego nowością, nawet Wenus z Milo i cesarz Ferdynand. Dla nas wszystko jest takie, jakbyśmy już to widzieli – może w jakimś prospekcie? – a błyskawiczne wojaże odbywali właściwie tylko dla sprawdzenia. Tak, wszystko jest na swoim miejscu, rzeźby Thorvaldsena, szczyt Jungfrau, pomnik Ibsena w Oslo i parlament angielski. W porządku, możemy wracać do domu. Świat mieści się w aparacie Kodaka, wspomnienia przesuwają się jak klatki filmu, wszystko jest niewyraźne i zlewa się ze sobą, a wspomnienia z podróży kurczą się do rozmiarów hasła. Podróżny sprzed stu lat jeszcze marzył o świecie jak o trudnym i zarazem wspaniałym przeżyciu, o Petofim i o angielskim parlamencie. Ja dziś zazdroszczę mu tych marzeń.” 1938 (strony 90-91)
Teksty te są w większości zapisem chwili takiej, jaką widział ją Márai. Wielu postronnym obserwatorom sytuacje, które opisywał w swoich zapiskach węgierski pisarz, wydawałyby się nieciekawe i nudne, a na pewno niewarte wzmianki. Jednak dzięki jego umiejętności przeniesienia swoich emocji i intuicji potrafił z tych nic nie znaczących gestów, zachowań stworzyć mikroarcydzieła świadczące o kruchości czasów mu współczesnych, ich pewnej tymczasowości i pulsującego podskórnie niepokoju. Márai przyglądając się światu był w stanie dostrzec bardzo dużo. W drgnieniach, niuansach widzi zapowiedź zmian, pod kolorową powłoką dostrzega szary, często niepokojący obraz ukrytej prawdy.
„Poddałem się ludziom i tak naprawdę tylko oni mnie interesują, pejzaże, egzotyka opadają ze mnie jak liście, sklepik piekarza z Palermo bardziej mnie niepokoi niż tamtejsze muzeum, a tych kilka osób, które sobie wybrałem i chciałbym odkryć, zbadać i poznać, zajmuje mnie daleko bardziej niż kontynenty i cały świat.” 1933 (strony 74-75)
Jednym z bardziej przejmujących tekstów jest relacja ze zjazdu NSDAP w 1933 r., w którym uczestniczy Márai. Jego opis wydarzeń i zachowań zgromadzonych budzi głęboki niepokój. Ciekawe są również felietony dotyczące jego podróży po Bliskim Wschodzie. One również sugerują, że pod powłoką grzeczności i europejskiego obycia prawdziwa natura tamtejszych mieszkańców jest głęboko ukryta. Z tej właśnie podróży pochodzi opis jednego z najoryginalniejszych pomników, o jakim słyszałam. :)
"W starożytności prokonsulowie wiele kradli i dlatego co jakiś czas trzeba było ich zmieniać. Magistrat Leptis Magna ustawił więc na placu głównym pomnik prokonsula bez głowy i rąk; kiedy prokonsul już się dostatecznie nakradł i na jego miejsce przysyłano nowego, po prostu odkręcano od korpusu głowę i ręce odwołanego, a w ich miejsce przykręcano odpowiednie części ciała nowego dostojnika. Samego zaś korpusu nie trzeba było nigdy zmieniać i dzięki temu pomysłowemu systemowi miasto uzyskało niemałe oszczędności." (s. 85)
Na uwagę zasługuje również posłowie Teresy Worowskiej, która również przetłumaczyła teksty zawarte w tym tomiku. Z dużym znawstwem przedstawia nam świat wewnętrzny Máraia, jego dylematy i koleje życia, które miały swój wpływ na wymowę felietonów. Dla czytelnika nieobeznanego z twórczością Máraia jest to nieoceniona pomoc i wskazówka.
Sándor Márai to pisarz operujący pięknym literackim językiem. Jego porównania i opinie utrzymane są w tonie spokojnym i wyważonym, frazy pozornie leniwie toczą się naprzód, a ten język nas czaruje nie tylko elegancją stylu, ale głęboką prawdą życiową. Język to jednak tylko jedna z wielu zalet pisarstwa Máraia. Wiele z jego fraz, zdań, opinii to niemal gotowe ponadczasowe sentencje. Nastrój, jaki stwarza Márai jest magiczny również dla współczesnego czytelnika. Czuję się zresztą trochę niezręcznie pisząc o tej książce. Moje zachęty wydają mi się zgrubne i pokraczne, gdyż mam przekonanie, że zamiast czytać tę notkę, z której ciągle jestem niezadowolona, lepiej sięgnąć po felietony Máraia. Jeśli cenicie sobie elegancję frazy i kulturę słowa z przyjemnością przeczytacie te teksty emanujące wrażliwością na szczegół, drgnienie, które z wielką intuicją przekazuje nam zapowiedzi zmian, które nadchodzą nieubłaganie kładąc kres opisywanemu przez Máraia świata. I choć epoka ta przeminęła bezpowrotnie, ta książka pozwoli odkryć ją na nowo i … zatęsknić.
Sándor Márai (1900–1989), węgierski prozaik, publicysta, felietonista Radia Wolna Europa. Na język polski przetłumaczono m.in. jego "Żar", "Wyznania patrycjusza", "Ziemię! Ziemię!", "Zbuntowanych", "Zazdrosnych", a także "Dziennik" prowadzony w latach 1943–89.
Źródło zdjęcia
Autor: Sándor Márai
Tytuł oryginalny: Podstawą tłumaczenia tekstów były następujące wydania - A negy evszak, Tajak varosok, emberek, Musoron kivul, Kitepett noteszlapok, Vasarnapi kronika, Az irastudo
Wydawnictwo: Zeszyty Literackie
Seria: Podróże
Tłumacz: Teresa Worowska
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 208
Od dawna mnie kusi, przeczytam :-). Swoja droga co by powiedział na dzisiejsze czasy, w których wiele rzeczy można obejrzeć (i nawet zwiedzić) w internecie ;-).
OdpowiedzUsuńDzisiaj wszystko przyspieszyło, a turysta to po prostu jeden z rodzajów konsumenta, który chce coraz szybciej i więcej. :)
UsuńA teraz czytam jego "Dziennik" i choć nie doszłam jeszcze zbyt daleko - polecam!
Piękny i precyzyjny język - tym mnie ujął autor przy pierwszym spotkaniu w "Pierwszej miłości". Obiecałam sobie już wtedy lekturę "Dziennika". Teraz wiem, że "W podróży" również nie ominę...
OdpowiedzUsuńNiemal każda jego książka to perełka. Ja zaczęłam, może niezbyt fortunnie, od "Wyspy", ale i tam był niesamowity klimat, choć całość mnie nie porwała. "Dziennik" zaczęłam wczoraj i nie mogę się oderwać :)
UsuńCzytałem fragmenty zamieszczone w Płaszczu zabójcy, teraz Twoją recenzję i cytaty i mam przekonanie graniczące z pewnością, że "W podróży" będzie mi się podobać i że muszę tę książkę zdobyć. W swoim "Dzienniku" Marai także pisze o podróżach po Ameryce, Kanadzie i Meksyku oraz Europie. Ma niezwykły dar obserwacji i potrafi to co widział w interesujący sposób przenieść na papier.
OdpowiedzUsuńJestem pewna, że "W podróży" trafi w Twój gust. Marai pisze tak przenikliwie, bazując na tak nikłych przesłankach, że trwamy w zachwycie i zdziwieniu. Spędziłam właśnie dwie godziny w podróży (nomen omen:)) z "Dziennikiem". Wspaniała, przejmująca lektura!
UsuńProponuje do Marai'owego zestawu dołożyć wyznania patrycjusza,w których są dzieje sprzed dziennika oraz z czasów W podróży, tyle że dokładniej opisane. A W podróży majstersztykiem jest i basta ;)
OdpowiedzUsuńPewnie, że to majsterszyk:)
UsuńNa półce mam "Żar", za który jakoś nie mogłam się zabrać, choć zewsząd słyszę świetne opinie. "Wyznania patrycjusza" lądują już w moim wirtualnym kajeciku :)
Parę razy przymierzałam się wstępnie do niego, ale jakoś, mimo dobrych chęci, niestety pomijałam.
OdpowiedzUsuńFragment dotyczący podróżowania jest świetny - i jakże celny!
Teksty Maraia, choć napisane w innej epoce, uderzają trafnością i przenikliwością. Naprawdę warto sięgnąć po jego książki. Polecam!
OdpowiedzUsuńTaki typ pisania o podróżach (jaki prezentują Marai, Muratow, Karpiński, Herbert) bardzo mi odpowiada. Książeczka stoi już w poczekalni. I wcale się nie dziwię, iż Wenecja o piątej nad ranem to jest to co wystarczy za całe oglądanie. Z wszystkich podróży do Paryża chyba najbardziej utkwiło mi w pamięci poranne grudniowe spacerowanie pod Operą Garnier (była chyba szósta rano) - zupełnie ciemno, przechodniów niewielu, klimat niespotykany za dnia i w otoczeniu tłumów turystów i przejeżdżających co minutę autobusów, które mają w pobliżu przystanek. Czasami wydaje mi się, że autorzy, którzy potrafili tak dobrze pisać swoje literackie spostrzeżenia odeszli wraz z nadejściem nowego wieku. Jakoś nie mogę się przekonać do tych reportażowych opowieści o miejscach i ludziach.
OdpowiedzUsuńKoniecznie przeczytaj Maraia. Jestem pewna, że i Ty ulegniesz czarowi jego prozy.
UsuńDobry reportaż nie jest zły, aczkolwiek rzeczywiście coraz trudniej o typ wrażliwości prezentowany przez wymienionych przez Ciebie twórców. Z serii Zeszytów Literackich mam jeszcze książkę Claudio Magrisa, której jestem bardzo ciekawa. Na zeszłorocznych targach zetknęłam się jeszcze z książką Matteo Collura "Na Sycylii", na którą pewnie się skuszę, bo z sentymentem wspominam tę piękną wyspę. :)
No i oczywiście nie zapominajmy o Josifie Brodskim i Zbigniewie Herbercie, mistrzach esejów podróżniczych, jeśli mogę je tak roboczo nazwać. :)
UsuńHerberta wspomniałam, natomiast jak mogłam zapomnieć o Brodskim? nie wiem, to zapewne ta niepełnosprawność umysłowa w lekkim stopniu - tak nazywam przypadłość zwaną też sklerozą :( Co do Collura Na Sycylii kupiłam koleżance, która przeczytawszy Muratowa oraz Collura stwierdziła, iż Muratowa czyta się lepiej i jest ciekawszy, aczkolwiek i tamta książka warta poznania, zwłaszcza jak ktoś w Sycylii zakochany (jak moja koleżanka, z którą podzieliłyśmy sferę wpływów i uczuć włoskich jej zostawiając południe, mnie północ z granicą przebiegającą przez Rzym, którym łaskawie podzieliłyśmy się po połowie.
OdpowiedzUsuńA mnie umknął Herbert w Twojej wypowiedzi :)
UsuńDzięki za informację o książce Collura.