Na nazwisko Zofii Stulgińskiej natknęłam się, gdy szukałam w sieci lektur opisujących życie Polaków w Petersburgu. Opis treści jej książki wręcz mnie zafascynował i byłam uszczęśliwiona, gdy okazało się, że „Gruszki na wierzbie” znajdują się w zasobach mojej biblioteki dzielnicowej.
Zofia Stulgińska może być inspiracją dla osób marzących o napisaniu dobrej książki: jej debiut literacki nastąpił w 1972 r., gdy miała siedemdziesiąt lat! W trzech książkach opisała koleje swego życia, a „Gruszki na wierzbie” stanowią pierwszą część tej barwnej opowieści. Zaprawdę, było, co opisywać. Autorka książki urodziła się w 1902 r. w dobrze sytuowanej polskiej rodzinie, której przedstawiciele zarówno ze strony matki, jak i ojca robili karierę w carskiej Rosji opartą o świetne wykształcenie i osiągnięcia zawodowe. Dziadkiem ze strony matki był Michał Kolankowski, właściciel fabryki rur kamionkowych, ze strony ojca zaś Antoni Stulgiński, dyrektor największej w Rosji papierni należącej do księcia Paskiewicza, potomka pogromcy Polaków w 1863 r. Obie rodziny dobrze się zasłużyły w powstaniu styczniowym, a jej przedstawiciele mimo prześladowań nie ugięli się i podjęli walkę o swój dobrobyt bazując na starannym wykształceniu.
Zofia urodziła się na rosyjskiej prowincji, gdzie pracował jej ojciec. Po kilku latach jej rodzina przeniosła się do Petersburga, gdzie żyła naprawdę na wysokiej stopie. Opis spotkań towarzyskich, toalet, nauki pod opieką kolejnych zagranicznych guwernantek daje pojęcie, co znaczył dobrobyt w tamtych czasach. Wybuch wojny nie zmienił znacząco trybu życia rodziny. Może tylko miał wpływ na miejsce wakacyjnego wypoczynku, gdyż z uwagi na działania wojenne, nie jeździli wtedy na Kresy, do posiadłości dziadków Stulgińskich, lecz do Finlandii. Tam właśnie zastała ich rewolucja 1917 r. Po kilkuletnim pobycie w fińskich pensjonatach i stopniowym wyprzedawaniu uratowanych kosztowności, Zofia z matką wyjechały do odrodzonej Polski, gdzie wkrótce dołączył do nich ojciec. Rodzina Stulgińskich osiadła w Bydgoszczy. Zofia uczyła się w warszawskich szkołach, ale nie podjęła studiów. Chcąc się wyrwać z domu rodzinnego wcześnie wyszła za mąż i osiadła w Gdańsku, gdzie mogła obserwować dominację niemczyzny i narodziny portu w Gdyni. Podróżowała często do Warszawy, do starych znajomych, dzięki którym obracała się w wysokich kręgach wojskowych skupionych m.in. wokół gen. Kazimierza Sosnkowskiego, którego żoną została jednak z jej koleżanek z okresu petersburskiego. Po kilku latach Zofia postanowiła opuścić męża. Rozwiodła się z nim, wyszła za drugiego i wyjechała z nim na placówkę dyplomatyczną do Paryża, a następnie do Rumunii, gdzie rozpadł się również ten związek…
Już samo tylko pobieżne streszczenie losów Stulgińskiej robi wrażenie. W dodatku, książka napisana jest pięknym, soczystym językiem. Autorka dokładnie odtwarza koleje swego życia, pisząc odważnie i bez ogródek o najintymniejszych sprawach, co czasem może być nieco kontrowersyjne. W swojej opowieści często wypowiada się negatywnie o członkach swojej najbliższej rodziny. Największym „czarnym charakterem” jest ojciec Włodzimierz, którego opisuje jako brutala i egoistycznego człowieka, który nie darzył swojej jedynej córki sympatią. Nie wiemy, czy była to prawda, czy też górę wzięły uprzedzenia i animozje rodzinne, którym autorka dała wyraz pod koniec życia. Szczerze jednak powiem, że skłaniałabym się do twierdzenia, że autorka posunęła się trochę za daleko w krytykowaniu przedstawicieli własnej rodziny. Z dużą niechęcią i lekko tylko skrywaną pogardą wypowiada się m. in. o dziadku ze strony matki. Mimo jego niezaprzeczalnych osiągnięć zawodowych zarzuca mu skupienie na sprawach pieniężnych i zruszczenie, czego wyrazem była nieumiejętność posługiwania się poprawną polszczyzną. Tyle, że w carskiej Rosji Kolankowski był „kimś” i mimo swojego pochodzenia osiągnął wymierny sukces. Pomimo złej polszczyzny, skażonej rusycyzmami, obie swoje córki wychował na polskie patriotki, ale tego autorka nie zauważa delektując się klęską dziadka, który przeżył koniec swojego świata, a w zamęcie rewolucyjnym stracił cały swój majątek okazując się niedostatecznie przewidujący, aby choć uratować pochowane w sejfach kosztowności.
Wydaje się, że osobowość Zofii Stulgińskiej nie była łatwa. Uwagę zwraca jej egocentryzm, skupienie na własnych odczuciach, niechęciach i ansach. Choć w momencie wybuchu rewolucji miała 14 lat nie widać niemal żadnego zainteresowania sprawami, które miały miejsce w niedalekim od Finlandii Piotrogradzie. Podczas swojej dorosłości również wielokrotnie podkreśla, że polityką się nie interesuje, w związku z czym jej tekst dotyczy głównie jej osobistych przeżyć. Trudno mi było się utożsamiać z bohaterką, gdyż mam zupełnie odmienny temperament, chyba brakuje mi tej awanturniczej żyłki, która sprawiała, że wiele jej posunięć życiowych budziło moje zdumienie. Jednak muszę przyznać, że mimo tego niezrozumienia bohaterki książkę czyta się świetnie, a styl jej opowieści zaciekawia i zachęca do dalszej lektury.
Mimo skupienia na własnych sprawach Stulgińska – jakby mimochodem – opowiada nam też o teraźniejszości, w której żyła. Możemy się dowiedzieć m.in. jak załatwiało się rozwody w II RP, jak szukało się pracy w okresie kryzysu ekonomicznego, czy jak wyglądały stosunki służbowe na placówce dyplomatycznej. Bohaterka mocno się miota i w sferze uczuciowej, i prywatnej. Wydaje się, że jej wyobrażenie „idealnego życia” jest znacząco odmienne od rzeczywistości, która ją otacza, co skłania ją do gonienia, często bezprzytomnego, za przysłowiowymi „gruszkami na wierzbie”.
Książka kończy się w momencie, gdy autorka stoi na rozdrożu będąc dwukrotną rozwódką, bez kolejnego męża na horyzoncie. Nic więc dziwnego, że na pewno przeczytam kolejną część wspomnień licząc na podobnie apetyczną lekturę, jaka była moim udziałem w przypadku „Gruszek na wierzbie”. Można tylko wyrazić żal, że Zofia Stulgińska, posiadająca niewątpliwy talent pisarski, nie rozwijała go wcześniej.
Zofia Stulgińska (1902-84) - dziennikarka, tłumaczka, pisarka. W roli pisarki debiutowała w 1972 r. wydając "Gruszki na wierzbie". Kolejne książki wspomnieniowe ukazały się w 1980 r. ("Mąż z ogłoszenia") i pośmiertnie w 1985 r. ("Czek bez pokrycia").
Autor: Zofia Stulgińska
Wydawnictwo: Czytelnik
Liczba stron:
Niezwykle interesujacy tekst o niezwykle interesujacej osobie. Dziekuje za jej przyblizenie. Raczej nie bede miala sposobnosci przeczytac sama, ale z checia bede czytac o jej dalszych losach u Ciebie, jesli zdecydujesz sie kiedys na ich przeczytanie i opisanie.
OdpowiedzUsuńDzięki! Drugą część wspomnień już wypożyczyłam, ale jeszcze czeka na swoją kolej :) A książkę tę czyta się naprawdę z dużym zainteresowaniem mimo że czasem działania autorki/bohaterki nieco mnie dziwiły. :)
UsuńBede cierpliwie czekac, az o niej napiszesz :)
UsuńPo Twojej recenzji nabrałam ochoty na tą lekturę. Szczególnie zainteresowana jestem czasami II RP ;)
OdpowiedzUsuńPolecam! II RP jest odmalowana ciekawie, chociaż książka była wydana w PRL-u. :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńPamiętam książkę Ludwika Bazylowa "Polacy w Petersburgu" - popularnonaukowa, bardzo ciekawa.
UsuńMario, książkę można też kupić na allegro, a podejrzewam, że chyba by Ci się spodobała, gdyż Stulgińska prowadzi swą opowieść z dużym talentem i "bez krępacji" :)
UsuńPonieważ Bydgoszcz jest Ci chyba bliska zamieszczam poniżej link do artykułu o ojcu Zofii Stulgińskiej z Gazety Pomorskiej: http://www.pomorska.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20080228/ALBUMY01/612403587
Pozdrawiam!
Magdaleno, książkę Bazylowa przeglądałam w bibliotece i mam ją w planach, póki co jednak trochę mnie onieśmieliła objętość tego tomu i jego dość pokaźny ciężar;)
UsuńPetersburg, Gdańsk, Paryż- już mi się podoba, lecę i ja sprawdzać biblioteczne zasoby
OdpowiedzUsuńJest, tylko w jakiejś odległej fili :)
OdpowiedzUsuńJeśli znajdziesz chwilę, by udać się do tej filii, to szczerze polecam tę książkę. W moich bibliotekach nie jest rozchwytywana, a więc będziesz mogła oddać się lekturze bez konieczności szybkiego zwrotu ;)
UsuńU mnie ma 15 wypożyczeń, więc też kolejki się nie ustawiają
UsuńNo widzisz. Nic, tylko pożyczać :)
UsuńA ja pochwalę się, że mam w domu trzy książki Stulgińskiej kupione kiedyś w antykwariacie za bezcen. Na razie czytałam tylko "Czek bez pokrycia", który bardzo, bardzo mi się podobał. Ale czytałam tę książkę jako powieść, nie miałam pojęcia, że to część autobiograficznego cyklu :)
OdpowiedzUsuńTwoja opinia chyba potwierdza moją tezę o niepospolitym talencie pisarskim Zofii Stulgińskiej, jak i o arcyciekawych kolejach losu. :) Fajnie, że masz te książki na półce, ja muszę polegać na moich bibliotekach :)
UsuńMoże czekała, aż wszyscy umrą, żeby się nikomu nie narazić :D
OdpowiedzUsuńA tak serio, zapisuję sobie autorkę i będę pamiętać :)
Ciekawa hipoteza i chyba jest coś na rzeczy mając na uwadze zawartą w książce sporą ilość krytycyzmu wobec bliskich. ;)
UsuńTeż nabrałam chęci na przeczytanie, sama jestem ciekawa, czy cokolwiek znajdę w swojej bibliotece dzielnicowej.
OdpowiedzUsuńFakt debiutu literackiego w tak późnym wieku jest bardzo pocieszający i daje nadzieję, że nigdy nie jest za późno :)
Polecam, to naprawdę niezła książka, a dość słabo znana. Tak późny debiut może podnieść na duchu każdego;)
Usuń