Od jakiegoś czasu mam w planie zapoznać się z twórczością Sandora Marai, węgierskiego prozaika. Oczywiście, najchętniej z jego „Dziennikiem”, ale z braku czasu sięgnęłam w bibliotece po „Wyspę”, o której nic nie słyszałam, ani złego, ani dobrego, ale której gabaryty wyglądały bardzo przyjaźnie, czyli mówiąc krótko, książka nie porażała objętością. :)
„Wyspa” opisuje epizod z życia profesora Askenaziego, który osiągnąwszy wiek czterdziestu ośmiu lat przeżywa coś w rodzaju punktu zwrotnego w życiu. Jakiś czas temu porzucił żonę z dzieckiem, przeniósł się do kochanki, przypadkowo poznanej na ulicy, potem również ją porzucił i w końcu dotarł do Dubrovnika, gdzie w prowincjonalnym, niezbyt reprezentacyjnym hotelu, w otoczeniu kompletnie obcych i obojętnych ludzi usiłuje dojść do ładu z samym sobą. Brzmi trywialnie? Tak, ale Marai dysponował piórem, które pozwalało nastawić się na wspólne odkrywania wydawałoby się niezgłębionej tajemnicy ludzkiej egzystencji za pomocą gonitwy myśli przedwojennego profesora w apogeum kryzysu wieku średniego.
Książka rozpoczyna się rozdziałem, który przedstawia wszystkich gości hotelowych, panującą tam atmosferę i zestaw rytualnych zachowań i gestów, które obowiązują w tym miejscu. Powierzchowne rozmowy, nieistotne gesty, standardowe frazy… Askenazi to przybysz z zewnątrz, który nie pasuje do żadnej z naszkicowanych grup, ale on też do nich nie aspiruje. O akcję tu zresztą trudno, gdyż cała książka to właściwie monolog wewnętrzny Askenaziego, który wyjaśnia stan swojego ducha w ostatnich miesiącach i przyczyny, które skłoniły go do takich, a nie innych działań i postępowania. To zapis jego postępującego osamotnienia, wyłamania się z przyjętych reguł i zachowań społecznych. Powody takiego postępowania nie są jasne poza dążeniem do zrozumienia sensu egzystencji, do wejścia na właściwą ścieżkę w życiu. Czy profesor osiągnie ukojenie w prowincjonalnym hotelu na Bałkanach?
Opisane w książce poczynania Askenaziego w pewnym momencie noszą wręcz znamiona kryminału. Jego peregrynacja osiąga kulminację, gdy spędza kilka nocnych godzin na wyspie nieopodal stałego lądu w zupełnej samotności po potwornym czynie, który miał miejsce w hotelu. Jego przemyślenia i gonitwa myśli to jednocześnie podróż do głębi własnego jestestwa i dyskusja z samym sobą mająca na celu dotarcie do prawdy rządzącej życiem. Czy to się uda?
Wyspa to słowo – klucz tej książki. To symbol samotności i oddzielenia od tłumu. Pod względem formy i umiejętności pisarskich jest to bardzo interesująca książka. Konstrukcja powieści jest przemyślana i intrygująca, ale w moim przekonaniu zabrakło nieco „ognia”, czy jak niektórzy mówią „mięsa”. Jest kilka scen, przemyśleń, które zwracają uwagę. Do takich należy np. scena opróżniania kieszeni z licznych rzeczy, które Askenazy standardowo w nich nosił czy trzeźwa ocena swojego związku z kochanką:
„Żył cierpliwie, miesiącami, w cudzych pokojach, twarzą w twarz z obcą kobietą, w żałosnej masce starzejącego się zakochanego mężczyzny, w otoczeniu o niedającym się ustalić charakterze, czyhał na znak, na ten tajemniczy klucz, który pomoże mu w jednej chwili zrozumieć ów dręczący splot obrazów i rycin.” (s. 97)
Podobnie ironicznie bohater odnosił się do tych znajomych i przyjaciół, którzy postawili sobie za cel przywrócenie go rodzinie. Ich zabiegi uznaje za kompletnie pozbawione sensu, nie odczytujące prawidłowo powodów, które go sprowokowały do rzucenia dotychczasowego tryby życia. Nazywa ich zresztą „komitecikiem”. Takie nastawienie Askenaziego z góry skazuje ich działania na niepowodzenie.
Bohater przeżywający rozterki wewnętrzne w dążeniu do harmonii to nic dziwnego w literaturze. A nawet powiedziałabym, że tacy bohaterowie to siła napędowa słowa pisanego. Swoim zachowaniem potrafią czytelnika ująć, zaczarować, skłonić do zastanowienia, zezłościć, zdenerwować, przyprawić o palpitacje serca etc. Najmniej ciekawie jest wtedy, gdy bohater nie wzbudza żadnych emocji. I, choć nie mogę tego powiedzieć o Askenazym, to jego dylematy interesowały mnie coraz mniej w miare postępu lektury. A jakie uczucia we mnie wzbudził? No cóż, nie lubię go. Znielubiłam go w momencie, gdy po powrocie do domu po pierwszej nocy spędzonej z kochanką spotyka swoją żonę czekającą na niego i prowadzi z nią swoistą dyskusję w milczeniu, bez słów, w swojej wyobraźni. Gdy spada jej szal i on chcąc jej pomóc, dotyka ją, ona się uchyla od tego dotyku, Askenazy myśli o zachowaniu żony następująco: „To małostkowość z jej strony” – pomyślał. „Naprawdę, nie wolno się kłócić; dokąd byśmy zaszli? Cóż, takie są kobiety”. (s. 83) Sympatia do bohatera literackiego nie jest elementem koniecznym, ale uczucia, jakie we mnie wzbudził profesor Askenazy były co najwyżej letnie.
Odbiór tej książki to sprawa indywidualna. Jestem pewna, że wiele osób nie zgodzi się ze mną i uzna „Wyspę” za fascynującą przygodę literacką. W moim przypadku, uznaję tę książkę za ciekawy eksperyment, który nie wciągnął mnie tak, jak tego oczekiwałam. Nie umiałam zaangażować się w tekst. Interesujące spostrzeżenia, kilka błyskotliwych cytatów, pewne kwestie egzystencjalne, które porusza Marai w „Wyspie”, to za mało, abym mogła uznać tę książkę za ważną w moim życiu. Mimo rozterek wewnętrznych Askenaziego, które w mniejszym lub większym stopniu są obecne w życiu każdego inteligentnego człowieka, nie poruszyła mnie ta opowieść. Poszukiwanie sensu życia i reguł rządzących światem przez głównego bohatera, mimo interesującej formy, okazało się dla mnie nieco … puste. Zachęcam Was jednak do wyrobienia sobie własnej opinii.
Podobnie ironicznie bohater odnosił się do tych znajomych i przyjaciół, którzy postawili sobie za cel przywrócenie go rodzinie. Ich zabiegi uznaje za kompletnie pozbawione sensu, nie odczytujące prawidłowo powodów, które go sprowokowały do rzucenia dotychczasowego tryby życia. Nazywa ich zresztą „komitecikiem”. Takie nastawienie Askenaziego z góry skazuje ich działania na niepowodzenie.
Bohater przeżywający rozterki wewnętrzne w dążeniu do harmonii to nic dziwnego w literaturze. A nawet powiedziałabym, że tacy bohaterowie to siła napędowa słowa pisanego. Swoim zachowaniem potrafią czytelnika ująć, zaczarować, skłonić do zastanowienia, zezłościć, zdenerwować, przyprawić o palpitacje serca etc. Najmniej ciekawie jest wtedy, gdy bohater nie wzbudza żadnych emocji. I, choć nie mogę tego powiedzieć o Askenazym, to jego dylematy interesowały mnie coraz mniej w miare postępu lektury. A jakie uczucia we mnie wzbudził? No cóż, nie lubię go. Znielubiłam go w momencie, gdy po powrocie do domu po pierwszej nocy spędzonej z kochanką spotyka swoją żonę czekającą na niego i prowadzi z nią swoistą dyskusję w milczeniu, bez słów, w swojej wyobraźni. Gdy spada jej szal i on chcąc jej pomóc, dotyka ją, ona się uchyla od tego dotyku, Askenazy myśli o zachowaniu żony następująco: „To małostkowość z jej strony” – pomyślał. „Naprawdę, nie wolno się kłócić; dokąd byśmy zaszli? Cóż, takie są kobiety”. (s. 83) Sympatia do bohatera literackiego nie jest elementem koniecznym, ale uczucia, jakie we mnie wzbudził profesor Askenazy były co najwyżej letnie.
Odbiór tej książki to sprawa indywidualna. Jestem pewna, że wiele osób nie zgodzi się ze mną i uzna „Wyspę” za fascynującą przygodę literacką. W moim przypadku, uznaję tę książkę za ciekawy eksperyment, który nie wciągnął mnie tak, jak tego oczekiwałam. Nie umiałam zaangażować się w tekst. Interesujące spostrzeżenia, kilka błyskotliwych cytatów, pewne kwestie egzystencjalne, które porusza Marai w „Wyspie”, to za mało, abym mogła uznać tę książkę za ważną w moim życiu. Mimo rozterek wewnętrznych Askenaziego, które w mniejszym lub większym stopniu są obecne w życiu każdego inteligentnego człowieka, nie poruszyła mnie ta opowieść. Poszukiwanie sensu życia i reguł rządzących światem przez głównego bohatera, mimo interesującej formy, okazało się dla mnie nieco … puste. Zachęcam Was jednak do wyrobienia sobie własnej opinii.
Sándor Márai (rodowe nazwisko Grosschmid) (1900 - 89) - studiował w Berlinie dziennikarstwo. W roku 1923 ożenił się z Iloną (Lola) Matzner, z którą przeżył sześćdziesiąt trzy lata. Pod rządami Horthy’ego zdobywa pozycję pisarza niezależnego. W r. 1948 z żoną i adoptowanym synkiem ucieka przed komunistycznym reżimem.
Opuszczając w 1948 roku kraj, Márai był autorem 46 książek, przeważnie powieści, lecz także poezji, esejów, felietonów i sztuk. Między rokiem 1928 a 1939 zdobył olbrzymią popularność. Na emigracji opublikował 16 książek. Z dorobku powieściowego Márai najwyżej ceniony jest cykl „Garenek Muve” („Dzieło Garenów”, 1933-44), ale wedle zgodnej opinii krytyki dziełem jego życia jest „Dziennik”. Pierwszy tom wyszedł w Budapeszcie w r. 1945, kolejne cztery, wydawane już na emigracji, były autorskim wyborem z materiału, którego pełną edycję niedawno rozpoczęto. Szósty, pośmiertny tom „Dziennika” jest dziełem wyjątkowym. Autor, półślepy, umęczony pielęgnowaniem niewidomej już żony, chorej na raka gardła, notuje – na granicy czytelności – coś, co jest poruszającym studium starości, a zarazem świadectwem wielkiej miłości. Márai bardzo ciężko przeżył śmierć żony, dodatkowym ciosem była nagła śmierć adoptowanego syna. 22 lutego 1989 roku Sándor Márai odebrał sobie życie strzałem z pistoletu.
Opuszczając w 1948 roku kraj, Márai był autorem 46 książek, przeważnie powieści, lecz także poezji, esejów, felietonów i sztuk. Między rokiem 1928 a 1939 zdobył olbrzymią popularność. Na emigracji opublikował 16 książek. Z dorobku powieściowego Márai najwyżej ceniony jest cykl „Garenek Muve” („Dzieło Garenów”, 1933-44), ale wedle zgodnej opinii krytyki dziełem jego życia jest „Dziennik”. Pierwszy tom wyszedł w Budapeszcie w r. 1945, kolejne cztery, wydawane już na emigracji, były autorskim wyborem z materiału, którego pełną edycję niedawno rozpoczęto. Szósty, pośmiertny tom „Dziennika” jest dziełem wyjątkowym. Autor, półślepy, umęczony pielęgnowaniem niewidomej już żony, chorej na raka gardła, notuje – na granicy czytelności – coś, co jest poruszającym studium starości, a zarazem świadectwem wielkiej miłości. Márai bardzo ciężko przeżył śmierć żony, dodatkowym ciosem była nagła śmierć adoptowanego syna. 22 lutego 1989 roku Sándor Márai odebrał sobie życie strzałem z pistoletu.
Autor: Sandor Marai
Tytuł oryginalny: A sziget
Wydawnictwo: Czytelnik
Seria: Mała proza
Tłumacz: Feliks Netz
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 168
Ja jakoś wolę Marai w wydaniu autobiograficznym ("wyznania patrycjusza" i "ziemia, ziemia"). te psychologcze też trochę czytałam, ale jakieś to wydumane mi się wydawało (no może poza "Dziedzictwem Estery").
OdpowiedzUsuńPozdrowienia.
"Dziedzictwo Estery" też było dostępne na bibliotecznej półce, więc może sięgnę po tę książkę przy następnej wizycie. :)
UsuńWyspę czytałam jeszcze przed założeniem bloga, mila pani w bibliotece poleciła mi książkę. Wyspa wywarła na mnie mieszane uczucia, z jednej strony byłam zachwycona stylem pisarza, a z drugiej poddał bohatera wręcz wiwisekcji:), a kryzys wieku średniego to dla mnie tylko pretekst do pokazania pewnych aspektów życia, zachowania etc.
OdpowiedzUsuńMasz rację, każdy zapewne odbierze tę książkę indywidualnie.
Całkowicie się z Tobą zgadzam. :)
UsuńJa także od pewnego czasu noszę się z zamiarem sięgnięcia po jakiś utwór tego autora, najchętniej też celowałabym w Dzienniki. Na razie jednak nie znam niczego. Opisana przez Ciebie "Wyspa" nie wywołała u mnie takiego entuzjazmu, żebym teraz skupiła się na poszukiwaniach właśnie tej książki ;-)
OdpowiedzUsuńWarto zapoznać się z pisarstwem Maraia, tym bardziej, że jego książki są łatwo dostępne w bibliotekach (przynajmniej w mojej dzielnicy tak jest). A "Dzienniki" chyba kupię, bo w tym przypadku raczej się nie zawiodę. :)
UsuńCzytałam jedynie "Powrót na Itakę", który poleciła mi koleżanka. Byłam absolutnie zachwycona stylem pisarza i jego pomysłem na tą książkę. "Wyspę" raczej sobie daruję, ale kuszą mnie "Dzienniki".
OdpowiedzUsuńNotuję kolejny tytuł, po który może sięgnę.:)
UsuńCzytałam tylko "Żar" (rewelacja!) i "Księgę ziół". Obydwie książki bardzo polecam.
OdpowiedzUsuńGratuluję Ci wnikliwej i świetnej recenzji!
Dziękuję za miłe słowa. :)
Usuń"Żar" kupiłam jakiś czas temu i stoi grzecznie w kolejce do czytania. :) Wybierając tę książkę bazowałam jedynie na notce wydawniczej i cieszę się, że tak wysoko ją oceniasz.