Erika WarmbrunnŹródło zdjęcia |
Erika Warmbrunn
"Gdzie kończy się droga. Samotna wyprawa po bezdrożach Azji"
Galaktyka, 2004
"Ściśnięta między Rosją a Chinami Mongolia jest surową, piękną, targaną wichrami krainą skrajności. W jej zachodniej części pokryte śniegiem góry wznoszą się ponad cztery tysiące metrów nad poziom morza. Na południowym wschodzie rozciąga się pustynia, gdzie rocznie spada niespełna pięć centymetrów deszczu. Pośrodku znajdują się lasy, rwące rzeki, słone jeziora oraz bezkresny step. Latem łagodnie pofałdowana ziemia zielenieje i żywi owce, kozy, jaki i konie, których pogłowie dziesięciokrotnie przewyższa liczbę ludzi. Lato trwa jednak krótko. Przez ponad siedem miesięcy w roku średnia temperatura nie przekracza zera i zaledwie drobny ułamek gruntów nadaje się pod uprawę. (...)
Mongolia, niegdyś kolebka potężnego imperium, ojczyzna hord siejących postrach na całym kontynencie, pod koniec dwudziestego wieku była w świadomości świata jedynie pionkiem, buforem i polem walki pomiędzy potężnymi sąsiadami. Wciąż istniała na mapie - czarny kontur obrysowujący jeden z najsłabiej zaludnionych rejonów Ziemi - ale z daleka wydawała się śródlądową Atlantydą, spoczywającą na dnie oceanu historii, zalaną falami potopu, najpierw z Chin, potem ze Związku Radzieckiego. Gdy jednak z początkiem lat dziewięćdziesiątych, upadł reżim na północy, a surowość komunistycznych rządów uległa rozluźnieniu, z otchłani znów wyłonił się naród, którego ducha nie zdołano zniszczyć. Siedem dekad komunizmu musiało oczywiście spowodować poważne zmiany, ale nie sięgnęły one sposobu życia. Mongolski interior pozostał królestwem hardych wędrownych pasterzy, mieszkających w wojłokowych jurtach pod nieskończonym błękitnym niebem." (s. 25)
Mongolia, pustynia GobiŹródło zdjęcia |
"Tylko raz w samotnej jurcie, stojącej na skraju drogi na południe od Arszaantu, gdzie zatrzymałam się, żeby spytać, jak dalej jechać, zobaczyłam prawdziwą nędzę - nędzę, która jest już właściwie walką o przeżycie.Czworo bosych dzieci zbitych w gromadkę patrzyło, jak ich matka rozmawia ze mną, a potem zaprasza do środka. Na ich twarzach nie było uśmiechów. W pustych, tępo zapatrzonych oczach nie widziałam ciekawości. Oczy ich matki też wydawały się martwe, jak u pokonanego zwierzęcia, które już tylko z nawyku stawia kolejny krok za krokiem, w bezmyślnej, niekończącej się, beznadziejnej monotonii godzin i dni. Moje próby nawiązania rozmowy i uśmiechy ginęływ mrocznej, brudnej jurcie. W tych ludziach nie było lęku - tylko apatia zrodzona z mozołu i daremnego wysiłku. Nierozumiejące, obojętne pogodzenie się z losem, bo wypaliła się nawet energia potrzebna do zadawania pytań. To byli pierwsi i ostatni złamani życiem Mongołowie, jakich spotkałam. A przecież bez względu na to, jak byli biedni, jak bardzo nie rozumieli ani nie dbali o to, kim jestem i dlaczego tam jestem, nadal byli gotowi dzielić się tym, co mieli." (s. 119)
Niesamowite, magiczne zdjęcie...
OdpowiedzUsuńPamiętam radość, jaką czułam, kiedy po kilku latach poszukiwań udało mi się w końcu zdobyć tę książkę. Jest świetna. A fragmenty o Mongolii podobały mi się najbardziej.
OdpowiedzUsuńA ja tę książkę kupiłam zupełnie przypadkowo:) Dobrze, że historia tej niezwykłej podróży została opisana.
Usuń