Po książkę Marleny de Blasi sięgnęłam głównie z powodu urokliwej okładki. Jestem świadoma, że ten element książki nie zawsze gwarantuje zadowolenie z lektury (ten casus opisałam tu), ale chciałam się nieco odprężyć, a ponadto od dłuższego czasu planowałam przeczytanie jednej z książek tej znanej autorki, aby się zorientować, czy warto sięgnąć po inne jej propozycje. Bądź co bądź, to autorka bestsellerów, no i specjalistka od kuchni włoskiej, którą bardzo lubię, więc czemu nie?
„Lavinia i jej córki” to opowieść z jednej strony o prywatnych perypetiach autorki, która doprowadziwszy do świetności nabyte przez siebie palazzo, nie jest w stanie skupić się na pisaniu książek, gdyż kochający włoski mąż pragnie z nią przebywać praktycznie non-stop uniemożliwiając pracę twórczą. W sytuacji, gdy dochody z książek Marleny stanowią podstawowe źródło utrzymania ich obojga, sytuacja staje się dość napięta i grozi wybuchem. W końcu autorka postanawia skorzystać z propozycji jednego z przyjaciół i spędzać czas w odosobnionej leśniczówce z dala od męża i palazzo, aby skupić się na książce, którą właśnie pisze.
Przebywając w nowej okolicy, nawiązuje znajomość z dość nietypową rodziną złożoną z siedmiu kobiet, której seniorką jest 83-letnia Lavinia otoczona powszechnym szacunkiem. Lavinia na początku znajomości z de Blasi sprawia dość antypatyczne wrażenie. Kolejne kontakty obu pań to takie swoiste „przypływy i odpływy”. Okazuje się jednak, że Lavinia ma w spadku dla swoich dziewcząt historię swojego życia. Tajemnica w niej zawarta ukształtowała ją i jej poglądy, a są one zdecydowanie niechętne obecnemu zalewowi Toskanii przez obcych. Marlena, jak się okazuje, będzie osobą wybraną przez Lavinię do poznania jej tajemnic i przekazania jej dalej w formie tego właśnie wydawnictwa.
Książka ta nie jest typową toskańską opowieścią, do jakich przywykliśmy. Jak już parę razy wspominałam lubię te opowieści o przenosinach w bardziej słoneczne regiony i rozpoczynanie nowego życia, aczkolwiek brakowało mi reakcji Toskańczyków na ten swoisty potop Europejczyków i Amerykanów, którzy odnaleźli na toskańskich wzgórzach swoją „ziemię obiecaną”. Takiej reakcji spodziewałam się, lecz nie odnalazłam rodowitego Toskańczyka, ale dostarczyła mi jej rodowita Amerykanka zakochana w Italii i w swoim wenecjaninie. :)
Styl pisania Marleny de Blasi nie przypadł mi specjalnie do gustu. Początek książki, kiedy duża część tekstu poświęcona była prywatnym rozterkom autorki, nieco mnie znużyła. Ożywiałam się jednak momentalnie przy opisach dotyczących potraw, które autorka lub ktoś z jej znajomych przyrządzał. Muszę przyznać, że Marlena de Blasi pisze o potrawach pięknie i smakowicie. Aż ślinka cieknie i chce się spróbować tych smakowitości. Czytając te fragmenty miałam poczucie, że gdybym tylko chciała, jestem w stanie, na podstawie apetycznych opisów pani de Blasi, przygotować podobną potrawę.
Książka zyskuje dopiero, gdy Lavinia przejmuje „pałeczkę” i opowiada swoją historię. Dzieje się to podczas kilku spotkań obu pań, a to podczas wspólnego przygotowywania potraw, a to podczas porannych spotkań, podczas których zbierają zioła, czy też spotykając się przy innej okazji. Marlena de Blasi z dużym respektem i szacunkiem odnosi się do Lavinii, ale nie ukrywa też przykrości, którą odczuwała zwłaszcza na początku znajomości ze starszą bohaterką.
Historia Lavinii nie jest prostą opowieścią z Toskanią w tle. Jest to niepozbawiona dramatyzmu historia z wojną w tle. Lavinia to bohaterka, która zapada w pamięć, a jej wewnętrzna siła i hart ducha zrobiła też wrażenie na autorce, co wyraźnie się czuje w tekście. Nie znamy przyczyn, które sprowokowały tę dumną Włoszkę do otwarcia swojego serca przed autorką książki, ale dobrze wypełniła ona swoje zadanie, aczkolwiek książka by moim zdaniem zyskała, gdyby wątek zawirowań w związku autorki został ograniczony do minimum.
Cieszę się, że w moje ręce trafiła akurat ta książka Marleny de Blasi. Nie jest to, jak mi się wydaje (wyciągam wnioski na podstawie początku „Lavinii…”), jej typowa książka. Bazując na pierwszej części książki mogę tylko powiedzieć, że nie zachęciła mnie ona szczególnie do kontynuacji znajomości z jej twórczością. Pragnę również podkreślić, że o ile styl pisania autorki odnośnie jej własnych przeżyć nie przypadł mi specjalnie do gustu, o tyle w opisie historii Lavinii była dość przekonująca, gdyż, jak mi się wydaje, nie zmieniła istotnie przekazu bohaterki tej opowieści. Na uznanie również zasługuje sposób opisywania smakołyków toskańskich i sposobu ich przygotowania. Tu Marlena de Blasi jest mistrzynią i z jednej strony wzbudziło to mój autentyczny podziw, z drugiej zaś już się cieszę na lekturę Smaków południowej i północnej Italii, które już dość długo oczekują na moją uwagę. :)
Źródło zdjęcia |
Marlena de Blasi - zawodowo dziennikarka oraz krytyk kulinarny, z pochodzenia Amerykanka, na stałe mieszkająca wraz z mężem we Włoszech. Obecnie prowadzą firmę organizująca kulinarne wyprawy po Toskanii i Umbrii.
Autor: Marlena de Blasi
Tytuł oryginalny: Lavinia and Her daughtersWydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Tłumacz: Paulina Ohar - Zima
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 396
Ominął mnie szał na te powieści o nowym życiu w Toskanii, ale chciałabym jakąś książkę z tym motywem przeczytać. Ot, tak, żeby wyrobić sobie zdanie. Myślę, że jednak nie powinnam sięgać po "Lavinię i jej córki", ponieważ to nie jest TA typowa opowieść, a poza tym skoro styl autorki jest trochę męczący to lepiej dam sobie spokój.
OdpowiedzUsuńO cyklu de Blasi "Tysiąc dni..." czytałam różne opinie, w tym wiele krytycznych i jeśli jest napisany w takim stylu jak początek "Lavinii..." to chyba jednak można sobie go odpuścić :)
UsuńBędę miała na uwadze książkę de Blasi, jeśli tylko przyjdzie taki moment, kiedy zechcę poczytać o Toskanii, Prowansji, rzucaniu starego i rozpoczynaniu nowego życia. To, jak piszesz o wątku Lavinii i jej rodziny, przekonuje mnie, że to powinna być właśnie ta lektura, bo innej mogłabym nie znieść ;-)
OdpowiedzUsuńObecnie mamy taki zalew tych książek, że na pewno da się coś wybrać :)
UsuńCzytałam jakąś książkę pani de Blasi, która traktowała o tym, jak nabyła owego męża włoskiego we Wloszech, jaką miał zapuszczoną kwaterę, jak ona mu tam pięknie posprzątała, a potem jak likwidowała swój piękny dom w USA. Tyle opisów jedzenia i sprzątania dawno nie spotkałam w żadnej powieści.
OdpowiedzUsuńNie wiedziałam, że potem osiadła w Toskanii. Oj, żeby tak gdzieś u nas kupiła chatę pod Białymstokiem i zeszła się z podlaskim drwalem, to by dopiero była reklama i promocja regionu na cały świat:)
Udało Ci się mnie rozbawić :) Gotowanie nawet lubię jesli mam dobry przepis, natomiast sprzątanie to nie moja bajka, a więc mam dodatkowy argument, żeby nie sięgać po "Tysiąc dni..." ;)
UsuńZraziłam się do pani de Blasi po dwóch jej produkcjach... bo tak trzeba by określić jej książki :)
OdpowiedzUsuńNa jedną się napaliłam, bo była "wenecka", ale tej Wenecji tam tyle co kot napłakał. Raziła mnie jej maniera pisarska, z niedowierzaniem przyjmowałam decyzję o porzuceniu swojego kraju i całego zbudowanego tam wcześniej życia dla jakiegoś kompletnie nijakiego gostka, a szczerze mówiąc przeplatanie tego opisami potraw dawno mi się już przejadło :)
Raczej więc do niej nie wrócę.
O, to chyba właśnie ta, którą czytałam. Też się napaliłam, bo "wenecka":)
UsuńTak jak wspomniałam wyżej, raczej się nie skuszę na cykl "Tysiąc dni...", gdyż styl autorki do mnie niespecjalnie przemawia. Czytałam zresztą wiele krytycznych opinii o tym właśnie cyklu.
UsuńChyba nie wystarczy zastosować prosty algorytm w stylu Toskania plus kulinaria równa się dobra literatura... Choć akurat taka kombinacja kusi i mnie:-)
OdpowiedzUsuńO nie, to nie wystarczy :) Z tych książek, które ostatnio czytałam, chyba najciekawiej wypadła książka Carol Drinkwater, ale ona dotyczyła Prowansji :)
UsuńMimo, że to literatura kobieca, to przeczytałem tę książkę:-)Zgadzam się, że początek jest nużący, ale książka ogólnie ciekawa.
OdpowiedzUsuńZgadzam się i dlatego jestem zadowolona, że właśnie tę książkę pani de Blasi przeczytałam, a nie serię "Tysiąca dni..." :)
UsuńPrzykro ,że takie opinie słyszę. Ja tylko jej książki mogę ostatnio czytać, ogarnia mnie jakiś niebiański spokój.Czytałam Carol W. akcja w ..... niestety nie w Toskanii i nie mogłam tam się odnaleźć. Uwielbiam jej opisy ;ludzi, przyrody ,własnych odczuć .Najbardziej podziwiam to co zrobiła ze swoim życiem, ilu z nas byłoby na to stać.Czy nie chcielibyśmy czegoś nowego, o czym marzymy.Przeważnie nie ryzykujemy.Ja polecam wszystkie jej książki, tylko po kolei.
OdpowiedzUsuńJa również bardzo lubię opowieści o rozpoczynaniu nowego życia zupełnie gdzie indziej. Mamy obecnie taki wybór tej literatury, że każdy znajdzie coś dla siebie. Pozdrawiam!
UsuńWitam!
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam wszystkie książki Pani Marleny de Blasi i jestem zachwycona zarówno stylem pisania jak również osobą Pani Marleny. W lipcu 2012 roku wybrałam się do Włoch i odwiedziłam San Casciano dei Bagni a potem Orvieto. Miałam ogromne szczęście, ponieważ spotkałam Panią Marlenę wraz z mężem w pobliskim barze. Gdy jej powiedziałam, że jestem jej czytelniczką z Polski zaprosiła mnie do stolika i rozmawialiśmy bardzo długo. Otrzymałam dedykację.Pani Marlena to urocza i wrażliwa osoba tak jak jej książki. Polecam
To musi być wspaniałe uczucie, gdy jest okazja do rozmowy z ulubionym pisarzem :)
UsuńMożna wiedziec w jakim języku, Grażyno, rozmawiałaś?
Usuń