„W każdej kobiecie są tajemne głębie, o których sama nawet nic nie wie, dopóki wcześniej czy później coś ich nie wzburzy.” (s. 20)
Od dłuższego czasu intrygowała mnie twórczość Patricka White’a. Nie dlatego, że dostał literackiego Nobla, i nawet nie dlatego, że pochodzi z Australii, która fascynuje swoją tajemniczością i ogromem, ale dlatego, że zetknęłam się z kilkoma intrygującymi opiniami nt. wrażeń z lektury jego książek. Zdawałam sobie sprawę, że książki White’a stanowią spore wyzwanie intelektualne, postanowiłam jednak je podjąć, a na pierwsze spotkanie z niepokornym Australijczykiem wybrałam „Przepaskę z liści”, która – sądząc z opisu – mogła przypaść mi do gustu.
Historia toczy się w 1836 r. Ellen Roxburgh, pochodząca z ubogiej kornwalijskiej rodziny, odwiedza wraz ze swym bogatym, dużo starszym i chorowitym mężem szwagra, Garneta, przystojnego, ale budzącego niepokój mężczyznę, osiadłego na Ziemi Van Diemena (dzisiejsza Tasmania). Ellen i Austin przebywają czas jakiś u Garneta, bracia odnawiają kontakty. Goście z Anglii nawiązują kontakty towarzyskie z tamtejszym (niezbyt licznym) tzw. dobrym towarzystwem. Po jakimś czasie oboje decydują się na dość raptowny powrót niezbyt okazałym statkiem „Bristol Maid”. Prawdę mówiąc jest to dość mało okazała łajba, która wkrótce osiada na rafie, a spośród rozbitków ratuje się jedynie pani Roxburgh, która dołącza do tubylczego plemienia przemierzając wraz z nim spore dystanse. Spotyka na swojej drodze zbiegłego katorżnika, który dołączył do tubylców i pomaga jej on w powrocie do cywilizacji.
Pani Roxburgh jest główną bohaterką powieści i muszę przyznać, że portret nakreślony przez pisarza jest bardzo sugestywny. Od pierwszych stron lektury czuje się jakiś podskórny niepokój w odniesieniu do tej bohaterki. Jest w niej tajemnica i niedopowiedzenie wynikające z jej egzystencji na granicy dwóch światów. W Anglii była prostą dziewczyną, nawykłą do biedy i niedostatku. Małżeństwo z bogatym i pochodzącym z dobrej rodziny mężczyzną wyniosło ją do innej sfery społecznej, do której zwyczajów musiała się dostosować. Za radą teściowej prowadzi dziennik stanowiący powszechną rozrywkę wielkich dam, ale co i rusz pojawiają się tam błędy ortograficzne podkreślające jej obcość. Pani Roxburgh jest kobietą zmysłową, o czym może się przekonać w Tasmanii, ale jednocześnie przestrzega sumiennie wszelkich zasad obowiązujących w towarzystwie. I wreszcie katastrofa, która zmusiła ją nie tylko do pozbycia się ubrania, ale przewartościowała również jej sposób zachowania typowy dla wyższych warstw. Aby przeżyć musiała się dostosować do norm obowiązujących w świecie aborygenów. I robi to znakomicie.
Najbardziej fascynującą częścią lektury jest właśnie pobyt Ellen Roxburgh wśród tubylców. Zdążyliśmy ją nieźle poznać, gdyż katastrofa statku ma miejsce mniej więcej w połowie książki, a jednak obserwowanie procesu jej adaptacji w kompletnie nieznanym miejscu, tak odległym od jej zwykłej egzystencji, budzi naszą fascynację przemieszaną z obawą, lękiem i ciekawością. Tak naprawdę, chyba najtrudniejszym dla niej momentem jest powrót do cywilizacji po przeżyciach związanych z kolejnymi etapami podróży po nieznanym lądzie.
Ta książka i ta bohaterka zostają w pamięci. Początkowo akcja toczy się wolno, niemal ślamazarnie, ale jest to celowe działanie autora, który pozwala nam dzięki temu poznać osobowość Ellen, a dopiero potem jesteśmy świadkami jej stopniowej przemiany duchowej. Swoistym majstersztykiem jest rozmowa dwóch pań z towarzystwa otwierająca powieść. Dopiero, gdy czytamy ją po zakończeniu lektury książki, dociera do nas, że ta właśnie rozmowa sygnalizuje, a może wzbudza w nas, nieuchwytną aurę tajemnicy otaczającej główną bohaterkę.
Gdy czytałam tę książkę przenosiłam się do innego świata wykreowanego przez pisarza. Miała ona wobec mnie jakąś magnetyczną moc pozwalającą na bezpośredni kontakt z Ellen Roxburgh, tak daleką, a pod wieloma względami tak bliską współczesnym kobietom. Może trochę idealizuję, ale książka naprawdę przypadła mi do gustu poprzez swoją odmienność i – mimo rzucającej się w oczy egzotyki – uniwersalność przekazu.
Czy polecam „Przepaskę z liści”? Tak, zdecydowanie. To oryginalna historia o nieco głębszym sensie niż warstwa fabularna. Choć początek może się wydać nieco niemrawy, to druga połowa książki wynagradza wszelkie trudy. Dla mnie jest to zachęta do poznania innych książek Patricka White’a, które, zgodnie z opiniami wielu krytyków, są znacznie trudniejsze w odbiorze niż książka, którą miałam przyjemność przeczytać.
Autor: Patrick White
Tytuł oryginalny: A Fringe of Leaves
Tytuł oryginalny: A Fringe of Leaves
Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy
Seria: Współczesna Proza Światowa
Tłumacz: Maria Skibniewska
Rok wydania: 1980
Liczba stron: 389
Seria: Współczesna Proza Światowa
Tłumacz: Maria Skibniewska
Rok wydania: 1980
Liczba stron: 389
White wykorzystał w powieści autentyczną historię Elizy Fraser. Inną jego powieścią, też zresztą ciekawą, opartą na faktach jest "Voss".
OdpowiedzUsuńWiem, wiem.
Usuń"Vossa" zostawiam sobie na później. "Przepaska..." bardziej mi pasowała na pierwsze spotkanie z pisarstwem White'a. :)
Jeśli zamierzasz kontynuować znajomość to polecam "Wóz ognisty" i "Wiwisekcję", zwłaszcza ta druga robi wrażenie, a "Żywi i umarli" jest chyba najsłabsze z tego co przetłumaczono na polski.
UsuńDziękuję za wskazówkę.
UsuńCzytałam ją przed laty, zdecydowanie zapada w pamięć. White'a polecałam komuś dosłownie przed dwoma dniami i ucieszył mnie Twój wpis, jako niezamierzone a ciekawe nawiązanie do tamtej niedawnej blogowej rozmowy. Czytałam jeszcze "Drzewo człowiecze" i "Wiwisecję".
OdpowiedzUsuńZ książki, o której piszesz, najmocniej chyba zapamiętałam powrót do cywilizacji, drogę i powrót.
Mnie najbardziej zapadł w pamięć pobyt u aborygenów. W ogóle druga część książki jest niesamowicie wciągająca, ale to nagroda za przebrnięcie początku. :)
UsuńKtórą książkę White'a mogłabyś polecić?
Obydwie wspomniane wyżej, zdecydowanie, choć mam wrażenie, że "Wiwisekcja" może być dla Ciebie ciekawsza. Obydwie świetne jako studium samotności i jakiegoś niedopasowania do świata, rozdźwięku (ale jak to u White'a jest wiele różnych warstw opowieści i pewnie każdy zapamięta coś innego). Czytałam jeszcze "Węzeł", ale cóż, memoria fragilis...
UsuńDziękuję! Jak widać, powinnam chyba rozejrzeć się za "Wiwisekcją".
UsuńCzytałam tę książkę ponad...no mniejsza...ale zapisała się w mojej pamięci jako świetna literatura. Pamiętam o czym jest, ale szczegóły umknęły z pamięci. Mam swój stary egzemplarz (okładka jak na Twoim zdjęciu) i niedawno postanowiłam przypomnieć ją sobie, podczas urlopu. Ciekawa jestem jak obiorę ją o lata doświadczeń życiowych bogatsza i o wiele przeczytanych tomów mądrzejsza (optymistycznie zakładając) :).
OdpowiedzUsuńBardzo jestem ciekawa Twojej opinii, ale śmiem przypuszczać, że ta książka chyba nadal będzie Ci się podobać. To naprawdę kawał dobrej literatury.
UsuńBardzo zachęcona. Już sam tytuł intrygujący, ale podkręciłaś atmosferę.
OdpowiedzUsuńLiterackie wyobcowanie na wakacje, biere! ;)
Mam nadzieję, że się nie zawiedziesz. :) Mnie się naprawdę podobało!
UsuńInteresująca opinia.
OdpowiedzUsuńJa też mam White'a na uwadze.
Już czytałam też o innych jego książkach, może przyjdzie i u mnie na niego czas.
To było moje pierwsze spotkanie z tym pisarzem i - nie powiem - czuję się zachęcona do kontynuowania tej znajomości. :)
Usuń