„Połówki konserwowanych kaczych jaj z octem winnym i imbirem zaserwowano jako przystawkę w pewnej modnej restauracji w Hongkongu. Była to moja pierwsza bytność w Azji i rzadko widywałam na stole coś równie odpychającego. Mroczne i groźne niczym ślepia potwora z koszmarów sennych jaja wpatrywały się we mnie podstępnie. Ich białko było półprzezroczyste, o brudno brązowej barwie, żółtko zaś mętne i czarne, w zielonkawoszarej obwódce. Jaja roztaczały nikłą woń siarkowodoru. Z grzeczności skosztowałam, ale nieprzyjemny zapach przyprawił mnie o mdłości, niemal uniemożliwiając przełknięcie.” (s.9)
Tak wyglądało pierwsze spotkanie autorki książki z oryginalną kuchnią chińską. Oryginalną, czyli pozbawioną europejskich naleciałości. Po przeczytaniu książki Fuchsii Dunlop nie będziecie już tacy pewni, czy lubicie chińską kuchnię, nie tylko z uwagi na nadzwyczaj trudno akceptowalne przysmaki, a również z uwagi na istotne różnice w kuchni poszczególnych regionów tego olbrzymiego kraju. Autorka bowiem prezentuje nam całą paletę smaków i odmiennych upodobań kulinarnych w różnych miejscach w Chinach. Najbardziej chyba znana potrwa chińska, czyli kaczka po pekińsku, pojawia się gdzieś na marginesie, natomiast największą miłością Dunlop jest kuchnia syczuańska, z którą zapoznała się podczas swojego stypendium naukowego w latach dziewięćdziesiątych XX w. I od razu uprzedzę, że nie chodziło o stypendium naukowe poświęcone kuchni syczuańskiej, lecz mniejszościom w ChRL, którego to tematu nie da się chyba zbadać obiektywnie w obecnej sytuacji politycznej. Nic więc dziwnego, że autorka tej książki odnalazła wkrótce swoje powołanie i przerzuciła się z tematyki społeczno – ekonomicznej na zagadnienia stricte kulinarne. :)
Trudno mi określić charakter tej książki. Na pewno nie jest to typowa książka kucharska, choć znajdziemy kilka przepisów podsumowujących każdy rozdział książki poświęcony odrębnemu tematowi. Nie określiłabym jej również jako autobiografii Fuchsii Dunlop, chociaż wątki jej życiorysu są istotne i stanowią podstawową nić narracyjną tej opowieści. Jest to bowiem zapis historii jej fascynacji i wsiąknięcia w kuchnię różnych regionów Chin. Dowiadujemy się, w jaki sposób Angielka z otwartego domu klasy średniej odnalazła swoje powołanie i zerwała z tradycyjną drogą życiową ludzi z jej klasy społecznej.
Wielkim sentymentem autorka darzy Syczuan, a zwłaszcza jego stolicę Chengdu. Jej najmilsze wspomnienia i początek fascynacji Chinami wiąże się z latami studenckimi i okresem nauki w Syczuańskiej Akademii Sztuki Kulinarnej w latach 90-tych. Istniała jeszcze wtedy zabudowa starego miasta, później całkowicie wyburzona w pogoni za nowoczesnością. Autorka z przykrością odnotowuje ten fakt, który przyczynił się również do zniknięcia wielu małych restauracyjek serwujących potrawy kuchni syczuańskiej, smacznych i tanich, zwłaszcza dla ludzi Zachodu.
Największym uwielbieniem darzy ona – co nie dziwi – właśnie kuchnię syczuańską, której charakterystyczna przyprawą jest pieprz syczuański, o którym autorka pisze tak: „Jego zielony, świeży smak natychmiast ściąga język, a w kilka sekund później nadchodzi mrowienie. Pieprz syczuański daje to niezrównane doznanie odrętwiałego języka, musowanie, które zaczyna się ukradkiem i rośnie do porywającego, zapierającego dech, nawet dwudziestominutowego apogeum, a potem powoli ustępuje. (…) Niespodziewane zetknięcie z nim może być, mówiąc delikatnie, nieprzyjemne.” (s. 239)
Autorka nie ukrywa, że wszystkożerność Chińczyków (tytuł Prologu nieprzypadkowo brzmi „Chińczycy jedzą wszystko”) może budzić opory ludzi Zachodu i gdyby pozostała w skorupie Europejczyka, nie skosztowałaby wielu potraw i nie zagłębiła się w meandry gotowania w tym kraju. Doprowadziło ją to do uznania dla wielu kontrowersyjnych smaków i przysmaków Chińczyków, z których dwa znalazły się w tytule tej książki. W swej najdalszej chyba podróży autorka dociera aż do Xinjiang na północnym – zachodzie Chin, gdzie mieszkają ludy pochodzenia tureckiego i odnalezienie tam typowej kuchni chińskiej było jeszcze do niedawna dość utrudnione.
Potencjalnych czytelników muszę jednak uprzedzić, że niektóre fragmenty opisujące sposób przygotowania najbardziej kontrowersyjnych potraw są dla osoby wrażliwej trudne do zniesienia. Ostrzegam zwłaszcza przed rozdziałem trzecim pt. „Najpierw zabij swoją rybę”, choć nie tylko o sposób uśmiercania ryby tu chodzi. Nie dałam rady przeczytać tego rozdziału, musiałam przerwać w połowie i przejść do następnego, bo opisy przekroczyły mój próg wrażliwości, który autorka musiała pokonać, żeby wtopić się w lokalny koloryt, wgłębić się w tajniki miejscowej kuchni i odkryć kompletnie nieznane ludziom Zachodu smaki. Powiem szczerze, że ta książka może nawet skłonić co poniektórych do przejścia na dietę wegetariańską, gdyż opisy niektórych potraw i sposobów ich przygotowywania są bardzo drastyczne.
Dość powierzchownie i lekko jest tu opisana chińska rzeczywistość. Wspomniany jest oczywiście nadzór służb bezpieczeństwa nad studentami, utrudnienia w podróżowaniu, ale te fragmenty są jakby obok głównego tematu, jakim niewątpliwie jest kuchnia. Zdaję sobie również sprawę, że jeśli Fuchsia (czy raczej Fu Xia, bo tak ją nazywają jej chińscy przyjaciele :)) Dunlop planuje wydanie kolejnych książek o kuchni chińskiej opartej na autentycznych źródłach, to musi zwracać baczną uwagę na zawartość swoich książek i ewentualne zbyt szczere opisy chińskiej rzeczywistości.
Muszę przyznać, że nie należę do znawców sztuki kulinarnej kraju za Wielkim Murem, nie jestem również wegetarianką, niemniej jednak z ciekawością przeczytałam tę książkę. Jest ona napisana przystępnie i ciekawie, naprawdę świetnie się czyta. Pozwoliła mi ona na wgląd w dość istotne zróżnicowanie kultury kulinarnej między regionami Chin i udowodniła mi, że potoczne kojarzenie kuchni chińskiej z kaczką po pekińsku jest zbytnim uproszczeniem.
Autorka nie ukrywa, że wszystkożerność Chińczyków (tytuł Prologu nieprzypadkowo brzmi „Chińczycy jedzą wszystko”) może budzić opory ludzi Zachodu i gdyby pozostała w skorupie Europejczyka, nie skosztowałaby wielu potraw i nie zagłębiła się w meandry gotowania w tym kraju. Doprowadziło ją to do uznania dla wielu kontrowersyjnych smaków i przysmaków Chińczyków, z których dwa znalazły się w tytule tej książki. W swej najdalszej chyba podróży autorka dociera aż do Xinjiang na północnym – zachodzie Chin, gdzie mieszkają ludy pochodzenia tureckiego i odnalezienie tam typowej kuchni chińskiej było jeszcze do niedawna dość utrudnione.
Potencjalnych czytelników muszę jednak uprzedzić, że niektóre fragmenty opisujące sposób przygotowania najbardziej kontrowersyjnych potraw są dla osoby wrażliwej trudne do zniesienia. Ostrzegam zwłaszcza przed rozdziałem trzecim pt. „Najpierw zabij swoją rybę”, choć nie tylko o sposób uśmiercania ryby tu chodzi. Nie dałam rady przeczytać tego rozdziału, musiałam przerwać w połowie i przejść do następnego, bo opisy przekroczyły mój próg wrażliwości, który autorka musiała pokonać, żeby wtopić się w lokalny koloryt, wgłębić się w tajniki miejscowej kuchni i odkryć kompletnie nieznane ludziom Zachodu smaki. Powiem szczerze, że ta książka może nawet skłonić co poniektórych do przejścia na dietę wegetariańską, gdyż opisy niektórych potraw i sposobów ich przygotowywania są bardzo drastyczne.
Dość powierzchownie i lekko jest tu opisana chińska rzeczywistość. Wspomniany jest oczywiście nadzór służb bezpieczeństwa nad studentami, utrudnienia w podróżowaniu, ale te fragmenty są jakby obok głównego tematu, jakim niewątpliwie jest kuchnia. Zdaję sobie również sprawę, że jeśli Fuchsia (czy raczej Fu Xia, bo tak ją nazywają jej chińscy przyjaciele :)) Dunlop planuje wydanie kolejnych książek o kuchni chińskiej opartej na autentycznych źródłach, to musi zwracać baczną uwagę na zawartość swoich książek i ewentualne zbyt szczere opisy chińskiej rzeczywistości.
Muszę przyznać, że nie należę do znawców sztuki kulinarnej kraju za Wielkim Murem, nie jestem również wegetarianką, niemniej jednak z ciekawością przeczytałam tę książkę. Jest ona napisana przystępnie i ciekawie, naprawdę świetnie się czyta. Pozwoliła mi ona na wgląd w dość istotne zróżnicowanie kultury kulinarnej między regionami Chin i udowodniła mi, że potoczne kojarzenie kuchni chińskiej z kaczką po pekińsku jest zbytnim uproszczeniem.
Książka została przeczytana w ramach wyzwania "Trójka e-pik"
Fuchsia Dunlop – angielska pisarka specjalizująca się w kuchni chińskiej. Wcześniej pracowała w BBC World Service. Wydała trzy książki, pisze regularnie felietony dotyczące kuchni chińskiej i chińskich restauracji. Biegle mówi po chińsku (dialekt mandaryński). Prowadzi bloga pod adresem http://www.fuchsiadunlop.com/ .
Tytuł oryginalny: Shark's Fin And Sichuan Pepper
Wydawnictwo: Świat Książki
Tłumacz: Joanna Hryniewska
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 352
O! Nie slyszalam o tej ksiazki, a ze ciekawostki kulinarno-krajoznawcze bardzo lubie, to chetnie jej poszukam. Jestem ciekawa, czy mnie tez porazi dosadnosc niektorych opisow :)
OdpowiedzUsuńPolecam, to naprawdę niezła lektura odkrywająca nieco tajemnic kuchni chińskiej. Też jestem ciekawa Teoich odczuć odnośnie opisów przygotowania pewnych potraw. Do tej pory uważałam się za dość odporną ;)
Usuń