Mariusz Wilk (ur. 1955) Źródło zdjęcia |
Mariusz Wilk
Dom nad Oniego
Noir sur Blanc, 2006
"29 grudnia [2003]
...przestawał istnieć jakoby osoba, a zlewał
się coraz więcej z tym, co go otaczało.
Henryk Sienkiewicz
O wpół do czwartej robi się ciemno. Zapalam lampę na stole i świat za oknem znowu znika. Jedynie od czasu do czasu łyskają z tej ciemni - jak błędne ogniki - burany mużyków z Kiży. Dawniej jeździli na ognie posiołka Wielka Zatoka, nierzadko zbijając się z drogi "nakatanej" po lodzie środkiem jeziora, od kiedy zaś doprowadziliśmy prąd do Kondy Biereżnej, światła w naszych oknach ułatwiają im orientację w ciemności.
- Wasz dom świeci jak latarnia morska - mówią.
Tak więc zapalam lampę jak jakiś - nie przymierzając - Skawiński i puszczam płytę z głosami polskich poetów (wydaną z okazji "Zeszytów Literackich"), aby posłuchać, jak w tej zaonieżskiej głuszy zabrzmi rodzima mowa:
Zastyga na poboczu dodge i cielska jego przyczep,
przez chwilę parujący mocz dziurawi śnieg i ciszę...
To głos Barańczaka. Jakby dobiegał z tamtego świata. Przymykam oczy... Sylwester 1990 roku, dom Barańczaków w Massachusetts. Za stołem rodzina gospodarzy, Antoni Libera, Maria Eder i ja. Popijamy whisky. Ania podaje pieczyste z indyka (ten smak zapamiętam do końca życia), Libera pokazuje na wideo swoją najnowszą inscenizację Becketta - prosto z Londymu. Rozmawiamy o wojnie w Zatoce Perskiej (w wersji CNN) i o ostatnim koncercie Philipa Glassa w Boston Symphony Hall, o Jamesie Merrillu i o Edwardzie Hopperze (w związku z planowaną przeze mnie włóczęgą na Cape Cod). Wybija północ, strzela szampan. Staszek daje mi na pamiątkę swoją Widokówkę z tego świata... Nad ranem odwożę Marię do Cambridge i wracam samopas wzdłuż Rzeki Świętego Karola do Watertown, pociągając złotą tequilę z płaskiej butelki. Po drodze spotykam czarnego kloszarda z wielhachną flachą rumu. Częstujemy się wzajem: za ten Nowy Rok! Po drugiej stronie rzeki petardy, sztuczne ognie. Pada śnieg... Zali to wszystko wydarzyło się w tym czy w jakimś innym życiu?
Z czerniejącego śniegu czyjś, nie wiadomo czyj,
wznoszący się ku niebu - pastorał, kostur, kij.
Barańczak na płycie zakończył już swoje Podróże zimowe, a ja wciąż jeszcze - wywoławszy duchy z CD - podróżuję z przymkniętymi oczami po t a m t y m świecie. Głos Herberta zanosi mnie do jadalni w Maisons-Lafitte (za stołem siedzi Redaktor i pani Zofia, chociaż umarli, wciąż są mi bliżsi niźli wielu żywych...), głos Krynickiego wyświetla w pamięci ulicę Przestrzenną we Wrocławiu (koniec lat siedemdziesiątych, konspiracyjny wieczór autorski, gdzie pośród młodej, kudłatej publiki z trudem rozpoznaję siebie), głos Miłosza zaprasza mnie do swego krakowskiego mieszkania (stary poeta sam otwiera nam drzwi i wita się z galanterią po ... rosyjsku, śmiejąc się przy tym tak donośnie, aż echo jego śmiechu wywołuje z kuchni Carol, która własnie zaparza dla gości kawę), nareszcie też usłyszałem, jak brzmi głos Tomasa Venclovy na jawie, bo do tej pory mam w pamięci tylko jego chrapanie (zza ściany pokoju gościnnego w krakowskim wydawnictwie Znak), natomiast głos Adama Zagajewskiego raptem mnie zawiózł do Lwowa, w którym na jawie nigdy nie bywałem.
Stąd mi się towszystko jawi - jakby z zaświata." (strony 44 - 45)
Jakoś tak "zajeżdża" snobizmem i to nawet nie specjalnie maskowanym, a książka, podobno, miała być o podróży po Karelii :-).
OdpowiedzUsuńKsiążka jest o Karelii, ale nie zawadzi wspomnieć przy okazji o znanych i sławnych, których się znało :)
UsuńTen fragment tak mi się jakoś spodobał na końcówkę roku :)
Tak, zwłaszcza we własnej książce :-) albo to nienaturalnie wielkie ego albo kompleksy :-) ale w Nowym Roku będzie lepiej :-)
Usuń