Zofia Stulgińska musiała być niezłym „ziółkiem” w codziennym życiu. Ten fakt był dla mnie oczywisty już podczas lektury „Gruszek na wierzbie”, a utwierdziłam się w tym czytając kolejny tom jej wspomnień pt. „Mąż z ogłoszenia”.
Spotykamy się z Zofią w roku 1935, gdy jest przebojową, niezależną kobietą utrzymującą się samodzielnie z pracy dziennikarskiej. Trwa właśnie spotkanie z jej przyjacielem Karolem, które zaowocuje publikacją nietypowego ogłoszenia matrymonialnego sfinalizowanego trzecim małżeństwem naszej bohaterki. Zofia wraca jednak myślami do 1932 r. Wtedy, po drugim rozwodzie, bez pieniędzy i posady, w apogeum kryzysu ekonomicznego, nie udaje jej się znaleźć pracy mimo podejmowanych prób i mimo posiadanych znajomości. Musiała więc, zgrzytając zębami ze złości, udać się do bydgoskiego domu znienawidzonego ojca i pozostawać na jego utrzymaniu przez kilka miesięcy. Wielki to był cios dla jej rozbuchanej miłości własnej, ale nie nauczyło jej to pokory.
Nie potrafiła się wyciszyć i złagodnieć, uznać obiektywną trudność sytuacji i przyczynić się do uspokojenia nastrojów. Potrafiła wyprawiać swoim rodzicom, a właściwie matce, karczemne awantury. Nie wnikam, czyją winą było doprowadzenie do tak trudnych stosunków rodzinnych, ale momentami zachowanie Zofii i świętego wyprowadziłoby z równowagi.
Na szczęście, dzięki protekcji możnych przyjaciół, jeszcze z czasów petersburskich udaje się załatwić Zofii posadę w warszawskiej redakcji ultrakatolickiego czasopisma, co samo w sobie jest symptomatyczne, gdyż Zofia była formalnie kalwinką po dwóch rozwodach. W pracy redakcyjnej radzi sobie dobrze, zaczyna też pracę dziennikarską i osiąga sukces zawodowy. Jest szczęśliwa ze swej niezależności i życia w stolicy, która oferuje wiele rozrywek. Jej egocentryzm, chęć błyszczenia w towarzystwie ma znowu pożywkę i rozwija się nie gorzej od jej kariery.:)
W jej życiu brakuje jednak mężczyzny, czemu postanawia zaradzić jej przyjaciel - wspomniany na początku tej notki Karol - który poza jej plecami wysyła ogłoszenie matrymonialne do gazety. Historia znajomości będącej efektem tego posunięcia jest wiodącym wątkiem tej książki, a kończy się on – całkiem przewidywalnie – trzecim małżeństwem zawartym praktycznie w przededniu II wojny światowej. Choć trzeci mąż był człowiekiem poczciwym i kochał ją szczerze, odbiegał jednak od typu mężczyzny, który zadowoliłby Zofię, mając choćby na uwadze jej nieposkromiony charakter i egoizm. Wiele czynników wskazywało na niepowodzenie tego małżeństwa, Zofia jednak nie tylko go poślubiła, ale również udała się z nim do majątku w Rudzie położonej tuż przy granicy z Niemcami. Książka kończy się pod koniec 1939 r., gdy Zofia postanawia wrócić do Warszawy z mężem wypuszczonym właśnie z niemieckiego więzienia.
Autorka w swoim drugim tomie wspomnień pisze równie zajmująco i ciekawie, co w części pierwszej. Nie ukrywa swojego egocentryzmu i samolubstwa, które osiąga tu apogeum, a nawet przyczynia się do jednej z ludzkich tragedii. Mam nadzieję, że autorka pisząc te wspomnienia zrozumiała, że w wielu wypadkach jej zachowanie mogło budzić niesmak, jak choćby jej odczucia i zachowanie po śmierci ojca, nierespektowanie życzeń swojego przełożonego odnośnie unormowania swojej sytuacji wyznaniowej (co miało istotne znaczenie, skoro była pracownicą Kościoła rzymsko-katolickiego, a rzecz dzieje się w okresie dwudziestolecia międzywojennego). Nawiasem mówiąc, jej zachowanie w pierwszym dniu pracy, po długim okresie niemożności znalezienia zajęcia, budzi zdumienie. Moją ciekawość wzbudził zresztą niewymieniony z nazwiska duchowny, szef Zofii, którego losy były bardzo tragiczne. Po powrocie do Polski z zawieruchy wojennej został skazany w procesie księży w latach 40-tych. Nawet się zdziwiłam, że wspomniała o tym w książce wydanej, bądź co bądź w roku 1976.
Zofia Stulgińska w obu tomach swoich wspomnień zmienia imiona i nazwiska mężów numer dwa i trzy. W „Mężu z ogłoszenia” stosuje również ciekawy manewr narracyjny z wykorzystaniem wspomnień spisanych przez trzeciego męża ukazującego charakter i postępowanie autorki z innej perspektywy. Choć w książce stwierdza, że te wspomnienia istniały i dzięki nim mogła odtworzyć historię ich związku, nie jestem przekonana na 100 procent, czy rzeczywiście tak było.
Wszyscy z Was, którzy interesują się epoką międzywojnia, znajdą w tej książce wiele informacji i relacji z życia codziennego napisane ładnym, przemawiającym do wyobraźni językiem. W centrum znajduje się oczywiście osobowość autorki i jej perypetie, ale przy okazji stykamy się z też innymi osobami reprezentującymi ówczesną inteligencję, czujemy atmosferę przedwojennej Warszawy, tego wspaniałego miasta, które jakże niedługo miało ulec kompletnej anihilacji. „Mąż z ogłoszenia” trzyma poziom pierwszej części wspomnień i mogę je Wam polecić z czystym sumieniem.
Autor: Zofia Stulgińska
Wydawnictwo: Czytelnik
Rok wydania: 1976
Liczba stron: 416
Czytałam kiedyś całą trylogię i pamiętam, że bardzo mi się podobała. Nawet jedną z nich sobie kupiłam na własność, z myślą, że jeszcze do niej wrócę. (Czek bez pokrycia).
OdpowiedzUsuńKilka dni temu skończyłam trzecią część cyklu i muszę przyznać, że moim zdaniem była ona słabsza od dwóch pierwszych. Być może to kwestia innego sposobu narracji. Cały cykl wspomnieniowy Zofii Stulgińskiej wart jest jednak polecenia. Cieszę się, że udało mi się go przeczytać. :)
UsuńInteresująca. Zaciekawiłaś mnie, gdyż nigdy się nie natknęłam na tę trylogię, o której wspomina moja poprzedniczka.
OdpowiedzUsuńLubię takie książki.
Tak samo! Nazwisko autorki nic mi do dziś nie mówiło.
UsuńPolecam serdecznie cały cykl: "Gruszki na wierzbie", "Mąż z ogłoszenia" i "Czek bez pokrycia". Zofia Stulgińska naprawdę miała talent. Te książki można upolować w bibliotece lub na allegro i raczej nie należą do najdroższych. :)
UsuńZwróciłam uwagę na nazwisko autorki po przeczytaniu recenzji Gruszek na wierzbie :)
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, wtedy wspomniałam o niej po raz pierwszy. ;)
Usuń