Na tę książkę zwróciłam uwagę dzięki wpisowi Koczowniczki, która ma dar wyszukiwania nieco przykurzonych perełek literackich.
Upalne lato w Sztokholmie w latach 70-tych XX wieku. Reine Larsson, prawie jedenastoletni syn Harriett, samotnej matki, owoc przypadkowego związku, postanawia poświęcić swoje wakacje na przemyślenie kondycji człowieka i życia jako takiego. W tym celu podejmuje przemyślany plan wprowadzenia w błąd swojej matki, co doprowadza do jego samotnego pobytu w rozpalonym letnim żarem mieście; matka natomiast jest przekonana o jego wyjeździe na kolonie dla młodzieży na tzw. „Wyspie dzieci”. Reine jednak wie lepiej, że podczas tych kolonii nie będzie mógł się skupić, żeby przemyśleć te najważniejsze dla niego sprawy i postanawia posmakować samodzielności w pełnej konspiracji. („Nie można porządnie myśleć w obecności mnóstwa innych chłopaków. Koncentracja w pokoju zaludnionym przez chmarę dzieciaków odpada. Spokojne myślenie nie byłoby możliwe, nawet gdyby wszyscy spali. Jak snuć na przykład rozważania o tym, że jest sam w całym świecie, a inni tylko pyłkiem w jego oku, wśród dziesięciu spoconych, puszczających wiatry i jęczących kumpli?” s. 113).
Jego posunięcie, choć dobrze zaplanowane, jeśli chodzi o wprowadzenie matki i sąsiadów w błąd, nie jest do końca przemyślane w odniesieniu do kwestii utrzymania się w mieście. Dzięki szczęśliwemu przypadkowi udaje mu się znaleźć pracę, ale nie trwa to zbyt długo i chłopak poznaje nowych znajomych, członków wędrownej trupy teatralnej, członków bandy räggare - młodzieżowych chuliganów i przestępców, wsławiających się głównie rozbijaniem imprez publicznych, prawie nieznajomą dziewczynę i jej ekscentrycznego sąsiada…
Książka Jersilda napisana jest z punktu widzenia przedwcześnie dojrzałego Reine, który próbuje sobie ułożyć w głowie porządek świata i swoje w nim miejsce. Odrazą napawa go świat dorosłych, ich gierki, rozgrywki i oszustwa. Wyrazem jego niechęci do świata dorosłych, czy też dorosłości w ogóle, jest obawa przed dojrzewaniem i wejściem w świat seksualności. W moim przekonaniu ten aspekt książki to także swoiste ostrzeżenie czy też raczej zgłoszenie wątpliwości co do szwedzkiego systemu edukacji i pomocy społecznej. Skoro bystry jedenastolatek układa sobie w wyobraźni scenariusze postępowania w rodzinie zastępczej, do której zostanie skierowany, gdy wyjdzie na jaw, że został sam w mieście bez opieki, to coś z tym systemem jest nie tak. Więź z matką przez większą część książki praktycznie nie jest odczuwalna, a chłopak ze swoją rodzicielką właściwie nie rozmawia. Reine zresztą bardzo często wyraża w myślach pogardę dla matki i jej stylu życia.
„Nie posunął się ani o krok z zadaniem, które sobie postawił, czyli dowiedzieć się, co jest ważne. Dlaczego istnieje człowiek, dokąd zmierza, jak dużo czasu to zajmie i co to da.” (s. 43)
To, co mnie uderzyło w tej książce, to ogromna samotność Reine. W tym wielkim, rozpalonym słońcem Sztokholmie Reine jest zupełnie sam. Świat dorosłych pozostawia go samemu sobie. Nie dostarcza żadnych wskazówek, rad, drogowskazów postępowania. Reine chce zostać sam ze sobą i znaleźć odpowiedzi i tak się dzieje. Nikt z dorosłych się nim nie zainteresuje, nawet gdy chodzi w brudnych rzeczach i można się domyślić, że nie pozostaje pod opieką dorosłego. Nie ma kolegów, rówieśników, rodziny, znajomych, a jeśli już trafia się jakiś kontakt z kochankiem matki, to dorosły kompletnie nie jest zainteresowany odczuciami Reinego i przyjmuje bez mrugnięcia okiem jego wyjaśnienia, dość zresztą niekoherentne. Podobnie mało dociekliwe okazują się koleżanki z pracy, gdzie udaje mu się zaczepić, aby zarobić nieco pieniędzy potrzebnych do przeżycia w mieście.
Reine podejmuje próbę pozostania sam ze sobą bez konkretnego planu utrzymania się, i ją konsekwentnie realizuje chcąc dotrzeć do prawdy istnienia. Czy w ogóle jest jakaś „prawda”? Reine praktycznie nie prowadzi rozmów. Jest ze swoimi myślami sam. To dorośli nie chcą z nim rozmawiać traktując go jak dziecko, zajęci swoimi własnymi sprawami i problemami. Dopiero pod koniec książki trafia na osobę, która traktuje go jak partnera i potrafi rozmawiać, przed którą Reine się otwiera. Nora, przypadkowo spotkana dziewczyna, u której pomieszkuje, mówi do niego: „Nigdy jeszcze nie spotkałam dziesięciolatka tak starego jak ty.” (s. 229), a w rozmowie między nimi padają słowa, które dotychczas istniały tylko w głowie chłopca:
„-Wiesz dlaczego z nikim nie rozmawiam?
- Bo nie zrozumieją.
- To też. Ale odebraliby mi siłę, gdyby wiedzieli, jak myślę.
- Jaką siłę?
_Tę, która sprawia, że ja to ja, że ja wiem, bo ja to robię, wiem, że ostatecznie i tak jestem jedynym człowiekiem w uniwersum.” (s. 232)
Ciekawie napisana, mądra książka. Bardzo krytyczne spojrzenie na szwedzką rzeczywistość połowy lat siedemdziesiątych. Końcówka jest moim zdaniem niedopracowana i jakby przyszyta „na siłę”, żeby nie było zbyt pesymistycznie. Pytania i wątpliwości podniesione przez Jersilda są głębokie i uniwersalne, ciekawie ukazał wątpliwości przedwcześnie dojrzałego dziecka wkraczającego w wiek nastoletni. Warto przeczytać.
„-Wiesz dlaczego z nikim nie rozmawiam?
- Bo nie zrozumieją.
- To też. Ale odebraliby mi siłę, gdyby wiedzieli, jak myślę.
- Jaką siłę?
_Tę, która sprawia, że ja to ja, że ja wiem, bo ja to robię, wiem, że ostatecznie i tak jestem jedynym człowiekiem w uniwersum.” (s. 232)
Ciekawie napisana, mądra książka. Bardzo krytyczne spojrzenie na szwedzką rzeczywistość połowy lat siedemdziesiątych. Końcówka jest moim zdaniem niedopracowana i jakby przyszyta „na siłę”, żeby nie było zbyt pesymistycznie. Pytania i wątpliwości podniesione przez Jersilda są głębokie i uniwersalne, ciekawie ukazał wątpliwości przedwcześnie dojrzałego dziecka wkraczającego w wiek nastoletni. Warto przeczytać.
Książka przeczytana w ramach wyzwań:
Czytamy serie wydawnicze
Pod hasłem
Źródło zdjęcia |
PerChristian Jersild (ur. 1935) – szwedzki lekarz i pisarz. Pisze na tematy społeczne. Jest autorem trzydziestu pięciu powieści. Do jego najsłynniejszych książek należą „Wyspa dzieci” (1976) oraz „Dom Babel” (1978), w którym opisane jest umieranie starszego człowieka w odhumanizowanym szpitalu na przedmieściach Sztokholmu.
Autor: Per Christian Jersild
Tytuł oryginalny: Batnens o
Wydawnictwo: Wydawnictwo Poznańskie
Seria: Seria Dzieł Pisarzy Skandynawskich
Tłumacz: Halina Thylwe
Rok wydania: 1986
Liczba stron: 276
Interesująca, niebanalna książka. Niedawno przeczytałam też "Dom Babel" tego autora. To książka bardzo ciekawa, aczkolwiek zupełnie inna niż "Wyspa dzieci".
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Tobą, że zakończenie wypadło trochę słabiej. Jersild niepotrzebnie starał się, by końcówka była optymistyczna.
Reine istotnie był bardzo samotny. Nie miał ojca, a matka nie dorosła do roli matki. To smutne, że nikt się nim nie zainteresował, że sąsiedzi nie zauważyli, że dziecko mieszka bez opieki. Nawet panie poznane w pracy okazały się mało spostrzegawcze.
U nas jedenastolatek raczej nie znalazłby pracy :)
Bardzo się cieszę, że przeczytałam tę książkę i poznałam ciekawego autora. Muszę zresztą przyznać, że cała seria mnie zainteresowała i czytam już następną pozycję wydaną pod tym szyldem :) Dziękuję za polecenie książki.
UsuńWygląda na to, że spodobałaby mi się ta powieść. Zainteresowałam się też późniejszym "Domem Babel" - tematyka starości zaczyna mnie coraz bardziej dotyczyć :)
OdpowiedzUsuńSzczerze polecam. "Dom Babel" też się wydaje interesujący (a jak Koczowniczka zachęca do lektury, to zwykle jest to udane doświadczenie czytelnicze :)).
Usuń