Jakimś dziwnym trafem od momentu rozpoczęcia projektu kresowego większość książek, które wpadają mi w ręce niby przypadkiem, dotyczy tematyki Kresów Wschodnich. Nie inaczej jest z książką Piotra Kościńskiego, o której przed wizytą w bibliotece zupełnie nic nie wiedziałam, a której sensacyjno-przygodowa akcja osadzona jest w latach 30-tych XX wieku na polsko-bolszewickiej granicy.
Mało kto chyba wie (ja należałam do tych nieuświadomionych), że w pierwszych latach istnienia Rosji sowieckiej podjęto pewien eksperyment narodowościowy. Otóż z inicjatywy polskich komunistów, Juliana Marchlewskiego i Feliksa Dzierżyńskiego, powołano do życia dwie polskie autonomiczne jednostki administracyjne: Polski Rejon Narodowy im. Juliana Marchlewskiego (czyli „Marchlewszczyznę”) na Ukrainie (obwód wołyński) i Polski Obwód Narodowy im. Feliksa Dzierżyńskiego (tzw. „Dzierżowszczyznę”) na Białorusi (obwód miński). W obu rejonach funkcjonowały polskie szkoły, czytelnie, ukazywały się polskie gazety. Mieszkańcy poddawani byli oczywiście nieustannej propagandzie i zmuszani do kolektywizacji. Eksperyment ten został zakończony po kilku latach, gdy w 1935 r. zlikwidowano Marchlewszczyznę, a w 1938 Dzierżowszczyznę, a ludność obu regionów poddano represjom i przesiedleniom do Kazchstanu likwidując jednocześnie wszelkie instytucje o charakterze narodowym. Stworzenie radzieckiej Polski w miniaturze przestało pasować do planów komunistycznej władzy, a obu inicjatorów stworzenia tych regionów nie było już na świecie.
I właśnie w okresie istnienia Marchlewszczyzny toczy się akcja książki „Przez czerwoną granicę”. Głównym bohaterem jest Franciszek Cybulski ze wsi Janówka położonej niedaleko stolicy regionu Marchlewska (dawniej i obecnie Dowbysz). Ma on dwadzieścia parę lat, pracuje w polskiej czytelni-chacie, gdzie można zapoznać się z polskojęzycznymi gazetami informującymi głównie o prześladowaniach w kapitalistycznej Polsce. Te zbrodnie polskiego reżimu są też głównym tematem organizowanych regularnie pogadanek gości spoza regionu. Wszyscy mieszkańcy żyją biednie i w ciągłej niepewności jutra.
Okazuje się jednak, że niektórym jednostkom lepiej się powodzi. Kuzyn Franka regularnie udaje się na przemyt do Polski, handluje zdobytym w ten sposób towarem, dzięki czemu ma on zupełnie przyzwoite dochody, jak również sporo nie do końca rozpoznanych znajomości w kręgach partyjnych. Franek, mając pewne problemy z powodu niewyparzonego języka i pewne odstawanie od wymaganego profilu „człowieka radzieckiego” dochodzi do wniosku, że chętnie spróbowałby przemytniczego życia, choćby po to, żeby przywieźć z Polski opłatek na właśnie zbliżające się Święta Bożego Narodzenia, które oczywiście będzie obchodzone w wielkiej konspiracji. Historia wyprawy Franka do Polski i jego perypetii, zderzenia rzeczywistości radzieckiej Marchlewszczyzny z życiem w prowincjonalnej nadgranicznej Polski stanowi treść tej opowieści.
Trudno mi powiedzieć, na ile wiernie Autor przedstawił warunki życia mieszkańców Marchlewszczyzny. Z opisu na okładce dowiadujemy się, że inspiracją do napisania książki była opowieść o podobnej wyprawie do Polski po opłatek przez „zieloną granicę” z ZSRR. Sądzę, że materiałów na temat tych tworów jest niewiele, w archiwach zapewne trudno odnaleźć tamtejsze gazety. Piotr Kościński - od wielu lat związany z tematyką wschodnią - wykazuje się niemałą wiedzą o tamtym okresie historii i z dużym zaciekawieniem zapoznałam się z jego wizją tamtych czasów w tym jakże specyficznym i nieznanym bliżej otoczeniu.
Znajdziemy tu niewątpliwą w tamtych czasach atmosferę zagrożenia wśród Polaków, elementy gry wywiadów obu państw, w które wplątani zostaną zwykli ludzie. Duże wrażenie robi również obraz życia nadgranicznej osady zasiedlonej przez żołnierzy KOP (Korpus Ochrony Pogranicza) i ich rodziny. Szczerze mówiąc, mam wątpliwości, czy Franek byłby tak zdeterminowany do powrotu do Janówki jak to jest przedstawione w książce, ale z drugiej strony może wtedy nic jeszcze nie zapowiadało tragicznego końca Marchlewszczyzny i jej mieszkańców.
Chociaż więc język używany przez bohaterów jest bardzo współczesny, a w perypetiach Franka jest nieco zbyt wiele cudownych zbiegów okoliczności, to jednak „Przez czerwoną granicę” jest lekturą, którą mogę z czystym sumieniem polecić wszystkim, których interesuje okres Polski międzywojennej, a zwłaszcza kontaktów z Rosją sowiecką.
P.S. Nie znam innych książek, które dotyczyłyby zagadnienia Marchlewszczyzny bądź Dzierżowszczyzny, będę wdzięczna za sugestie, jeśli ktoś z Was się zetknął z podobnym wydawnictwem.
Książka została przeczytana w ramach projektu Kresy zaklęte w książkach
Piotr Kościński (ur. 1959) - polski dziennikarz, analityk, politolog. Od 1991 do 2013 r. związany z "Rzeczpospolitą", gdzie zajmował się tematyką wschodnią. Od 2013 r. pracuje w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych. Jest autorem trzech powieści poświęconych losom Polaków w sowieckiej Rosji w dwudziestoleciu międzywojennym: "Przez czerwoną granicę" (2008), "Przez czerwony step" (2010), "Przez czerwony wir" (2014)
Autor: Piotr Kościński
Wydawnictwo: LTW
Rok wydania: 2008
Liczba stron: 224
Nic w tym temacie jeszcze nie czytałam, więc chętnie zapoznałabym się z tą książką ;)
OdpowiedzUsuńJak widzę, nie ja jedna po raz pierwszy zetknęłam się z tym tematem. :)
UsuńTemat kompletnie mi nieznany.
OdpowiedzUsuńJak to jednak nasz projekt przyciąga pewne lektury. Czyżby jakiś magnes?
Nie wiem, jak to się dzieje, ale tak jest. Nie czytam obecnie zbyt dużo i nawet jeśli książka nie dotyczy stricte Kresów, to znajdują się tam pewne elementy opisowe dotyczące tych rejonów. :) To chyba jakaś magia. :)
UsuńNo proszę, tak się temat zagrzebał w mrokach dziejów, że pierwsze słyszę. Aż się kolegi historyka zapytam, ciekawe co mi na ten temat opowie. Lubię go wyciągać na spytki, bo jest wspaniałym gawędziarzem, a ja mam darmowe korki z historii :) Szczególnie, gdy piszę recenzję książki historycznej i chcę kilka słów napisać o tle dziejowym, lecę do niego na konsultacje.
OdpowiedzUsuń„Marchlewszczyzna” i „Dzierżowszczyzna” - terra incognita!
Bardzom ciekawa opinii kolegi historyka. :) Inna wersja Dzierżowszczyzny to "Dzierżyńszczyzna", jak podaje Wikipedia :)
UsuńJa tez nic na ten temat nie wiedzialam!
OdpowiedzUsuńNaprawdę się cieszę, że nie jestem osamotniona w swojej niewiedzy. ;) A tak na poważnie, to temat był chyba mocno zakamuflowany.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńW czytelni-chacie królowała, niestety, nachalna propaganda. :( Nawiasem mówiąc, wikipedia podaje, że na Marchlewszczyźnie wprowadzono w polskojęzycznych wydawnictwach uproszczoną ortografię, bez burżuazyjnych podziałów na rz i ż, ó i u, h i ch. Taka ciekawostka. :)
UsuńBardzo ciekawy temat, choć mi również zupełnie nieznany. Książkę widziałam kiedyś w księgarni, ale wtedy jakoś na nią nie zwróciłam uwagi. Teraz wiem, że chętnie przeczytam.
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że w księgarni też bym raczej nie obejrzała jej dokładniej. W bibliotece przeczytałam opis i pomyślałam, że może być ciekawie. Ale książka musiała się spodobać, bo powstały kolejne dwie części przygód Franka.
UsuńZapomniałam też w tekście napisać, że ta książka budzi oczywiste skojarzenia z twórczością Sergiusza Piaseckiego.
Interesujące są takie odkrycia...też się z czymś takim nie spotkałam.
OdpowiedzUsuńJak widać, czytanie poszerza nasz zasób wiedzy. :)
Usuń