„McDusia” pojawiła się w księgarniach, a blogi książkowe zaroiły się od opinii na jej temat. Ale trudno się temu dziwić, gdyż „Jeżycjada”, której dziewiętnastą częścią jest ta książka, to prawdziwa legenda, a właściwie zjawisko socjologiczne wykraczające daleko poza zwykłe czytelnictwo.
Czytałam wszystkie jeżycjadowe książki, ale największe emocje wiążą się z tymi najstarszymi książkami, które czytało się w wieku –nastu lat, w zupełnie innych czasach, w zupełnie innej sytuacji życiowej, z kompletnie odmiennym od dzisiejszego bagażem doświadczeń i wyobrażeń. Swoją przygodę z „Jeżycjadą” rozpoczęłam od przeczytania „Kłamczuchy”, ale największy sentyment czuję do „Idy sierpniowej” (do dziś pamiętam opis nocnej lektury „Dziwnych losów Jane Eyre” w wykonaniu Idy), „Opium w rosole” i „Noelki”, która zresztą jest jedną z najmilszych, napawających otuchą książek, której akcja toczy się w okresie Świąt Bożego Narodzenia. Szczerze mówiąc, "Noelka" była dla mnie też taką ostatnią "jeżycjadową" książką, którą do mnie przemówiła. Kolejne części czytałam siłą przyzwyczajenia i praktycznie nazajutrz o nich zapominałam, a ich treść i poruszane wątki mocno zamazały się w mojej pamięci.
Boże Narodzenie łączy „Noelkę” i „McDusię” tematycznie, gdyż i tym razem trafiamy na Jeżyce tuż przed tymi Świętami, kiedy do Poznania zjeżdża Magda, córka Kreski, aby posprzątać mieszkanie po zmarłym niedawno pradziadku, profesorze Dmuchawcu. Jej rodzice i siostra mieszkają we Francji, a Magda, nazwana przez Idę McDusią z racji swego upodobania do potraw oferowanych przez pewien fast-food, została w na własne życzenie we Wrocławiu pod opieką babci. Przed Świętami Bożego Narodzenia przyjeżdża ona do Poznania pod opiekę Borejków, którzy przeżywają właśnie ostatnie chwile przed ślubem Laury, niesfornej córki Gabrysi. Dwaj kuzyni w wieku nastoletnim, Józinek Pałys i Ignacy Grzegorz Stryba, różniący się od siebie jak ogień i woda, również przeżywają swoje rozterki, związane częściowo z obecnością McDusi w domu Borejków.
Mimo że McDusia jest bohaterką tytułową, nie jest ona wiodącą postacią tej książki. W moim odczuciu trudno jest nawet wskazać główny wątek książki, ale wcale nie oznacza to, że jesteśmy świadkami porywającej akcji. Wręcz przeciwnie. Dzieje się niezbyt dużo. McDusia sprząta mieszkanie pradziadka, w czym dzielnie pomaga jej zadurzony w niej Ignacy Stryba. Józinek przeżywa rozmaite rozterki o charakterze egzystencjalno – miłosnym związane z trzema dziewczynami wokół niego. Od razu muszę jednak zaznaczyć, że trochę niewiarygodne jest dla mnie „zakochanie” Józinka, któremu uległ on w wieku lat 9 i trwa do tej pory. Nie wydaje mi się to zbyt realistyczne, ale nie wykluczam, że na dzisiejszych nastolatkach się nie znam. :)
Laura, zwana Tygryskiem z racji swego niepokornego charakteru, jest w tej części zupełnie rozanielona perspektywą swojego ślubu z Adamem. Jest też zupełnie pewna, że jej zmysł organizacyjny nie pozwoli na jakiekolwiek zakłócenia w tym wielkim dniu. Ale panny młode z rodu Borejków prześladuje swoista klątwa, która objawia się właśnie w dniu ślubu. Czy Laura jej uniknie, gdy jej pomocnikiem jest Bernard Żeromski, artystyczna dusza spełniająca najdziksze fantazje w przygotowywaniu ozdobnych tortów?
Wzruszenie budzą sceny w mieszkaniu profesora Dmuchawca, gdy kolejno pojawiają się jego uczniowie znani nam z wcześniejszych książek, których poznaliśmy jako nastolatków, a teraz są nauczycielami w średnim wieku, którzy z namaszczenia profesora mają nie zapomnieć o swoim powołaniu. Przesadny dydaktyzm? Być może, ale gdy dzisiejsi nauczyciele zarzucani są kolejnymi formularzami do wypełnienia, warto przypomnieć, jaki właściwie jest cel ich pracy i kto jest najważniejszy w procesie nauczania. Kto, a nie co.
W „McDusi” po raz kolejny grzejemy się w ciepełku domu Borejków, ale jest to również swoiste przygotowanie czytelników do nieuchronnego odejścia seniorów rodu Borejków , gwarantujących ciepło i stabilność domowego ogniska w starej kamienicy na Jeżycach. Można ponarzekać, że akcja jest powolna i niewiele się dzieje, ale taka już jest specyfika tych książek. Akcja ustępuje pola atmosferze wielopokoleniowego domu rodzinnego, tak rzadkiego przecież we współczesnych rodzinach.
Czytałam wszystkie jeżycjadowe książki, ale największe emocje wiążą się z tymi najstarszymi książkami, które czytało się w wieku –nastu lat, w zupełnie innych czasach, w zupełnie innej sytuacji życiowej, z kompletnie odmiennym od dzisiejszego bagażem doświadczeń i wyobrażeń. Swoją przygodę z „Jeżycjadą” rozpoczęłam od przeczytania „Kłamczuchy”, ale największy sentyment czuję do „Idy sierpniowej” (do dziś pamiętam opis nocnej lektury „Dziwnych losów Jane Eyre” w wykonaniu Idy), „Opium w rosole” i „Noelki”, która zresztą jest jedną z najmilszych, napawających otuchą książek, której akcja toczy się w okresie Świąt Bożego Narodzenia. Szczerze mówiąc, "Noelka" była dla mnie też taką ostatnią "jeżycjadową" książką, którą do mnie przemówiła. Kolejne części czytałam siłą przyzwyczajenia i praktycznie nazajutrz o nich zapominałam, a ich treść i poruszane wątki mocno zamazały się w mojej pamięci.
Boże Narodzenie łączy „Noelkę” i „McDusię” tematycznie, gdyż i tym razem trafiamy na Jeżyce tuż przed tymi Świętami, kiedy do Poznania zjeżdża Magda, córka Kreski, aby posprzątać mieszkanie po zmarłym niedawno pradziadku, profesorze Dmuchawcu. Jej rodzice i siostra mieszkają we Francji, a Magda, nazwana przez Idę McDusią z racji swego upodobania do potraw oferowanych przez pewien fast-food, została w na własne życzenie we Wrocławiu pod opieką babci. Przed Świętami Bożego Narodzenia przyjeżdża ona do Poznania pod opiekę Borejków, którzy przeżywają właśnie ostatnie chwile przed ślubem Laury, niesfornej córki Gabrysi. Dwaj kuzyni w wieku nastoletnim, Józinek Pałys i Ignacy Grzegorz Stryba, różniący się od siebie jak ogień i woda, również przeżywają swoje rozterki, związane częściowo z obecnością McDusi w domu Borejków.
Mimo że McDusia jest bohaterką tytułową, nie jest ona wiodącą postacią tej książki. W moim odczuciu trudno jest nawet wskazać główny wątek książki, ale wcale nie oznacza to, że jesteśmy świadkami porywającej akcji. Wręcz przeciwnie. Dzieje się niezbyt dużo. McDusia sprząta mieszkanie pradziadka, w czym dzielnie pomaga jej zadurzony w niej Ignacy Stryba. Józinek przeżywa rozmaite rozterki o charakterze egzystencjalno – miłosnym związane z trzema dziewczynami wokół niego. Od razu muszę jednak zaznaczyć, że trochę niewiarygodne jest dla mnie „zakochanie” Józinka, któremu uległ on w wieku lat 9 i trwa do tej pory. Nie wydaje mi się to zbyt realistyczne, ale nie wykluczam, że na dzisiejszych nastolatkach się nie znam. :)
Laura, zwana Tygryskiem z racji swego niepokornego charakteru, jest w tej części zupełnie rozanielona perspektywą swojego ślubu z Adamem. Jest też zupełnie pewna, że jej zmysł organizacyjny nie pozwoli na jakiekolwiek zakłócenia w tym wielkim dniu. Ale panny młode z rodu Borejków prześladuje swoista klątwa, która objawia się właśnie w dniu ślubu. Czy Laura jej uniknie, gdy jej pomocnikiem jest Bernard Żeromski, artystyczna dusza spełniająca najdziksze fantazje w przygotowywaniu ozdobnych tortów?
Wzruszenie budzą sceny w mieszkaniu profesora Dmuchawca, gdy kolejno pojawiają się jego uczniowie znani nam z wcześniejszych książek, których poznaliśmy jako nastolatków, a teraz są nauczycielami w średnim wieku, którzy z namaszczenia profesora mają nie zapomnieć o swoim powołaniu. Przesadny dydaktyzm? Być może, ale gdy dzisiejsi nauczyciele zarzucani są kolejnymi formularzami do wypełnienia, warto przypomnieć, jaki właściwie jest cel ich pracy i kto jest najważniejszy w procesie nauczania. Kto, a nie co.
W „McDusi” po raz kolejny grzejemy się w ciepełku domu Borejków, ale jest to również swoiste przygotowanie czytelników do nieuchronnego odejścia seniorów rodu Borejków , gwarantujących ciepło i stabilność domowego ogniska w starej kamienicy na Jeżycach. Można ponarzekać, że akcja jest powolna i niewiele się dzieje, ale taka już jest specyfika tych książek. Akcja ustępuje pola atmosferze wielopokoleniowego domu rodzinnego, tak rzadkiego przecież we współczesnych rodzinach.
Ta książka została już rozebrana „na części pierwsze” przez wielu komentujących. Nie przeprowadzę tu błyskotliwej analizy, nie podsumuję celnie „błędów i wypaczeń” autorki, gdyż nie jestem w stanie tego zrobić w odniesieniu do książki z tej serii. Mimo pewnych mankamentów, które ja również zauważyłam, podobała mi się ta część serii Małgorzaty Musierowicz. W mojej opinii, to jedna z bardziej udanych książek spośród ostatnich części „Jeżycjady” i naprawdę dobrze mi się ją czytało. Nie sądzę, żebym do tej książki wracała, tak jak czasem zdarza mi się sięgać ponownie do najulubieńszych części „Jeżycjady”, ale to naprawdę niezła lektura, głównie jednak dla "jeżycjomaniaków".
Wydaje mi się jednak, że w obecnym zabieganiu, rozedrganiu, pośpiechu, kiedy często zapominamy o tym, co powinno być w życiu najważniejsze, takie książki mają swoją rolę do odegrania. Dzięki nim wierzymy, że świat jest piękny, a ludzie dobrzy, choć czasem trzeba im to uświadomić lub przypomnieć.
Wydaje mi się jednak, że w obecnym zabieganiu, rozedrganiu, pośpiechu, kiedy często zapominamy o tym, co powinno być w życiu najważniejsze, takie książki mają swoją rolę do odegrania. Dzięki nim wierzymy, że świat jest piękny, a ludzie dobrzy, choć czasem trzeba im to uświadomić lub przypomnieć.
Małgorzata Musierowicz (ur. 1945) - pisarka i ilustratorka książek, najbardziej znana jako autorka poznańskiej sagi o rodzinie Borejków, powszechnie znanej jako "Jeżycjada". Z wykształcenia artysta grafik. Debiutowała powieścią "Małomówny i rodzina" (1975). W 1977 r. ukazała się "Szósta klepka", pierwsza część "Jeżycjady". W 2008 r. została odznaczona medalem Polskiej Sekcji IBBY za całokształt twórczości. Jej stronę internetową znajdziecie tu .
Wydawnictwo: Akapit Press
Seria: Jeżycjada
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 296
Pięknie piszesz o tej książce. Sama z rozrzewnieniem wspominam moje ekstazy nastoletnie związane z Jeżycjadą i polowanie w bibliotece na kolejne tomy... Pożegnałam się z bohaterami już dawno temu, a kiedy całkiem niedawno z bijącym sercem razem ze Smokiem czytałam Pulpecję (lektura szkolna), przeżyłam gorzkie rozczarowanie - nie odnalazłam niczego z dawnego klimatu. Niechże te pierwsze tomy pozostaną na piedestale, tam im dobrze i nie zamierzam ich stamtąd przeganiać:-)
OdpowiedzUsuńNie wiedziałam, że Pulpecja jest lekturą szkolną. Ciekawe, dlaczego akurat ta część? Jeśli już miałabym obstawiać, to bardziej pasowałoby mi "Opium w rosole", które wiele mówi o sytuacji w Polsce w czasach stanu wojennego.
OdpowiedzUsuńMam sentyment do tej serii, aczkolwiek te nowsze części do mnie nie trafiają, ale je czytam i czasem znajduję przebłysk tych pierwszych tomów. Ale tylko przebłysk :)
Dzięki za ten wpis, pewnie dzięki niemu sięgnę po McDusię, bo i ja po przeczytaniu ostatnich odcinków Jeżycjady zastanawiałam się czy nie odpuścić sobie tego "obowiązku"
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że się nie rozczarujesz :) Moim zdaniem to całkiem sympatyczna lektura, aczkolwiek nie ma porównania z tymi dawnymi.
Usuń