Profesor Anna Pawełczyńska, uznany socjolog kultury, nie wahający się ferować odmiennych od dominującego przekazu sądów i analiz, postanowiła spisać historię swojej rodziny, aby ocalić od zapomnienia te obrazy i resztki, które się jeszcze zachowały w ludzkiej pamięci. Książka ta zwróciła moją uwagę już jakiś czas temu, ale dopiero teraz udało mi się ją zdobyć i przeczytać.
Autorka opisuje przede wszystkim rodzinę ze strony matki, Zofii Pawełczyńskiej, która wywodziła się z Podola, a dokładniej z okolic Latyczowa. Wynika to głównie z faktu zachowania wielu dokumentów, zapisków, wspomnień świadczących o życiu rodziny Ruszczyców oraz powiązanych z nimi krewniaków. Autorka opierała się na wspomnieniach matki, która – choć na Podolu spędziła tylko pierwsze dwadzieścia lat ze swojego 84-letniego życia – to jednak z tamtym życiem wiązało się najwięcej przywoływanych wspomnień i wzruszeń, a Podole było krainą dzieciństwa i młodości, z którą nic z późniejszego życia nie mogło się równać. Zofia Pawełczyńska pozostawiła po sobie zapisane wspomnienia z tych lat, autorka miała również dostęp do arcyciekawych zapisków babci dokumentujących codzienne życie średnio zamożnej kresowej rodziny szlacheckiej. Zachowały się one przypadkowo, ale dzięki nim można mieć wgląd w strukturę wydatków na gospodarstwo w kresowym dworku, w którym specjalnie się nie przelewało, ale przy rozsądnym gospodarowaniu dało się odłożyć co nieco.
Poza zupełnymi drobiazgami uratowanymi z pożogi 1920 roku, kiedy to młodzi Pawełczyńscy wraz z babcią autorki zdecydowali się uciekać do Pruszkowa, gdzie od tamtej pory mieszkali, zachowane zostały również niektóre dokumenty urzędowe poświadczające własność do ich dworku czy dokumentujące transakcje rodzinne. Uchodźcy niewątpliwie liczyli, że będzie szansa powrotu na ojcowiznę, my wiemy, że ich nadzieje się nie ziściły...
Wspomnienia dotyczą losów rodzin Ruszczyców, Gdowskich, Dyakowskich, Czerkawskich, Czarkowskich i innych oraz dworów i wsi: Rosochy, Buhłaje, Budy Rososkie, Dyakowice, Czereszenka, Czahary itd. Autorka przedstawia obraz życia we dworkach szlacheckich i stosunków rodzinnych swoich przodków w końcu XIX wieku i na początku XX wieku. Potem opisuje losy rodzinne po rewolucji 1917 roku, kiedy niektórzy z członków rozgałęzionej rodziny straciło życie w pogromach, część uciekła do Polski, a niektórzy zostali w Związku Sowieckim.
Książka dzieli się na dwie części. „Testament prababki” opowiada historię rodziny do 1917 roku, kiedy odczytaniem testamentu seniorki rodu symbolicznie kończy się dawna epoka. Druga część zatytułowana „Na cztery wiatry” opowiada o dziejach rodziny po 1917 r., kiedy nastał czas zamętu i zawirowań dziejowych rozdzielając rodzinę na zawsze.
Galeria postaci krewnych, kuzynów jest bardzo bogata. Mimo załączonych tablic genealogicznych łatwo się pogubić w koligacjach rodzinnych. Nie jest to jednak najważniejsze. Dzięki przywołaniu jednostkowych losów najpierw rozpościera się przed nami panorama uporządkowanego życia rodzinnego rodzin szlacheckich na Podolu, potem jesteśmy świadkami tułaczki rewolucyjno – wojennej często z elementami tragicznymi, a na koniec odbudowywania swego życia na nowo w odrodzonej Polsce. Szczególny szacunek wzbudza osoba dziadka autorki ze strony matki Konstantego Ruszczyca, który mimo zakrętów dziejowych, nie do końca udanego życia rodzinnego naznaczonego separacją z żoną i śmiercią dwóch synów potrafił znaleźć w sobie energię i entuzjazm do budowania swego życia od nowa i do radzenia sobie z nową rzeczywistością, gdy jego mała ojczyzna zniknęła. Do walki o Polskę nikt go nie musiał przekonywać.
Dzięki zachowanym listom możemy poznać tragiczne dzieje jednej z ciotek, która nie zdążyła uciec przed rewolucją. Z treści listów jasno wynika, że w miarę upływu czasu, kolejnych szykan, aresztowań jej i jej męża, obojga starszych i schorowanych, zupełnie osamotnionych ludzi, ich horyzont życiowy ograniczył się do kwestii zaspokojenia najbardziej rudymentarnych potrzeb: jedzenie i kąt do spania. Ciągle groziło im więzienie, zakaz pracy, niemożność zdobycia jakiegokolwiek grosza na życie. Ostatni list nadszedł w 1937 r. Jej los pozostał nieznany….
W drugiej części wspomnień autorka opisuje również rodzinę ze strony ojca, o której ma dużo mniej informacji i z którą również czuła się mniej związana. W pamięci czytelnika pozostaje głównie ojciec autorki, Henryk Pawełczyński, dobry, zaradny człowiek, który nie chciał być żołnierzem, ale życie go zmusiło do udziału w dwóch wojnach… Takie to były czasy, niewątpliwie ciekawe, ale burzliwe, niespokojne, niosące ze sobą zagładę dawnego świata. Kłania się tu słynne zawołanie „Obyś żył w ciekawych czasach!”…
Ważną rolę odgrywa opisana przez autorkę więź łącząca kresową część rodziny, nieustanne wymienianie się informacjami, kto gdzie mieszka, co się stało z krewniakami. Już od czasów dzieciństwa krewni ze strony matki autorki utrzymywali kontakt wspierając się wzajemnie. Przy okazji spotkań rodzinnych opowiadano dzieje rodziny, wspominano podolską krainę, nic więc dziwnego, że te opowieści zapadły profesor Pawełczyńskiej w pamięć i przyczyniły się do wzbogacenia tej opowieści. Niewątpliwie miały też wpływ na ukształtowanie osobowości przedstawicieli najmłodszego pokolenia rodziny, tych, którzy nigdy nie poznali Podola…
Jak gorzko zauważa jeden z Podolaków, który często odwiedzał dom Pawełczyńskich „Nasz świat się skończył, skończyła się kultura, tradycja, obyczaj, rodzina, ojcowizna. Skończyło się wszystko, na co potrzeba ludzkiej troski, wiary, nadziei, miłości i szczodrości w ofiarowaniu wysiłku i czasu, w którym to, co piękne i dobre, rozwija się, rośnie, nabiera kształtu.” (s. 387)
Ostatni rozdział, nie bez powodu zatytułowany „Requiem dla Ojczyzny”, to swoiste pożegnanie i właśnie swoiste requiem profesor Pawełczyńskiej odnoszące się do współczesności i wyrażające żal za minionym światem, jego patriotyczną tradycją. To też skarga na współczesny upadek obyczajów i zanik pamięci o przeszłości.
Ta książka, tak bogata w treści i emocje, wywołała we mnie olbrzymią falę wzruszenia i tęsknoty za tym, co zostało utracone i pogrzebane przez kapryśną panią Historię. Choć nie mam korzeni kresowych, ta lektura bardzo mnie poruszyła. Jakbym dopiero teraz uświadomiła sobie ogrom tragedii ludzkich poplątanych losów, co spowodowała zawierucha dziejowa w 1917 r. Uderzający kontrast między poukładanym życiem odbijającym się w skrupulatnych rachunkach babci Ruszczycowej a bezprzykładną i okrutną siła rewolucyjnych watah, które parły do zniszczenia i grabieży. Może to mnie tak uderzyło i poruszyło. Wiadomo, że sytuacja narodowościowa na dalekich Kresach Rzeczypospolitej nie była sielankowa, ale Polacy podczas trwania władzy cara nie należeli do nacji uprzywilejowanych, czego przykładem były represje po powstaniu styczniowym, niemożność sprzedaży majątku osobie narodowości polskiej, zakaz uczenia po polsku etc. Można tylko by dumnym z faktu przetrwania poczucia polskości wśród naszych rodaków, nawet na najdalszych Kresach Wschodnich mimo tak dużego nasilenia metod rusyfikacji.
Do momentu przeczytania tej książki Podole było dla mnie tylko jakąś odległą krainą, luźno powiązaną z Rzeczpospolitą. Teraz wiem, że to było mylne wrażenie, a polscy mieszkańcy najdalszych Kresów Wschodnich, często niezbyt zamożni, ale zwykle dbający o swoje gospodarstwo i dobrobyt, niejednokrotnie przypłacili życiem swoje przywiązanie do polskości. Bo ginęli tylko z tego jednego powodu: byli Polakami, czy też raczej Lachami...
Książka godna polecenia wszystkim, którzy interesują się historią Polski i naszym dziedzictwem, zwłaszcza kresowym.
Wspomnienia dotyczą losów rodzin Ruszczyców, Gdowskich, Dyakowskich, Czerkawskich, Czarkowskich i innych oraz dworów i wsi: Rosochy, Buhłaje, Budy Rososkie, Dyakowice, Czereszenka, Czahary itd. Autorka przedstawia obraz życia we dworkach szlacheckich i stosunków rodzinnych swoich przodków w końcu XIX wieku i na początku XX wieku. Potem opisuje losy rodzinne po rewolucji 1917 roku, kiedy niektórzy z członków rozgałęzionej rodziny straciło życie w pogromach, część uciekła do Polski, a niektórzy zostali w Związku Sowieckim.
Książka dzieli się na dwie części. „Testament prababki” opowiada historię rodziny do 1917 roku, kiedy odczytaniem testamentu seniorki rodu symbolicznie kończy się dawna epoka. Druga część zatytułowana „Na cztery wiatry” opowiada o dziejach rodziny po 1917 r., kiedy nastał czas zamętu i zawirowań dziejowych rozdzielając rodzinę na zawsze.
Galeria postaci krewnych, kuzynów jest bardzo bogata. Mimo załączonych tablic genealogicznych łatwo się pogubić w koligacjach rodzinnych. Nie jest to jednak najważniejsze. Dzięki przywołaniu jednostkowych losów najpierw rozpościera się przed nami panorama uporządkowanego życia rodzinnego rodzin szlacheckich na Podolu, potem jesteśmy świadkami tułaczki rewolucyjno – wojennej często z elementami tragicznymi, a na koniec odbudowywania swego życia na nowo w odrodzonej Polsce. Szczególny szacunek wzbudza osoba dziadka autorki ze strony matki Konstantego Ruszczyca, który mimo zakrętów dziejowych, nie do końca udanego życia rodzinnego naznaczonego separacją z żoną i śmiercią dwóch synów potrafił znaleźć w sobie energię i entuzjazm do budowania swego życia od nowa i do radzenia sobie z nową rzeczywistością, gdy jego mała ojczyzna zniknęła. Do walki o Polskę nikt go nie musiał przekonywać.
Dzięki zachowanym listom możemy poznać tragiczne dzieje jednej z ciotek, która nie zdążyła uciec przed rewolucją. Z treści listów jasno wynika, że w miarę upływu czasu, kolejnych szykan, aresztowań jej i jej męża, obojga starszych i schorowanych, zupełnie osamotnionych ludzi, ich horyzont życiowy ograniczył się do kwestii zaspokojenia najbardziej rudymentarnych potrzeb: jedzenie i kąt do spania. Ciągle groziło im więzienie, zakaz pracy, niemożność zdobycia jakiegokolwiek grosza na życie. Ostatni list nadszedł w 1937 r. Jej los pozostał nieznany….
W drugiej części wspomnień autorka opisuje również rodzinę ze strony ojca, o której ma dużo mniej informacji i z którą również czuła się mniej związana. W pamięci czytelnika pozostaje głównie ojciec autorki, Henryk Pawełczyński, dobry, zaradny człowiek, który nie chciał być żołnierzem, ale życie go zmusiło do udziału w dwóch wojnach… Takie to były czasy, niewątpliwie ciekawe, ale burzliwe, niespokojne, niosące ze sobą zagładę dawnego świata. Kłania się tu słynne zawołanie „Obyś żył w ciekawych czasach!”…
Ważną rolę odgrywa opisana przez autorkę więź łącząca kresową część rodziny, nieustanne wymienianie się informacjami, kto gdzie mieszka, co się stało z krewniakami. Już od czasów dzieciństwa krewni ze strony matki autorki utrzymywali kontakt wspierając się wzajemnie. Przy okazji spotkań rodzinnych opowiadano dzieje rodziny, wspominano podolską krainę, nic więc dziwnego, że te opowieści zapadły profesor Pawełczyńskiej w pamięć i przyczyniły się do wzbogacenia tej opowieści. Niewątpliwie miały też wpływ na ukształtowanie osobowości przedstawicieli najmłodszego pokolenia rodziny, tych, którzy nigdy nie poznali Podola…
Jak gorzko zauważa jeden z Podolaków, który często odwiedzał dom Pawełczyńskich „Nasz świat się skończył, skończyła się kultura, tradycja, obyczaj, rodzina, ojcowizna. Skończyło się wszystko, na co potrzeba ludzkiej troski, wiary, nadziei, miłości i szczodrości w ofiarowaniu wysiłku i czasu, w którym to, co piękne i dobre, rozwija się, rośnie, nabiera kształtu.” (s. 387)
Ostatni rozdział, nie bez powodu zatytułowany „Requiem dla Ojczyzny”, to swoiste pożegnanie i właśnie swoiste requiem profesor Pawełczyńskiej odnoszące się do współczesności i wyrażające żal za minionym światem, jego patriotyczną tradycją. To też skarga na współczesny upadek obyczajów i zanik pamięci o przeszłości.
Ta książka, tak bogata w treści i emocje, wywołała we mnie olbrzymią falę wzruszenia i tęsknoty za tym, co zostało utracone i pogrzebane przez kapryśną panią Historię. Choć nie mam korzeni kresowych, ta lektura bardzo mnie poruszyła. Jakbym dopiero teraz uświadomiła sobie ogrom tragedii ludzkich poplątanych losów, co spowodowała zawierucha dziejowa w 1917 r. Uderzający kontrast między poukładanym życiem odbijającym się w skrupulatnych rachunkach babci Ruszczycowej a bezprzykładną i okrutną siła rewolucyjnych watah, które parły do zniszczenia i grabieży. Może to mnie tak uderzyło i poruszyło. Wiadomo, że sytuacja narodowościowa na dalekich Kresach Rzeczypospolitej nie była sielankowa, ale Polacy podczas trwania władzy cara nie należeli do nacji uprzywilejowanych, czego przykładem były represje po powstaniu styczniowym, niemożność sprzedaży majątku osobie narodowości polskiej, zakaz uczenia po polsku etc. Można tylko by dumnym z faktu przetrwania poczucia polskości wśród naszych rodaków, nawet na najdalszych Kresach Wschodnich mimo tak dużego nasilenia metod rusyfikacji.
Do momentu przeczytania tej książki Podole było dla mnie tylko jakąś odległą krainą, luźno powiązaną z Rzeczpospolitą. Teraz wiem, że to było mylne wrażenie, a polscy mieszkańcy najdalszych Kresów Wschodnich, często niezbyt zamożni, ale zwykle dbający o swoje gospodarstwo i dobrobyt, niejednokrotnie przypłacili życiem swoje przywiązanie do polskości. Bo ginęli tylko z tego jednego powodu: byli Polakami, czy też raczej Lachami...
Książka godna polecenia wszystkim, którzy interesują się historią Polski i naszym dziedzictwem, zwłaszcza kresowym.
Anna Pawełczyńska (1922-2014) - polska socjolog kultury, profesor nauk humanistycznych. W czasie II wojny światowej w konspiracji, należała do Armii Krajowej. Aresztowana w 1942 r., była więziona na Pawiaku, później wywieziona do obozu Auschwitz Birkenau, następnie do obozu w Niemczech, gdzie zastał ją koniec wojny. Wróciła do kraju w 1945 r. Po wojnie studiowała socjologię. Była współzałożycielką i pierwszym dyrektorem Ośrodka Badania Opinii Publicznej. Autorka i współautorka 25 książek i opracowań. W 1976 r. podpisała jeden z listów otwartych przeciwko wpisaniu przyjaźni z ZSRR do Konstytucji PRL. Autorka książek wspomnieniowych: "Koniec kresowego świata" i "Koni żal".
Autor: Anna Pawełczyńska
Wydawnictwo: Test
Rok wydania: 2005
Liczba stron: 424
Muszę o tej pozycji wspomnieć mojej mamie.
OdpowiedzUsuńJeśli Wasza rodzina miała podobne doświadczenia, to na pewno warto przeczytać.
UsuńCzęść mojej rodziny też pochodzi z Kresów. Chętnie przeczytałabym tę książkę :)
OdpowiedzUsuńW takim razie na pewno warto się zapoznać, choć ta podolska historia jest bardziej odsunięta w czasie niż Kresy II RP.
UsuńTo wielka postać, wspomnienie o prof. Pawełczyńskiej:
OdpowiedzUsuńhttp://wpolityce.pl/spoleczenstwo/201699-odeszla-prof-anna-pawelczynska-wielka-patriotka-i-wybitna-socjolog-kultury-do-konca-swoich-dni-walczyla-o-wolna-polske
To było moje pierwsze spotkanie z twórczością Autorki, nie muszę dodawać, że nader udane. Dobrze, że zdecydowała się na spisanie swoich wspomnień...
UsuńMoże zainteresują Cię inne "profesorskie" wspomnienia Kresowe "Świat rzeczywisty - świat zapomniany. Losy Polaków we Lwowie" Anny Czekanowskiej i "Po wyzwoleniu 1944-1956" Barbary Skargi, z tym że w tym drugim przypadku nie są to wspomnienia z kresów a z zesłania.
OdpowiedzUsuńDziękuję za te tytuły, nie znałam ich. Na szczęście "Koniec kresowego świata" nie jest pisany w typowym "profesorskim" stylu.;)
UsuńMój błąd - nie chodziło mi o styl tylko autorki, w końcu noblesse oblige, choć ostatnio okazuje się, że i ta maksyma się nie sprawdza.
UsuńZdecydowanie ta maksyma zdaje się obowiązywać w coraz węższych kręgach.
UsuńKsiążki prof. Pawełczyńskiej są od dawna na mojej liście lektur. Muszę kiedyś w końcu znaleźć czas, by je przeczytać.
OdpowiedzUsuńTytuły od Marlowa też mnie zainteresowały.
Tyle jest wspaniałych książek, a czasu nie przybywa. :)
Usuń