Ta książka wzbudziła moje zainteresowanie już w momencie premiery. Zgodnie ze swoim życzeniem dostałam ją w prezencie i…. stała sobie na półce aż do tej pory. Gdy w końcu zaczęłam ją czytać (i oglądać!) nie mogłam się oderwać, co więcej, moi domownicy również zaczęli ją od razu podczytywać. A co jest takiego w tej książce, że wzbudza takie zainteresowanie i mojej mamy, byłej nauczycielki, i mojego męża, eksperta nauk technicznych?
Trzeba zacząć od tego, że książka prezentuje wybór tekstów anonimowego inżyniera z Poznania, który, oddelegowany przez Polskie Koleje Państwowe do wschodnich województw II RP w celu nadzoru i analizy potencjalnych usprawnień funkcjonowania sieci kolejowych, regularnie pisuje do nastoletniej córki kartki i liściki przybliżając jej specyfikę ziem, które odwiedza. Inżynier przemierza Kresy wzdłuż i wszerz opisując miejsca, krajobrazy i ludzi, z którymi się spotkał lub o których słyszał. W jego przekonaniu te informacje mogą stanowić dla córki ciekawy przykład zróżnicowania ziem polskich pod względem geograficznym i obyczajowymi. Zwraca jej także często uwagę, że informacje te mogą być przydatne w jej harcerskiej służbie.
Piotr Jamski dokonał wyboru korespodencji i opatrzył je zdjęciami. Nie zawsze są to rzeczywiste pocztówki wysyłane przez inżyniera. Czasem fotografie są dobrane przez Piotra Jamskiego, głównie ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego. Korespondencja inżyniera pochodzi z lat 1932-39. Ostatni list datowany jest na marzec 1939 r. Ponieważ autor korespondencji dużo podróżował Redakcja tego wydawnictwa musiała sobie postawić pytanie, w jaki sposób zaprezentować ten tekst. Wybrano opcję nie chronologiczną, a geograficzną, tzn. poznajemy poszczególne wschodnie województwa, które odwiedzał inżynier, a więc: wileńskie, nowogródzkie, białostockie, poleskie, wołyńskie, lwowskie, stanisławowskie i tarnopolskie. Kolejne opisywane miejsca w ramach województw umieszczone są w porządku alfabetycznym. Każda notka zawiera list, zdjęcie oraz datę nadania listu w postaci wyraźnego stempla pocztowego z miejscem i datą dzienną. Chronologicznie zamieszczone są jedynie dwa listy: pierwszy i ostatni z kolekcji, które otwierają i zamykają tę publikację.
Przyznam, że taka prezentacja tych listów mi odpowiada, gdyż układa się pewną zamkniętą całość. W listach nie ma istotnych wątków osobistych, które utrudniałyby czytelnikowi lekturę i dlatego można się skupić na treści, czyli relacji z miejsc, które już nie leżą w naszych granicach, a ich odwiedzenie wymaga obecnie pewnego wysiłku. Inżynier relacjonuje córce swoje spostrzeżenia, czasem w formie niemal reportażu, niekiedy z nutką dydaktyzmu. Tym, co mnie jednak najbardziej uderzyło w tej korespondencji to nieposkromiona ciekawość i chęć dowiedzenia się i zobaczenia jak najwięcej. Autor listów był osobą w średnim wieku, skoro miał nastoletnią córkę, ale nie przeszkadza mu to przedsiębrać wycieczek w góry, poza miasto, jechać do miejsc, o których słyszał, że są ciekawe lub, które chciał zobaczyć mając w pamięci lekturę ukochanych książek. Dzięki takiemu podejściu te teksty są autentyczne i naprawdę ciekawe, pokazujące świat, którego już nie ma i do którego nie ma powrotu. Dziś możemy już tylko obejrzeć marne okruchy, gdyż większość z tych miejsc bezpowrotnie straciło swój przedwojenny charakter bądź już ich nie ma.
W pamięci pozostało mi wzruszenie autora, gdy pojechał do Bohatyrowicz śladami „Nad Niemnem” czy na grób Franciszka Karpińskiego w Łyskowie. Dzięki niemu możemy również odwiedzić pracownię Jana Bułhaka, najsłynniejszego przedwojennego fotografika, być niemal świadkiem przewożenia trumny z ciałem króla Stanisława Augusta do Wołczyna, posłuchać relacji z drugiej ręki o sir Antonie Carton de Wiarcie, jednookim i jednorękim generale, który upodobał sobie poleskie mokradła. Inżynier nie uchyla się też od aktywności fizycznej podejmując wypady do kresowych uzdrowisk czy w góry, jak np. kiedy odwiedził obserwatorium meteorologiczno-astronomiczne na górze Pop Iwan w Czarnohorach. W tym przypadku zastrzegł się zresztą, że to ostatnia taka wycieczka, bo zbyt dużo wysiłku go to kosztowało, a przy okazji opisał nam warunki funkcjonowania rodziny dyrektora obserwatorium: „Midowiczowie to najwyżej chyba egzystująca polska rodzina, ponad dwa kilometry od poziomu morza. Pani Antonina wylicza: „Do sklepu mamy dwadzieścia kilometrów, do lekarza pięćdziesiąt, a do stacji kolejowej sto dwadzieścia… Ale za to najbliższy podobny widok z sypialni znajduje się w szwajcarskich Alpach.” (s. 198)
Dla mnie ta książka oznaczała również powrót do miejsc, które poznałam podczas swojego wyjazdu na Białoruś (Budsław, Nowogródek, Grodno, Bohatyrowicze, jezioro Świteź), a także do niedawnych lektur, np. Nadberezyńców, gdy Autor listów wspomina rozmowę z pewnym dyżurnym pochodzącym znad Berezyny, którego spotkał w Borysławiu: „Ten dyżurny to niezwykle dla mnie miła osoba i zawsze ciekawych rzeczy od niego się dowiaduję o tej części dawnej Rzeczpospolitej, która obecnie nie jest w naszych granicach. Pochodzi on zza Mińska, ale zaraz po wojnie, chcąc pod Polską żyć i pracować, porzucił ojcowiznę. (…) „W roku 1920 jeszcze miałem nadzieję, ale inaczej kordon poprowadzono i dziś sprawa zdaje się całkiem zamkniona.” Lubię te nasze wieczorynki i wartkie opowieści kresowym językiem: o festach w Wończy, o białych procesjach w Bobrujsku, o legionach generała Muśnickiego, o zaściankach po lasach rozsianych, o polskości, która więcej nad wiek się przechowała wolności wyczekując. Zazwyczaj w czasie spotkań wiele się nie odzywam, bo mam niejakie poczucie winy, że rodaków znad Berezyny, Cny, Ptyczy opuściliśmy i zapomnieli…” (s. 156)
Kto z Was czytał książkę Joanny Puchalskiej „Dziedziczki Soplicowa” z chęcią zapozna się z relacją z wizyty inżyniera w dworku w Czombrowie, którą w okresie przedwojennym powszechnie uważano za pierwowzór Soplicowa. Oczywista jest również duma naszego inżyniera z osiągnięć niepodległej ojczyzny, pamięć o ofiarach walki o niepodległość, co widać zwłaszcza podczas odwiedzin cmentarzy wojskowych.
Miejsc, które odwiedził autor listów jest sporo, gdyż w ciągu siedmiu lat pracy przemierzył wschodnie tereny Polski wzdłuż i wszerz. Jego listy napisane są z zacięciem pisarskim i czyta się je z dużą przyjemnością. Forma prezentacji jest również bardzo przystępna w odbiorze, liściki są krótkie, więc nie trzeba czytać „ciurkiem”, można lekturę w każdej chwili przerwać albo czytać „nie po kolei”. W niczym to nie umniejsza przyjemności z tej lektury. Dla mnie te relacje często są również inspiracją do dalszych poszukiwań, co niekiedy znajduje odzwierciedlenie na facebookowym profilu bloga kresowego. Na pewno będę jeszcze wracać do tej książki, którą polecam Waszej życzliwej uwadze. Jej lektura to okazja do sympatycznej podróży w przeszłość.
Książka została przeczytana w ramach projektu Kresy zaklęte w książkach
Autor: Piotr Jacek Jamski
Wydawnictwo: Wydawnictwo Naukowe PWN
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 272
Książka-legenda już w momencie premiery. Czytałam same entuzjastyczne recenzje w periodykach historycznych. Niestety, jeszcze nie udało mi się jej dopaść. A chciałabym. Twoja opinia tylko pobudziła mój apetyt.
OdpowiedzUsuńTeż chyba zacznę pisać, że książkę przeczytałam w ramach wiadomego projektu :)))
Ostatnio byłam w bibliotece i pod kątem Kresów przeglądałam półki.
Bardzo się cieszę, że gdzieniegdzie nastała moda na lektury kresowe. ;) Mnie również ostatnio jakby częściej wpadają w ręce książki dotyczące tych właśnie zagadnień.
UsuńA "Pocztówki..." serdecznie polecam! Czyta się świetnie. :)
O książce słyszałam i czytałam sporo dobrego, podobnie jak Maria, jeszcze nie miałam przyjemności przeczytać.
OdpowiedzUsuńJednym słowem - do nadrobienia.
Ja również czytałam wiele pochlebnych opinii, aczkolwiek gdzieś zetknęłam się z opinią, że układ korespondencji jest chaotyczny. Nie zgadzam się, uważam bowiem, że sposób prezentacji korespondencji, uwypuklający zwiedzane miejsca, jest bardzo przejrzysty. Niezmiennie polecam. :)
UsuńCoś dla mojej siostry :)
OdpowiedzUsuńNie dalo sie poznac nazwiska autora kartek? Ani zlokalizowac adresu na ktory byly wysylane? A gdzie i jak odnaleziono te listy i kartki?
OdpowiedzUsuńTo pytania do wydawnictwa. :) W książce te kwestie nie są omówione.
UsuńSzkoda, bo autor anonimowy a listy i kartki sie zachowaly (pytanie kto je przechowal), bez adresow (?), zadnej poszlaki, nikt sie nie przyznal do znajomosci. To ciekawe. Niedawno dotarlam do zapomnianej basni H. Modrzejewskiej, przelezala ponad sto lat, tez zapomniana. I ktos ja oddal do muzeum. Po ilus latach polskie wydawnictwo ja wydalo w malej liczbie egzemplarzy.
OdpowiedzUsuń
OdpowiedzUsuńFaktycznie dziwna sprawa z tym brakiem nazwiska. W sumie była to prywatna korespondencja i nietaktem byłoby opublikowanie jej bez zgody autora pod jego nazwiskiem? Szkoda, bo człowiek się trochę zżył z inżynierem i z chęcią poznałbym jego wojenne i powojenne losy.
Również mnie to trochę zdziwiło, ale w tekście redakcyjnym ten wątek nie został w ogóle poruszony.
Usuń